A jednak...
Po przeżyciach na Wkrze jakoś odechciało mi się łowienia na muchę. Ze spinningiem uganiałem się po rzeczkach pstrągowych, potem trociowych. Do muchy już nie wrócę - mówiłem sobie. Jakże się myliłem i jaka cudowna to była pomyłka.
Był ostatni albo jeden z ostatnich dni roku szkolnego i zastanawialiśmy się gdzie jechać. Maniks namawiał mnie na San. Broniłem się mówiąc, że sprzedałem swoją muchówkę i to był mój koronny argument. Maniks z kolei nie dawał za wygraną i tłumaczył, że mogę łazić ze spinningiem. Wracając ze szkoły weszliśmy do Ośrodka Kultury Czeskiej. Bywało tam sporo sprzętu wędkarskiego w tym poszukiwane teleskopy Sona, kołowrotki TOKOZ itd. Jak się udało kupić jakiś poszukiwany teleskopik na giełdę na Skrze się go brało i sprzedawało z kilkukrotnym zyskiem. Dziś to przedsiębiorczość, wtedy to była spekulacja i było karane.
Wchodzimy, a tam leżą muchówki szklane robione podobno na licencji Szekspira. (piszę fonetycznie) Błysk w oku Maniksa, a ja wiedziałem, że nie mam wyjścia. Stałem się znów posiadaczem muchówki i zapadła decyzja - jedziemy nad San. Kilka telefonów do znajomych po resztę sprzętu - sznur, kołowrotek (muchy Maniks kręcił już całkiem znośne).
Na chwilę zatrzymam się przy muchówce. Była to "piątka" 2,7 m. Akcja krowi ogon, rękojeść z jakiejś mielonej korkogumy strasznie wąska. Po dniu łowienia miałem na łapie regularne odciski. Ale był San i mogłem łowić nawet batem.
Nad Sanem jesteśmy wczesnym popołudniem. Z mostu widzimy oczywiście stojące przy pierwszym filarze kabany, które przez cały okres pobytu (miesiąc) nie udaje się nam złowić. Szukamy najpierw noclegu. Tak trafiamy do "dziadka" w Huzelach, z którym zaprzyjaźniamy się i mieszkamy już stale. Nad wodą jesteśmy około 17. Zaczynają się wyjścia. Woda się gotuje, ci którzy w tym czasie łowili wiedzą o czym mówię. My mając doświadczenia z rzek nizinnych tak oceniliśmy - małe oczka, uklejka, większe jelce i klenie, a największe lipienie i pstrągi. Kurcze, to były same lipienie i pstrągi... Moja muchówka jest diablo miękka. Do tego zupełny brak doświadczenia. W efekcie koszmarna ilość ryb odpływa z muszkami w pysku. Na szczęście "u królowej" zatrzymują się koledzy z Bzdykfusa. Rafał Cissowski, Zbyszek Baciński zaczynają mozolną naukę. W przypon wmontowują mi nawet gumowy amortyzator i zaczyna być coraz lepiej.
San 1986 lub 5 pamięć zawodzi to cudowne wspomnienia. Coś czego nie da się zapomnieć jeśli chodzi o ryby. Lipienie są wszędzie. To jest tak, jakby dzisiejszy OS rozciągnąć na całą rzekę i podnieść (nie wiem do jakiej potęgi). Pomiędzy pierwszym i drugim zakrętem w dół od mostu w Lesku mniej więcej w połowie pod brzegiem od strony leska pas podwodnego zielska i pływające obok tego tysiące kleni. Nieco niżej, bliżej drugiego zakrętu bród. W pewnym momencie dostrzegamy wpływającą na niego potężną szarą plamę. Płynie bliżej i zaczynamy dostrzegać błyski. To stado świnek. Nie wiem ile mogło liczyć. Rynna na drugim zakręcie cudne brzany. Pstrągi, lipienie podnoszące się regularnie. Płań w Hoczwi, miejsce magiczne z potężnymi lipieniami i potokami. Wszędzie ryby łowi się na suchą. Umiejący posługiwać się długą nimfą mają jeszcze lepsze wyniki ale mało kto tak łowi. Na dolną nimfę nie widziałem w tym czasie nikogo łowiącego.
Jest niestety i druga strona. Stojąc na moście w lesku widać linię wędkarzy. W Łączkach obozowisko z przyczepami. Obozowisko przy "szachownicy" (łąka przed pierwszym zakrętem w dół od mostu). Dymiące się wędzarenki, koszyk na każdym ramieniu. W koszyku komplet 5 sztuk. Na brzeg, wysypanie "towaru" żona albo dyżurny kumpel zajmuje się rybką, a wędkarz po drugi, trzeci itd komplet. Ile się da.
Na pierwszym zakręcie poniżej mostu, "pod skałką" rynna. Na brzegu trzech panów niczym trójka murarska. I też trzepią 1000 procent normy. Jeden rzuca niewielką kulkę zanętową. Ten w środku ma w łapach Germinę 8 m wprowadza w smugę zanęty i świnka już wygina kijek. Sprowadza ją z prądem gdzie trzeci z kolegów długim podbierakiem ją wyciąga. To są świnki medalowych rozmiarów. Po kilku rybach następuje zmiana przy wędce. Ręce muszą odpocząć od ciężkiej wędki. Widziałem jak po dniu łowienia panowie wynosili plastikowy wór po nawozach ryb. Kilkadziesiąt kilo ryby.
W 1987 roku pojawiają się pierwsze rejestry połowu. Trzeba mieć pry sobie rejestr i każdą zabraną rybę wpisać od razu w wodzie w kartę. Są kontrole, W promieniu 100 km nie można kupić ścieralnego długopisu....
W 1988 roku można złowić ryby albo ledwie miarowe albo niedobitki dużych. Wszystko co po środku jest już zjedzone.
W 1988 roku zakochuję się w dorzeczu Gwdy.
cdn
- remek, Friko, Guzu i 16 innych osób lubią to