Sanowe migawki cz 3
Sanowe migawki cz 3
Zgodnie z obietnicą pora docenić kobiety....
Lato, temperatura ze 30 stopni, San. Dla znających rzekę charakterystyka miejsca - w dół od mostu w Lesku, zakręt rzeki w lewo (oczywiście patrząc z prądem) czyli miejsce pod skałką. W dół za zakrętem prosta płań, bród i tzw. drugi zakręt. Maniks łowi przy brodzie, ja dwieście metrów powyżej a na zbyrkach pod skałką Sylwek. Ćwiczę lipionki, które nie są zbyt chętne do współpracy. Jeszcze za wcześnie za duża lampa trzeba poczekać na wieczornego chruścika, kątem oka obserwuje Maniksa, a ten zachowuje się w debilny dla mnie sposób. Kładzie suchą muchę, a gapi się w przeciwnym kierunku. Coraz bardziej przyspiesza podążając z prądem. Wytłumaczenie mam jedno - musiał zobaczyć nieprawdopodobne wyjścia do suchej. Przyspieszam i ja. Jak relacjonował nam Sylwek, widział to tak - najpierw jeden zasuwa na zakręt, następnie drugi to i on doszedł do wniosku że coś się dzieje na wodzie i też pognał za nami. Kiedy jestem bliżej Maniksa dostrzegam, że w "głowacicowej" rynnie na drugim zakręcie ktoś jeszcze łowi. Kiedy dochodzę bliżej widzę że dziewczyna. Stoi w wodzie w woderach, łapie na przepływankę długim kijem. Powoli znikające za wzgórzami słońce doskonale oświetla jej sylwetkę. Kiedy jestem jeszcze bliżej widzę co mojego kolegę tak przyspieszyło. Dziewczyna ma na sobie wodery i... tylko wodery. Wygląda to zjawiskowo... Kiedy jesteśmy już niebezpiecznie blisko dziewczyna wychodzi na brzeg i zakłada kostium. Zza zakrętu wyłania się jej chłopak. Ma ją na oku....
Miejsce przed skałką, które nazywamy "szachownica". Obozowisko kilku namiotów i kilku przyczep. Oczywiście wszystko wędkarze. My też odpoczywamy rozłożeni na zielonej trawce. W rzece piwko się chłodzi. Sprzęt złożony pod namiotem kumpla. Czekamy na wieczór. Nawet w tą lampę ryby jednak wychodzą. Dwóch panów w pełnym rynsztunku, gumiakach grzeje się w płytkiej wodzie usiłując coś złowić. Nic im nie wychodzi. Podobno strasznie niesympatyczne, zarozumiałe buce.
Agata, dziewczyna kumpla widząc ich wysiłki i słuchając wcześniej przechwałek prosi mnie o wędkę. Jako jedyny mam zmontowaną. Na końcu nasza tajna mucha Nie jest to mój wymysł ale chłopaków. Zaznaczam, że czasy to "przedkaczodupowe" rok bodaj 1988 p.k.e (przed kaczą erą). Muszka haczyk #18 - 20 rzadko większy. Tułów, krótki ogonek i w miejscu skrzydełek pętelka z kilku promieni lotki kaczki. W "pętelce" zatrzymuje się powietrze utrzymując muszkę tuż pod powierzchnią. Prosty emerger do zrobienia przy pomocy CDC w minutę. Ale kiedyś to było coś. Kulki styropianu w pończosze też się dowiązywało.
Wracamy do koleżanki. Potrafiła się posługiwać muchówką całkiem nieźle. Zgarnęła moją wędkę zarzuciła tylko trampki na nogi i w kostiumie wlazła do rzeki. Panów grzecznie spytała czy może łowić koło nich. Tylko idiota by się nie zgodził bo wyglądała świetnie. My jak w kinie rozłożeni na brzegu czekamy na przedstawienie. Panowie tonem eksperckim skomentowali nieporadne dość rzuty i... zamilkli. Przy tej muszce nie widać często oczka przy braniu. Na wodzie robi się mały "wgórek". Agata to akurat doskonale wiedziała. Oni nie widzą wyjścia, ona zacina i holuje.... Wstrzeliła się jak rzadko... - Rafał 33, mały - krzyczy do mnie. Niezła mucha. Znów holuje - ten większy! - woła. Po chwili melduje - ze 36. Za kilka rzutów znów hol. kolejny i kolejny. A w facetów jakby piorun strzelił. Cicho siedzą, gul im skacze ale podłażą coraz bliżej. Widać, że tak ich ciekawość pali co to za mucha, a głupio im zapytać. W końcu jeden nie wytrzymuje, a nie na robaka łowisz? Pokaz no co tam na końcu? I lezie do Agaty. Darek, jej chłopak pokazał jej szybki ruch ręką. Odstrzeliła muchę, pana z przykrością powiadomiła, że muszka odfrunęła i z niewinną miną wróciła na brzeg.
Późny listopad. Przyjechałem na San samotnie. Maniks nie mógł, a ja miałem akurat wolne na uczelni. W planach lipionki i głowacica, a na długie wieczory nabrałem książek. Ponieważ było zimno zdecydowałem, że nie zamieszkam "dziadka". Przemilczę gdzie mieszkałem choć być może niektórzy z opisu się domyślą. Willa, na piętrze wokół domu taras przedzielany szklaną szybą przy kolejnych pokojach. Co prawda jest lodówka na dole ale ponieważ w nocy są przymrozki jakieś żarcie trzymam w reklamówkach na tarasie. Radyjko gra, ja sobie czytam. Tak jakby coś się kręciło po tarasie. Zdaje mi się. Za jakiś czas radio zamilkło na chwilę i znów wydaje mi się że coś szeleści na tarasie. W końcu myślę, że kot dobiera się do moich zapasów. Idę sprawdzić. Otwieram drzwi, wychodzę na taras i staje jak wryty. W rogu tarasu w kucki siedzi chłopak. Jest golusieńki i trzęsie się z zimna. Pierwsza myśl jakiś wariat. Ten coś chce powiedzieć ale jest tak zmarznięty, że nie bardzo mu idzie. Bardziej z gestów domyślam się w końcu o co chodzi. Przez ścianę mieszka córka gospodarzy. Chłopak był u niej na bara bara ale mamusia szybciej wróciła. Bał się skakać z pierwszego piętra i uciekł na sąsiedni balkon. Panienka zaś ciuchy zrzuciła mu na dół. Dałem mu ciuchy, pozbierałem te spod domu. Posiedział u mnie, herbaty popił, po flaszkę skoczył i zakończyliśmy imprezką.
Schodzę Sanem od Łączek. Rybki akurat dość fajnie biorą. Łapię na "pędzelek", czyli jedną z najbardziej ukochanych much. Diablo prosta, brązowy ogonek, tułów paw, skrzydełka "pędzelek" z promieni piersiowych kaczki pochylony do tyłu jak w chruście i brązowa jeżynka. Muszka skuteczna rano, wieczór, we dnie i na pewno w nocy ale nie sprawdzałem bo nie wolno.
Przede mną ktoś łowi. Widzę sznur, który lata "do góry nogami". Nie wiem czy uda mi się obrazowo to opisać. Wymach do przodu kiedy kładziemy czy suszymy muchę wygląda z boku tak, że pętla rozwija się od góry do dołu. Inaczej mówiąc przypon z muchą są wyżej. Tymczasem to co widzę wygląda tak, że przypon i mucha idą dołem i rozwijają się do góry. Sporo czasu sprawiło mi nauczenie się takiego rzutu. Tak łowiła Pani Janina. Przemiła, przesympatyczna nauczycielka z Częstochowy. Miała elegancki jak na tamte czasy sprzęt bo muchówkę Abu i kołowrotek Diplomata 156 oczywiście również Abu i charakterystyczny plastikowy koszyk na ryby. Miała sporo ponad 50 lat. Paliła papierochy jak parowóz i przy fajeczce przegadaliśmy chyba z godzinę. Przyjeżdżała nad San z mężem i razem wędkowali. Mąż zmarł nagle dwa lata wcześniej. Przyjeżdża dalej sama z sentymentu, a głównie żeby powspominać. Widziałem jak bardzo tęskni za mężem. Opowiadając o tym jak łowili był najpierw błysk w oku i radość, a potem oczy robiły się szkliste. Panią Janinę spotkałem jeszcze raz dwa lata później. Łowiła niezwykle elegancko choć jak pisałem w przedziwnym stylu. Czasem tak rzucam jak mam silny, boczny wiatr. Unika się władowania muchy i przyponu na linkę przy mocniejszym dmuchnięciu....
cdn
- remek, Friko, Guzu i 20 innych osób lubią to
Już miałem iść spać, a tu niespodziewanie wpis. Przed snem zrobiłem sobie małą podróż nad San, dziękuję
To zdanie mnie rozwaliło