Castor rama
Pod lasem sarny z brzuchami do ziemi, linieją kosy, na niebie latający kocioł i wrzaski. Oziminy podnoszą głowę, a bukiet intensywnie woniejącej gnojówki zwiastuje jare. Nasze bobry wyemigrowały na zimę i nie wróciły, zresztą woda w zalewie niziutka, a roboty przeciągają się planowo. Co by tu jeszcze - dwa worki starych i nowych śmieci oraz pierwsze kleszcze. I kartoflane placki prosto z ognia.. w nagrodę..
Poza tym nic nowego. Wyemancypowana Europa odrzuciła własną tożsamość. Uległa na starość czarowi obu totalitaryzmów. Tylko Spinelli jej teraz w głowie, zaś Goebbelsem leci w mowie. Za bramą euroraju, odźwierny i dyżurny prorok zarazem, rzuca porozumiewawczo.. Hej, farciarzu! Bay the way, I'm gay..
Na forach prawdziwy potop człowieków straszliwie przewarunkowanych. Są niczym psy ze słynnego eksperymentu słynnego rosyjskiego uczonego. Mówisz np. żegluga, ład zielony and company, albo stowarzyszenie, to rozchwianym emocjonalnie człowiekom z mety się rzuca na głowę, i na cię rzucają z zębami
Albo duże dzieci..
Lepiej wrócę do bobrów!
Stoimy we dwóch w Warcie poniżej świeżo wzniesionej tamy. Jest ciemna noc, piątek, a my czekamy cierpliwie na sandacze. Płyną mniej więcej co dwie godziny. Za plecami mamy małą wyspę, przed nią leży wierzba ogryziona ze wszystkiego co jadalne było. Na rozkrace bocznej gałęzi leży termos i wisi siatka - więzienie sandacza dla Zdziśka mamy. W trzech płynięciach łowimy siedem bodaj ryb. wrażeń mamy dość - wychodzimy.. Idę po termos, szukam ręką po omacku.. a z pnia z wrzaskiem startuje w niebo przerażony bóbr. A ja jeszcze wyżej..
Poniżej ujścia Meszny do Warty - ale naprzeciwko, zakręt kończy się długą płanią. Czasem było na niej dużo szczupaków i okoni, czasem jazi i boleni. Dostęp od lądu do tego miejsca był prawie niemożliwy. Plątanina drzew krzaków i roślin była niebywała nawet dla mnie. Schodziłem z góry wodą, czołgałem, bluzgałem.. ale zawsze było warto. No i stoję se w rzece po końce woderów, puszczam na wstecznym malutkie woblery, holuję kolejne jazie, słońce mnie żywcem smaży, ale przestać jakoś nie mogę. W gąszczu kilka metrów ode mnie ruch, nieduży bóbr chwilę patrzy na mnie, po czym włazi do wody i płynie. Prosto do mnie!! Dopływa i łapie łapą za brzeg wodera, Nie daje rady się utrzymać, robi małe kółko i powtarza operację. Teraz ja nie wytrzymuję - śmieję się jak głupi.. No to odpłynął obrażony..
Jesteśmy z Krawatem na kępie Bieniewskiej. Krawat zostaje pod wysokim napięciem, ja idę sto metrów w górę, na głęboka opaskę. Moje sandaczowe 104 jest stamtąd! Siadam na kamieniu, nogi w stomilach wkładam do wody. Słyszę jak Krzysiek koorwuje i choojuje, przeganiając spod osiki wielkiego czarnego bobra. Siedzę sobie pięknie, obłożony pudełkami ze świeżo zrobionymi woblerami, a metr ode mnie wynurza się wąsata morda. Zamieram, widzę go tylko kątem oka. Otrzepuje się na mnie, czuję jego zapach.. no i wzrok. Obracam najwolniej jak tylko można głowę - ale i tak za szybko. Jeden kwik, salto, gejzer i znika w Wiśle. To nasz wieloletni kolega, chyba bardzo nam obu podobał się mój nowy biały Stetson.
Przynajmniej ja byłem zachwycony..
- Marcin Rafalski, Paweł Bugajski, Fatso i 7 innych osób lubią to
Ciekawy wątek odnośnie żeglugi i regulacji Odry napisany przez praktyka i człowieka rzeki. Warto się z nim zapoznać, bo rzuca inne i ciekawe światło na aspekty związane bytnością człowieka nad rzeką.
https://twitter.com/...398771385466880