Sporo ogólników i wewnętrznego przekonania - nie da się. Kto sądzi, że Aleksander zwany Wielkim budził się rano z myślą "Nie da się"?
Spójżmy wpierw na rzeczy małe. Mamy staw. Zarybiamy go. Sprzedajemy karty. Drobna ryba bez ograniczeń, grubsza (karpie, liny, amury, szczupaki) 20 szt na rok. Sporo ryb po 35-40 cm, ale są też i ponad pół metrowe. Po kilku tygodniach te czterdziestaki są wszystkie (SIC!) wypuszczane, bo "szkoda sobie psuć limitu". Liny nieomal bez wyjątku wracają do wody. "Bo to taka piękna ryba, panie, szkoda jej zabijać" ( ) Naprawdę, to szkoda niewielką rybkę zabrać, zamiast możliwego do złowienia sporego karpia czy amura, ale kto by w to wnikał
Mija kilka lat. Wprowadzamy ograniczenie drobnej ryby do pięciu sztuk - odpada kilku "mięsiarzy", którzy złorzecząc zmienili łowisko, ale pozostali przyklasnęli pomysłowi. Atmosfera na łowisku zrobiła się trochę milsza, a ryby jeszcze częściej wracały do wody. Kolejnym krokiem było wprowadzenie górnego wymiaru dla karpi. Bo taki duży to już niesmaczny ( ), bo cenny dla łowiska niezwykle, bo jak ktoś złowił i wypuścił, to jutro może ja go złowię i choć raz w życiu zmierzę się z dużą sztuką? A za rok - bardzo dużą?
I nastąpiła zmiana świadomości łowiących, większa dbałość o łowisko i ryby, brak śmieci, serdeczność w stosunku do kolegów. Właśnie "kolegów", a nie konkurencji pokarmowej...
Bzdura?
Fantazja?
Bajki?
To jest obraz łowiska mojego koła. Ludzie, którzy nigdy w życiu łowiąc w "otwartej" wodzie nie wypuszczali ryb, teraz czynią to z uśmiechem na ustach. Nauczyli się, że karp, to musi mieć pół metra, inaczej jest to karpik. Kroczek nieledwie.
Każdy z nas może pójść do swego koła i na dorocznym zebraniu Walnym zgłosić wniosek o przyjęcie rocznego limitu ryb dużych. Tam, gdzie tego limitu jeszcze nie ma. Tam, gdzie jest - o jego zaostrzenie. Wprowadzić dzienny limit okonia - 10 szt. Lepiej połączyć go z płocią. Wytłumaczyć, że garstka mięsiarzy nie będzie bezkarnie wyławiać nam ryb, skoro taka ilość przeciętnemu wędkarzowi wystarczy. Nikt nie chce łatki "mięsiarza" i wnioski powinno udać się przegłosować. Trzeba do tego przekonać wcześniej kilku kolegów, rozsiąść się po sali i wzajemnie popierać. Wtedy będzie to "głos ludu" a nie zgoszkniałego samotnika czy (siedzących razem) grupki krzykaczy.
Trzeba też wcześniej przekonać kolegów z innych kół. Kolegów, którzy myślą podobnie. Niech oni u siebie zorganizują kila osób i zrobią to samo. Wniosek z jednego koła można zlekceważyć. Jeśli będzie taki sam, zgłoszony z większości kół, tak łatwo odrzucony nie będzie. Może nie udać się za pierwszym podejściem. To należy próbować ponownie, za (pozytywny) przykład stawiając okręgi, gdzie podobne wnioski zostały uchwalone.
Kolejnym krokiem jest wprowadzenie wymiarów górnych. Łowisk "no kill". Zmniejszenie dziennego limitu drapieżników do 1 szt. Później do 1 szt. na tydzień. Wszystko da się zrobić - przykład stawów pokazuje, że można.
Małymi kroczkami, wyznaczając sobie konkretne, możliwe do osiągnięcia cele na "za chwilę", oraz mając śmiałą wizję docelową na "za lata".
Nie ma co gdybać i nażekać, że się nie da. Da się. Choć trzeba ruszyć tyłek i pójść na zebranie do tego nielubianego koła. Nikt za nas tego nie zrobi. A jeśli ktokolwiek ma wątpliwości, zapraszam nad staw mojego koła. Tam C&R jest powszechne. A średnia wieku wędkujących mocno po pięćdziesiątce, bo trochę dzieci też jest. Więc mi nie wmawiajcie, że z dorosłymi czy dziadkami się nie da. Mam twarde dowody, że się da