Łowiłem na Dunajcu, wbrew wszystkim tak jak zawsze - klumkrami po naście cm. Oczywiście z rybami jak zawsze, dodatkowo deszcze i burze zrobiły dość szybko z tego wirtualną zabawę, raczej z małymi szansami na kontakt z głowatką, o której marzę.
Do dyspozycji miałem 9' #10 Venus SWS, z rękojeścią D-shape, czyli kij który mam na oku od jakiegoś czasu. W wersji z białym blankiem, radośnie przyjętej tubalnym rechotem przez współkompanów. Do wędki przykręcony nie mniej kosmiczny Varioverse załadowany linką Big Daddy. Gdy już byliśmy po stadium ustalania mej orientacji i kremów pod oczy na noc ruszyliśmy nad wodę.
Na pierwszy ogień idzie streamer około 20cm na haku 8/0.
I kicha, nie lata to zbyt dobrze. Trochę drapię się po głowie, kombinuję z długością i średnicami przyponu, jednak przy tym rozmiarze muchy i oporach powietrza nie ma to już znaczenia. Ok, tu za wiele nie powalczymy, ale ogólnie takimi muszyskami niezbyt z jednoręcznej jest jak rzucać, są do tego lepsze rozwiązania.
Czas na zwykłą muchę szczupakową, hak 6/0, ok 15cm bunny bugs. Próbujemy.
I znowu trochę nie teges. Linka w jednym kolorze, ciężko wyczuć gdzie kończy się głowica, dopóki nie wybierze się jej do ręki. Deszcz pada, wiatr wieje, glony płatami gulaszą się na pętlach wybranej linki, za plecami jakieś pijane osoby człekokształtne o płci samica usiłują namówić mnie na potrzymanie kija, za nic mając moje przerażone drobienie jak najdalej od brzegu i od nich oraz jakąś cholerną inscenizację huraganu Katrina zafundowaną przez Jehowę. Widać przyzwyczajone...
Z każdą chwilę wkurw mnie zaczyna telepać bardziej.
Błysnęło się na horyzoncie, ani chybi burza idzie. Nie, chwila, to rozpędzona linka z ciężką muchą spotkała się z moją potylicą. Mucha wbita w kapturze, radosny rechot reszty kompanii tylko podnosi ciśnienie.
Zmiana przy wędce, próbuje kolega, po chwili kręcąc głową oddaje kij - nie leży mu. Fuck sake, a miało być tak pięknie.
Dobra, zaciskam zęby, opatrzności dziękuję, że samice z brzegu postanowiły odbyć tarło jednak z jakimś góralem i poszły w cholerę. Czas na fajkę.
Nie, ta została na kwaterze.
Ostro, robi się pod górkę.
Mała rejterada na brzeg i przeglądnięcie sprzętu i much, współtowarzysze znikają za zakrętem rzeki. Przestaje padać, wiatr przysiada, tyle dobrze, budzi się jakaś nadzieja?
Wbijam się z powrotem na banię pod strażnicą, zaciekle śmigając linką - idzie to słabo, zupełnie nie gra, jednokolorowa linka znacznie utrudnia znalezienie odpowiedniego punktu do wyrwania głowicy z wody i rozbujania zestawu.
Ok, dość tego, przesiadka na linkę której używam na co dzień, czyli 40+ CSW. Zmiana drastyczna, wędka zaczyna się wreszcie ładować, głowica wyraźnie oznaczona, nie wymaga ślęczenia żeby to rozpracować. Ale nadal - to nie jest to, do czego jestem przyzwyczajony. Zamiast przyjemności - walka z materią, żeby muchę posłać tam gdzie chcę.
Znaczy się jest źle.
Poddaję się, zwitka do auta po moją wędkę. Oczywiście kolejny zonk, auto zamknięte, ludki jak trzeba to poszły gdzieś w cholerę w dół rzeki, nie będę ich ganiać.
Dobra, trzeba sobie radzić z tym co jest.
I to był jedyny błysk szczęścia tego dnia, gdyby nie zamknięte auto pewnie odstawiłbym kij jako nie robi.
Wracam nad wodę, odpinam muchę, próbuję samą linką.
Szok jak to lata. Ok, czyli coś robiliśmy nie tak.
Zakładam muchę z powrotem, tym razem jakieś syntetyczne stworzonko na 6/0 - taki w sam raz, jak na szczupaka.
Pierwsze rzuty nadal koślawo, ale gdy wkurw ustał mogę się skoncentrować trochę bardziej i spróbować to dograć lepiej. Wreszcie czuję znajome szarpnięcie na kołowrotku, linka chciała lecieć dalej, za mało wybrałem jej z kołowrotka.
Zaczynam powoli wydłużać dystans, ale bez jakiegoś szału. Stojąc po pas, gdy nurt zabiera wybraną linkę i gulasi nią o glony jest jednak jakby trudniej niż z łódeczki, mając linkę równo ułożoną we wiaderku.
Staram się to układać w jakieś w miarę zgrabne pętle na palcach, ale pętle i double houl wyglądają komicznie i efekty również przypominają trochę Charliego Chaplina, znacznie mniej obrazki z tych zajebistych filmów z końca świata.
W końcu dochodzę do optymalnej długości pętli z wybranego runningu - mniej więcej długości wędki, między 2,5 a 3 metry. Linka wybiera je z wody, nie toną zbytnio, nurt nimi nie majta, łowienie zaczyna być w miarę przyjemne.
Mimo zmiany muchy na większą nadal rzucanie jest ok, pod warunkiem dobrego wyczucia timingu, co przy tak szybkim kiju jest ważne.
Wreszcie mogę się skupić na łowieniu, nie na rzucaniu, poniżej mnie są początkowo dwie pętle z runningu, chwilę później już 3, mimo, że muszysko jest już w rozmiarze Dunajcowym na ciężkim haku. Niestety dołożenie 4 pętli jest już po za moimi zdolnościami, udaje się jeszcze ze dwa metry i tyle. Czyli jest bardzo dobrze.
Ok, zmiana muchy na całkiem dużą. Tu już lata słabo, linka jest już za lekka jak na moje zbyt skromne umiejętności.
W ramach podsumowania. Czy wędka rzuciła mnie o ziemię? Nie. Dość specyficzny wygląd (mi akurat się podoba) i bardzo wymagająca jeśli chodzi o dobranie zestawu i timing. Zrobienie tym rolki, żeby wyciągnąć muchę do powierzchni jest bardzo trudne. Ale niepotrzebne, szybki kij bez większego halo wyrywał głowicę intermedium razem z każdą muchą jaką uwiesiłem na końcu.
Czy mogę polecić ten kij? Jak najbardziej, ale na pewno nie jako pierwszą wędkę do takiego łowienia. Nawet bardzo wprawni muszkarze, z którymi łowiłem, mieli problem z zapanowaniem nad tym kijem.
Za to po wyczuciu wędki pozwala ona na bardzo dużo. Jeśli chodzi o rzuty daleko, ciężką linką, z mniejszymi muchami - myślę, że to najlepsza z takich wędek jakiej używałem do tej pory. 9'#9 wziąłbym i nad Wisłę, i nad morze i na szczupaki. Z muchami w rozsądnym rozmiarze radzi sobie bardzo dobrze, a te największe zazwyczaj latają z jednoręcznych wędek bardzo słabo, dużo wygodniej łowi się dwuręcznym kijem z ciężką głowicą (34-37g zamiast 25).
Początkujący się zniechęci i zamęczy tym kijem, ktoś kto posiada trochę doświadczenia i będzie w stanie wydobyć z niego duszę dostanie do ręki bardzo dobre, choć specjalistyczne narzędzie.
Jeszcze słowo o rękojeści - dziwnie wyprofilowana, z pianki i korkogumy. Wygląd może się podobać, może nie. Za to pewność trzymania mokrej rękojeści najlepsza z wędek które miałem do tej pory. Wykończenia pianki pozostawia trochę do życzenia, ale to nie łowi, nie ma co świrować.
Wędka jak pisałem, ma 9 stóp, linka #10, w 4 częściach w ładnej, białej tubie.