Osobnym zagadnieniem jest wartość wędek w cenie mocno czterocyfrowej, wartość nie wyrażona w liczbach bezwzględnych, lecz wartość użytkowa.
Jasne jest, ze grafitowa rurka z ozdobnikami nie powinna kosztować więcej, niż, powiedzmy, 200 złotych. A kosztuje, i ludzie kupują.
Dlaczego? Bo ich na to stać, i nie mamy prawa mieć o to pretensji, niech każdy wydaje swoje pieniądze w sposób, jaki uważa za stosowny.
Nowoczesne wędziska są wykonywane w tanich technologiach, z tanich materiałów, doprawdy nic skomplikowanego.
Trochę na ten temat wiem, mam syna, naukowca, dość mocno siedzącego we współczesnej inżynierii materiałowej, więc dysponuję informacjami na bieżąco.
Dotyczy to także kołowrotków. Proste urządzenie, nie pracujące w warunkach wysokich obrotów, nie wytwarzające w przekładni dużych ilości ciepła.
Zresztą, wystarczy porównać z jakąś wiertarką ze średniej półki: silnik elektryczny, mechanizm o niebo bardziej precyzyjny niż w najdroższym kołowrotku, wykonana z bardziej wytrzymałych materiałów. A ceny, powiedzmy, podobne. Absurd? Nie. Jest klient, jest sprzedaż. Tak ma być.
Tu przyznam się, że też lubię zakupić sobie coś absurdalnie drogiego, ot, fanaberia....
A tytułowy Szekspir? Nie miałem, ale jestem pewien, że nie odbiega w sposób znaczący, in minus, od mojego Orvisa, choć dzieli je znaczący dystans cenowy. Bo opowieści o rozpadającym się korku i pękających blankach nie trafiają do mnie w żaden sposób. Mam wędki jeszcze z Pewexu, kiedyś bardzo mocno eksploatowane, które, poza przybrudzoną rękojeścią, nie wykazują żadnych wad.
Acha, Krzysiek jeszcze wspomniał o początkujących, zwłaszcza młodzieży.
Najlepszy i najtańszy sprzęt nie przyciągnie ich do flyfishingu, jeśli wody pstrągowe będą ubogie w ryby. Szybciutko się zniechęcą.
Mądrego warto posłuchać