.Poszło to w kierunku hi-tec sprzętu za krocie , a chyba umknęła ta dociekliwość. To oczywiście nic złego. Takie czasy że wszystko do kupienia w sklepie, pióra takie i takie, do wyboru do koloru. Dziś zamawiasz jutro odbierasz. Nasunęła mi się taka myśl , jak przypomniałem sobie opowieści spotkanego starej daty muszkarza. Opowiadał jak to trzeba było z myśliwymi zagadać bo pióra, sierści i skóry mieli , haczyki lutować . Troszkę trzeba było być Adamem Słodowym .
Historia muszkarstwa w PL, jej początki, to głównie historia wędkarstwa na Rabie i Dunajcu w wykonaniu tzw. szkoły krakowskiej. Moja zaczęła się na pocz. lat 80-tych ub. w., gdy to dumnie i samodzielnie (chociaż pod czujnym okiem ojca) stanąłem na brzegu Dunajca z własną Kartą Wędkarską w kieszeni, w za dużych woderach marki Stomil, uzbrojony w sprzęt wyprodukowany w socjalistycznych, bratnich krajach czyli w NRD i CSRS. Pomimo trudnej do wyobrażenia obecnie ilości ryb w tej i wszystkch innych rzekach i potokach Podhala, złowić rybę na muchę nie było łatwo. Przeważne łowiło się na mokrą muchę z kartoników kupowanych na Siennej, prymitywnie "ciapaną" do wody, dlatego w większości przypadków połów ograniczał się do kilku nikczemniej postury pstrągów. Chociaż co jakiś czas siadały kabany i te zawsze wygrywały z brakiem doświaczenia i marnej wytrzymałości żyłkami. Do dziś pamiętam widok płetwy ogonowej pstrąga wielkości rozpostartej dłoni, z którym miałem krótką przyjemność spotkania na ujściu Łopuszanki do Dunajca. Myślę, że w tamtych czasach w Dunajcu pływały jeszcze pstrągi po 3-4 kilogramy. Potem przyszedł czas pierwszych własnoręcznie wykonanych much, odkrywania "suchej" i coraz lepszych wyników. Po przejściu na "suchą" na wędce zaczęły pojawiać się lipienie i to tym więcej im mniejsze muchy się stosowało. Trzeba pamiętać, że w tamtych czasach o małej muszce mówiło się przy rozmiarach haka 12-14. Nikt nawet nie pomyślał, że mogą być haki w numeracji 18-20. Materiałem były piórka, z początku znajdowane na ulicy a z czasem świadomie wyskubywane kogutom naszych gospodarzy, u których wynajmowaliśmy pokoje w czasie wakacji i różnokolowe kordonki kupowane w Domu Handlowym w Nowym Targu. Wreszcie, po otwarciu przez p. Szewczyka sklepu wędkarskiego na ul. Starowiślnej - myślę, że był to rok ok. 1985-87 r. - przyszedł czas skoku cywilizacyjnego czyli "odkrycia" streamera i nimfy i był to okres nieprawdopodobnych wyników. Kto miał za sobą praktykę w przepływance, a ja miałem to szczęście, kroił na nimfę dziesiątki ryb dziennie, głównie lipieni choć trzeba przyznać w większości poniżej wymiaru - pamiętam dzienne rozkłady na Skawie w Makowie rzędu 70-80 ryb, z czego jak 2-3 miały powyżej 30cm to było święto. W tamtym czasie nimfa składała się praktycznie tylko z lamety ołowianej, tułowia z wełny, przewijki z drutu i czarnej główki z nici wiodącej, wszystko to ukręcone na hakach 6-8. Mało kto bawił się w ogonki, pochewki, jeżynki i dziś tak chętnie używane haczyki wielkości mrówki. Z resztą nie było takiej potrzeby, łowiło się na wszystko i wszędzie, niektórzy nawet bez obserwacji zestawu, zacinając w ciemno. Niestety, boom nie trwał trwał. Jak każdy, nieograniczony rozsądkiem lub w przypadku jego braku przepisami ochronnymi, postęp w połączeniu z oddaniem do użytkowania zapory w Czorsztynie w końcu doprowadził do załamania populacji ryb w Dunajcu, który już się nie odrodził. Tamtych, dzikich ryb i miejsc już nie ma i raczej nie wrócą, choć histora dalej trwa, ale, jak trafnie zauważyłeś, w wersji hi-tech, gdzie prawie wszystko jest sztuczne, łącznie z rybami.
Zdjęcie poniżej pokazuje miejsce gdzie zaczęła się moja historia.
łopuszna dunajec 1980.jpg 21,58 KB
13 Ilość pobrań