Część I
„Droga bez powrotu”
Każdy z nas pojmuje czy definiuje wędkarstwo na różne sposoby. Wydeptując wiele ścieżek ciągle czegoś szukamy. Czego można szukać w tej prostej, przynajmniej pozornie czynności ?
Rzeczy przeróżnych, ja najczęściej szukam oderwania od codziennych spraw, bliskiego kontaktu z naturą, bo obserwując i wsłuchując się w nią możemy się wiele dowiedzieć, również o sobie samym.
Taką podróżą z biletem w jedną stronę stało się dla mnie pstrągowanie. Przez ostatnie dekady wielu wędkarzy w piękny i niemal wyczerpujący sposób opisało swoje fascynacje związane z wyprawami poświęconymi pstrągom potokowym. Niby od dawna w tej dziedzinie wędkarstwa „drzwi są otwarte na oścież” jednak ilu pstrągarzy tyle sposobów i technik, na pierwszy rzut oka podobnych a jednak odmiennych i wciąż można nauczyć się czegoś nowego.
Sam z roku na rok przekonuję się o tym, że czasem wystarczy zmienić drobny detal, rodzaj czy wielkość przynęty, sposób jej podawania, dobrać odpowiednio miejsce a przede wszystkim, finalnie złożyć te wszystkie elementy w spójną całość.
Od dawna moimi podstawowymi przynętami którymi kuszę „moje” pstrągi są wszelkiego rodzaju jigi. Od lat dają mi one piękne ryby i dziś nie wyobrażam sobie łowienia tych ryb, nie posiadając w pudełku choć kilku „sierściuchów”.
Pstrągowe rzeki i rzeczułki w których łowię poddane są ogromnej presji. Mając świadomość, że ryby je zamieszkujące znają niemal każdą pojawiającą się na rynku przynętę, nieustannie coś modyfikuję i zmieniam, by uśpić nieco ich zrozumiałą nieufność.
Od jakiegoś czasu zacząłem eksperymentować z wielkością oraz sposobem uzbrojenia wykonywanych jigów. Był to strzał w dziesiątkę, bo z wyprawy na wyprawę staję się bogatszy o nową wiedzę, doświadczam sytuacji które podczas stosowania przynęt „standardowych” właściwie nie miały miejsca.
Kilkunastocentymetrowy „sierściuch” wykonany z lisa, najlepiej w szarych odcieniach. Okraszony odrobiną błękitno – srebrnego flash'a, do tego duże realistyczne oczy. Obciążony ołowianą lametą owiniętą na trzonku mocnego haka w wersji lekkiej, z dołożoną śruciną by dotrzeć do najgłębszych miejsc.
Prowadzony zazwyczaj dość agresywnie z prądem, najlepiej tzw. wachlarzem potrafi obudzić najbardziej zmarudzone ryby, wyzwalając w nich instynkt drapieżcy lub zwykłą ciekawość, co przeważnie kończy się mniej lub bardziej widowiskowym atakiem.
Bywa, że tak duży sierściuch prowokuje do reakcji pstrągi w miejscach obrzucanych chwilę wcześniej innymi przynętami, takimi których używa większość wędkarzy. Zdarza mi się też złowić sporego kropka obławiając rzekę „przećwiczona” co dopiero przez innych, takie sytuacje dają dużo do myślenia.
Z pewnością nie jest to przynęta doskonała, bo takiej chyba jeszcze nikt nie wymyślił, jednak cicho położona na wodzie i odpowiednio zaanimowana potrafi zwykły dzień zamienić w „dzień konia”.
Jak każdego wabika tak i „sierściucha” trzeba się nauczyć oraz w niego uwierzyć, bo tylko wtedy wszystko zagra jak należy.
Poniżej zamieszczam opis ostatniej pstrągowej wyprawy z „sierściuchem” w roli głównej, podczas której sporo się działo. Takich oraz jeszcze bogatszych w pozytywne wrażenia dni życzę wszystkim prawdziwym pstrągowym „włóczykijom”
Część II
„Poligon”
Jest jeszcze bardzo wcześnie, kiedy zostawiam za sobą miasto. Żeby złapać nieco oddechu od wszechobecnego popłochu, nie najlepszych prognoz i innego dziadostwa, postanowiłem spotkać się z rzeką i pstrągami.
Obsesja, to chyba najwłaściwsze słowo opisujące moje tegoroczne uganianie się za tymi rybami. Kilka namierzonych "grubasów", kilometry w nogach i choć łowię sporo niezłych ryb to nadal te największe pozostają w sferze sennych marzeń. Na szczęście jeszcze nie zwariowałem ( chyba ) i nadal będąc nad wodą najcenniejsze są dla mnie spokój i kontakt z przyrodą które skutecznie "leczą" wszelkie niepowodzenia. Tak jak dzisiaj, kiedy idąc przez trzcinowisko wlazłem na stado saren; przewodnik grupy oszczekał mnie z daleka pokazując mi najprościej jak można kto tu "jest u siebie". Dla kogoś kto mieszka w "betonie" rzecz bezcenna.
Bezpośrednio do żyłki dowiązuję "przegubowca", kilkunastocentymetrowy jig z lisa którego sobie niedawno wymyśliłem mocno mnie zaskakuje podczas ostatnich eskapad. Jednak dziś zupełna cisza, przeczesałem już spory kawałek odnotowując tylko niemrawe skubnięcie. Nie żrą, ewidentnie coś im nie pasuje. Szybka myśl i wracam do samochodu, spróbuję na innym odcinku.
Jednak żeby nie robić "pustych przebiegów" zakładam spory wobler i schodząc z nurtem co jakiś czas posyłam go pod drugi brzeg. Próbując nieco je pobudzić, co kilka obrotów mocno podszarpuję imitację pstrążka. Słońce już mocno prześwietla wodę i w pewnym momencie widzę dobrą "pięćdziesiątkę" która odprowadza wobler pod same nogi po czym dostojnie ginie w ciemnej plamie głębszej wody. Zakładam z powrotem jiga i próbuję namówić rybę do gadania, bez odzewu jednak. Kilkaset metrów dalej powtórka z rozrywki, z tym że ryba i to równie pokaźna zawija się pod samą szczytówką, uciekając panicznie. Jakoś tak odruchowo posyłam wobler kilka metrów powyżej, cyk cyk i złoty "rogal" odbija się w toni, robiąc po chwili spory młyn na powierzchni, połączony z nagłym luzem na lince; cholera jasna co jest nie tak. Po drugiej spapranej rybie mój spokój ducha został nieco nadwątlony.
Cóż, bywają takie dni że pstrągi robią cię w konia i nic nie poradzisz. Żeby było weselej, trzecia spora ryba "wącha" wobler i jak poprzednicy rezygnuje z ataku.
Dość tego, zmieniam odcinek z nadzieją, że "tam" to będą żarły a nie wąchały
Na innym odcinku faktycznie jest inaczej. W pierwszym rzucie na sierściucha- kotleta zapinam fajną rybę. Pięknie kopie wyginając solidnie kijek; kilka kontrolowanych zrywów i jest mój. Ani mały, ani wielki za to przecudnie ubarwiony. Pstrykam kilka zdjęć i trzymając chwilę pozwalam mu schować się w rynience. Ten pstrąg przywrócił mi wiarę i znów koncentracja wskoczyła na właściwe tory.
Idę w górę i precyzyjnie posyłam jiga powyżej każdej potencjalnej kryjówki. Większość koryta jest stosunkowo płytka i kiedy tylko dostrzegam jakieś przegłębienie czy podmycie pod drzewem skrupulatnie je obławiam.
W niepozornej rynience dosłownie kilka metrów od kija zdecydowany stop. Kontra z mojej strony i widzę w dość klarownej wodzie szamoczącego się kropka. Niemal bliźniaczy do poprzedniego rozmiarem, jednak nieco mniej urodziwy. Robię przerwę. Herbata z imbirem, jakaś kanapka by odrobinę podładować akumulator.
Dzwoni kolega a ja prowadząc rozmowę uparcie skokami prowadzę przynętę w poprzek nurtu, przecinając grubą rynnę. Na środku rzeki mocne pacnięcie. Unoszę kij do góry, ten w kilka sekund przechodzi w pełną parabolę. Ryba schodzi w dół z dużą prędkością, widzę grubego pstrąga który miotając się przy dnie próbuje pozbyć się natręta, Udaje mu się, pieprzony luz i kilka niecenzuralnych słówek, którymi rykoszetem dostaje kolega.
Co za przedziwny dzień, analizuję co mogłem zrobić nie tak i wychodzi na to, że po raz kolejny ryba musiała bardziej "powąchać" niż zjeść sierściucha.
No ale jeśli są aktywne to trzeba próbować. Dochodzę do pięknego przewężenia na środku rzeki, powyżej kilka powalonych olch pozwala przypuszczać, że to dom misia. Miś oczywiście w pierwszym rzucie zjada jiga, pokazuje mi się cały na moment po czym nie wiedzieć czemu spada. Hak ok, ostry jak diabli, zacięte w tempo. To zdecydowanie nie mój dzień i zaczynam układać się z tą myślą żeby nie popaść w totalną irytację.
Na szczęście czasem i w takim momencie "wychodzi słońce". Podchodzę powolutku do pięknej rynny, miejsce grube i musi kryć się tutaj piękna ryba. Trzeci rzut na początek wlewu, tańczę tym lisim ogonem przy dnie i praktycznie pod nogami zaliczam konkretny strzał. W ostatniej chwili oddaję nieco żyłki, hamulec pyka miarowo a w rynnie gruby, pięknie cytrynowy potokowiec walczy wściekle. Zjeżdżam na czterech literach bo brzeg wysoki, podbierak zanurzony czeka na dogodny moment.
Pstrąg jest bardzo silny, jednak w końcu odpuszcza i jest mój. Uff, to jest to Wychodzę z rybą na kawałek płaskiego, szybkie foto i patrzę, jak odpływa do siebie.
Na dziś wystarczy, wracając do domu w głowię przewijam "film" klatka po klatce i czego by nie powiedzieć pstrągowanie to coś co ciężko ubrać słowami, jutro drugie podejście … .
Piotr Gołąb 2020
Artykuł bierze udział w konkursie "wygraj wędkę marzeń"
Click here to view the artykuł