W zeszłym roku miałem bardzo udany wędkarsko urlop na Mazurach, w gminie Kruklanki.
Urlop się udał, ponieważ ryby były dodatkiem do pobytu: na szybko tuż przed wyjazdem zakupiłem spinning za kilkadziesiąt złotych i sześcio metrowego bata.
Jako, że był to powrót do wędkarstwa po kilkuletniej przerwie, wyłowiłem się do syta: wzdręgi i płocie z pomostu tuż pod domkiem, w którym mieszkaliśmy brały cały dzień bez nęcenia. Nie były to kolosy, ale na każde kilkanaście sztuk dłoniaków trafiała się jedna około 30cm. Na łączniku pomiędzy jeziorami nałapałem się okoni za cały sezon - co prawda nie były to giganty, ale na kilkaset sztuk 10-20cm trafiło się również kilkanaście w przedziale 25-32cm. Cały wyjazd okrasił mi lin około 2kg złowiony na bata na moim okoniowym przesmyku.
Zachęcony tym wszystkim, w tym roku wróciłem lepiej przygotowany: bat, odległościówka, UL, XUL. Nastawiałem się na skuteczniejsze łowienie niż przed rokiem.
Niestety szybko okazało się, że mój przesmyk oferuje okonie co najwyżej wymiarowe, a z pomostu przy domku ryb można było sięgnąć tylko odległościówką na maksymalnym wyrzucie, a i to małych.
Szybka rozmowa z właścicielem wynajmowanego przez nas domku i uzbroiliśmy łódkę celem przygotowania łowiska. Jakieś 80m od naszego pomostu na Gołdapiwie znajduje się półka o głębokości około 5-6m. Zanęciliśmy obficie i oznaczyliśmy sobie łowisko butelką przytroczoną do kamienia. Łowisko oznaczałem około godziny 16, o 4 rano byliśmy już nad wodą. Dawno tak pięknie nie połapałem na spławik: płocie, z których największa miała 35cm oraz spore ilości małych leszczy (kuzyn łowiący ze mną kłócił się, że to krąpie, ale skąd w jeziorze krąp o wadze 0.7-1kg, to nie wiem ) -> dość powiedzieć, że przy 3 godzinnym wypadzie mieliśmy śmiało 15-20kg ryb, a na sztuki było ich nie więcej niż 40 sztuk. Po prostu dzień konia. Butelkę z oznakowaniem łowiska mieliśmy widoczną ze wszystkich południowych okien domku, tarasu, pomostu oraz 3/4 powierzchni podwórka. Mimo bezpośredniego sąsiedztwa z naszym pomostem i podwórkiem, butelka nie wytrzymała nawet doby! Po godzinie 13 nie było po niej śladu. Początkowo zwaliliśmy na wczasowiczów z niewielkiego ośrodka, który swój pomost i rowery wodne ma w odległości około 150m od naszego pomostu. Jakie było nasze zdziwienie, gdy rano kwadrans przed nami 3ch miejscowych ustawiło się dokładnie w okolicy gdzie dzień wcześniej oznakowaliśmy sobie łowisko. 862ha wody, a jedyna łódka na jeziorze oprócz naszej płynie z sąsiedniej wioski ponad kilometr po to by bez pudła ustawić się na naszej miejscówce
Wypłynęliśmy i chcąc nie chcąc ustawiliśmy się 50m na wschód od nich na tej samej półce. Dokładnie wysondowałem dno i znalazłem niewielki garbek na z pozoru płaskim dnie. Wrzuciliśmy trochę zanęty i natychmiast wyjęliśmy po dwa leszczo-krąpie grubo ponad 0.5kg, po kilka przyzwoitych płoci i brania ustały. Zerwał się spory wiatr i kiedy już mieliśmy się zbierać, na rozbujane falą zestawy z kukurydzą uwiesiły się nam okonie: kuzynowi około 30cm, a mnie taki bliżej 40cm. Niestety mój został zakolczykowany, bo z braku podbieraka zdecydowałem się na podebranie ręką na rozbujanej łódce, co poskutkowało zerwaniem przyponu 0.12mm.
Po tym przydługim wstępie przejdę do clue:
Kątem oka obserwowaliśmy "złodziei" miejscówki: absolutnie wszystko szło do wiadra, żadnej rybie nie odpuścili. Wiatr który nas z wody wygonił, nie odpuścił do ostatniego dnia urlopu, a więc wróciliśmy na nasz przesmyk między jeziorami. Z racji tego, że to najłatwiejsza brzegowa miejscówka na całym Gołdapiwie i sąsiędniej Żabince, było tam mnóstwo miejscowych wędkarzy ćwiczących szczupaczki po 40cm na żywca, oraz takich co zabierali 10cm krąpie "dla kota" - to cytat. Jegomość zabierający te krąpie, chwalący się, że na codzień pracuje w Reichu, musi mieć wyjątkowo dużego i pazernego kota, albo zaopatrywać w krąpie okoliczne schronisko, bo przez trzy dni zabrał śmiało około 5-8kg ryb nie przekraczających 12cm. Ekipa kłująca małe szczupaczki to..... mundurowi(!), najprawdopodobniej żandarmeria, tak wynikało z rozmowy między nimi. Bez skrępowania i żenady pakowali te zębate pistolety do wiadra z szelmowskim uśmiechem mówiąc: "przynajmniej się zezwolenie zwróci".
Kuzyn nałapał trochę przyzwoitych płoci (ja próbowałem się wtedy z okoniami) i postanowił 3 sztuki zabrać - wobec tego odjąwszy 3 wybrane ryby, 20 pozostałych (daleko większych od krąpików "sąsiadów", bo jako jedyny miał odległościówkę z prawdziwego zdarzenia i przez ten wiatr mógł wagglerem dorzucić do 30-go metra ) wypuścił. Wszyscy zgromadzeni na widok wypuszczania naszego połowu otworzyli usta jak Sasha Grey z portalu brazzers rozdziawia gębę na inny widok. Kiedy wróciliśmy do naszego domku i właściciel zastał nas podczas czyszczenia tych trzech płotek, zrobił podobą minę na wiadomość, że połów był nader udany, ale zjemy tylko 3 sztuki, więc reszta pływa dalej. Natychmiast zakomunikował, że takie ryby możemy mu oddać, a on zrobi je w occie dla siebie i dla nas. Tym razem ja otworzyłem usta.
Zapytałem go jak długo trwa sezon?
-2-3 miesiące plus majówka i czasami jakiś długi weekend po drodze
-czy wie Pan, że gdyby jezioro nie było tak perfidnie wyławiane, miałby Pan komplet przez cały sezon? Sam jestem w stanie zebrać tutaj ekipę, która wypełni Panu domek przez 10-15 weekendów poza sezonem
-drogi panie, tutaj każdy ryby zabiera, ludzie są tak nauczeni. A i wczasowicze ode mnie wymagają, żebym rybę świeżą miał i w occie i wędzoną. Tego nie zmieni....
I z echem tej konkluzji w głowie postanowiłem, że prędko na Mazury w celach wędkarskich nie wrócę.
Na łódce czułem się niepewnie, więc fotek ryb nie mam, na osłodę wrzucę fotkę zrobioną przez córkę: zachody słońca nad Gołdapiwem są obłędnie piękne.
Screenshot_3.png 557,38 KB
49 Ilość pobrań
Użytkownik mackowiak edytował ten post 10 sierpień 2020 - 08:54