Od kilku dni pogoda w kratkę, raz deszcz, raz słońce, do tego mocny wiatr utrudniający rzuty i prowadzenie przynęty. Wracając z pracy do domu rozmyślałem czy warto jechać dziś nad Odrę. Moje wątpliwości rozwiał kumpel, który zaproponował mi w sms'ie wypad nad rzekę w poszukiwaniu sandacza. Długo się nad decyzją nie zastanawiałem. W domu szybki obiad i po niespełna godzinie byłem już nad Odrą
Zmontowaliśmy swoje zestawy i udaliśmy się nad wodę. Celem naszych połowów był sandacz, ryba ochrzczona przez większość wędkarzy jako gatunek, który nie jest łowiony regularnie, ryba trudna technicznie do złowienia, najczęściej łowiona z przypadku. Postanowiliśmy łowić na przynęty miękkie, w kolorach, które najczęściej sprawdzają się nad Odrą, tj. perłowy, żółty, seledynowy. W ruch poszły zarówno twistery jak i rippery.
jeden z zestawów przynęt jakie zabieram na sandacze
Pierwsze rzuty nie zapowiadały rewelacji, wiał silny wiatr, który w znacznym stopniu utrudniał dalekie rzuty i prawidłowe prowadzenie przynęty. Po kilkunastu minutach pierwsze branie zanotował @pawelekk, jednak branie było tak delikatne, że nie udało mu się w porę zaciąć ryby. Do tego ripper nie nadawał się już do dalszych połowów, gdyż stracił ogonek.
Ewidentnie przynętą zainteresowała się ryba...
A wzięła na napływie główki
Szybka zmiana przynęty na inną i spinningujemy dalej. Czas mijał, jednak sandacze nie chciały współpracować. Po dobrej godzinie systematycznego rzucania i prowadzenia przynęt techniką wolnego opadu, mam pierwsze branie. Klasyczne tępe uderzenie podczas opadania przynęty – jest ryba. Natychmiastowa reakcja zakończona skutecznym zacięciem. Ryba wzięła z dużej odległości, nie wiem czy jest dobrze zapięta. Stanowczo, jednakże z wyczuciem, pompuję ją do brzegu. Ku mojej uciesze pokazuje się ładny sandacz. Prawdziwa walka z nim zaczyna się dopiero pod brzegiem. Widząc, że jest dobrze zapięty w nożyczkach nie spieszę się z holem. Sandacz schodzi do dna, ja go podnoszę ku powierzchni i tak kilka razy. Co chwilę próbuje pozbyć się gumy charakterystycznie potrząsając łbem, jednak przynęta pewnie tkwi w jego paszczy. Zastanawiałem się jak lądować rybę i najbardziej racjonalne okazało się zastosowanie techniki wyślizgu – miałem na taki wyślizg sporo miejsca. Po krótkiej chwili ładny sandacz ląduje na brzegu, zegarek pokazuje godzinę 17:45. Odhaczając rybę zauważyłem, że plecionka jest mocno przetarta powyżej przyponu, trzeba będzie ją na nowo przewiązać, usuwając zniszczony kawałek. Miara pokazuje długość sandacza - 68 cm, waga około 3 kg.
Mój wyczekany sandacz. Prawie 70 cm długości
Prawdziwy drapieżnik
Ripper na 16-gramowej główce. Właśnie ta przynęta skusiła do brania powyższego sandacza
Efekty są, sandacze współpracują, a więc kontynuujemy nasze polowanie. Dość często zdarza się nam jednak, że przynęty utykają między kamieniami, niektóre udaje się uwolnić, jednak sporo z nich zostaje w wodzie. Możnaby sobie ponarzekać, ale zasada jest taka, że sandaczowe miejsca charakteryzują się dość czepliwym i pełnym zawad dnem – coś za coś
Skupienie i koncentracja podczas opadania przynęty są nieodzowne przy połowach sandaczy. Branie trwa czasami ułamki sekund...
W miarę postępującego czasu wiatr powoli zaczął się uspokajać, mija kolejna godzina i ponownie mam branie z opadu. Odruchowo zacinam. Ryba bez problemów daje się podholować pod brzeg, jednak nie chce się pokazać. Zaczynamy się zastanawiać co to za gatunek, gdyż zachowuje się odmiennie od holowanego sandacza. Podejrzewamy, że to może być sum, gdyż ryba walczy znacznie agresywniej, wykonując dłuższe odjazdy w stronę nurtu rzeki. Po chwili nasze przypuszczenia sprawdziły się - oczom ukazał się wąsaty drapieżca, mający około metra długości, z pięknie tkwiącym w pysku ripperem. Sumek regularnie wykonuje gwałtowne zrywy, lecz dobrze wyregulowany hamulec kołowrotka i elastyczna wędka doskonale amortyzują jego zamiary.
Dobrze że wcześniej przewiązałem na nowo zestaw – to była moja pierwsza myśl po krótkim holu. Inaczej postrzępiona plecionka mogłaby strzelić w najmniej spodziewanym momencie. Po kilkuminutowym holu przyszedł czas na lądowanie zdobyczy. I tym razem zastosowałem metodę wyślizgu. Przesunąłem się bliżej brzegu, a kumpel podebrał suma obiema rękoma i wyjął na brzeg. Godzina na zegarku – 19:20
Przynęta mocno tkwi w paszczy suma, przez co mam problem z jej wyjęciem. Miara pokazuje 94 cm i szacunkową wagę około 5 kg. Szybka sesja fotograficzna i władca rzeki w pełni sił wraca do wody. Wypuszczając rybę żartuję, aby popłynęła poskarżyć się babci
Nieoczekiwany, jednakże miło zaskakujący przyłów...
Kilka zdjęć i do wody...
Sumowy pogromca. Twister na główce 16 gram o wielkości 9 cm. Ten kolor dzisiaj na prawdę rybom podpasował
Mija kolejna godzina „czesania rzeki” naszymi „sandaczowymi” zestawami. Od ostatniego brania sytuacja uspokoiła się, ale za którymś rzutem, tuż przy brzegu mam kolejne, delikatne branie. Zacięcie i znowu hol. Na początku myślę, że sandacz, gdyż uderzył w opadzie i branie było naprawdę delikatne, poza tym to cel naszej wyprawy i spodziewamy się "raczej" sandaczy. Jednak szybko okazało się, że ma wędce jest kolejny sum, tym razem dużo większy. Ryba zrobiła początkowo mały odjazd, a już po chwili zaczęła się kierować w kierunku głównego nurtu. Osiągając warkocz nabrała wigoru i zaczęła szybko schodzić z prądem rzeki. Wyjący dokręcony hamulec oznajmiał, że ryba nie jest mała i nie ma zamiaru się zatrzymać. Dokręciłem lekko drag ale już po chwili wyczułem luz na plecionce. Moje myśli krążyły wokół jednego – sum zerwał plecionkę. Okazało się jednak, że ryba się wypięła, pozostawiając na plecionce metrowej długości odcinek pokryty śluzem. Za plecami jęk zawodu kolegi i jego nieuzasadnione pretensje kierowane w moją stronę. Tyle emocji na dziś wystarczy, trzeba się zabierać do domu gdyż jutro też jest dzień... Ale tym razem może się nastawię na sumy ? Nie, lepiej na sandacze...licząc oczywiście na ponowne branie „małego” sumka.
Artykuł bierze udział w konkursie "wygraj wędkę marzeń - sezon 2"
Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł