Witam wszystkich serdecznie.
Mam na imię Janusz. Moja przygoda z wędkarstwem zaczęła się jakieś 36 lat temu. Pochodzę z podkarpacia i rzeka san tak mnie wciągnęła, że do dzisiaj moja miłość do wody nie ustała. Co prawda woda w sanie na przestrzeni lat wiele się zmieniła oczywiście na gorzej ale i tak można w niej fajnie połowić. Tutaj właśnie pobierałem moje szlify wędkarskie. Zaczynałem oczywiście od spławika, gruntu, sprężyny i robaka a następnie ewoluowałem na wyższy poziom tj. pogoń za drapieżnikiem. Podpatrywałem stare wygi jak w tamtych czasach jeszcze w starym ustroju na podkarpaciu łowili piękne grube klenie, bolenie i szczupaki. Pytanie na co? Na żywca ze spławikiem ale nie stacjonarnie ale w ruchu w nurcie. A to wymagało dużej znajomości rzeki, jej koryta, ukształtowania dna - zakola, wypłycenia, głębokie dziury, podmyte burty a co najważniejsze stanowiska drapieżników. Nie raz stało się w rzece po pas w słońcu i deszczu i spławiało żywca ze spławikiem odpowiednio prowadząc przynęte to było bardzo bardzo ważne. W nurcie spławik nie mógł wyprzedzić żywca, inaczej rybka w wodzie poruszała się bardzo nie naturalnie i podejrzanie dla drapieżnika. To była tajemnica sukcesu. Mistrzem w tej metodzie był starszy pan Dubik który wyciągał nie ryby ale rybska z pod nóg. Który z resztą łowił tą metodą na bambusówkę i proszę sobie wyobrazić co z taką bambusówką robiły bolenie takie 80+ ale i tak nie miały szans z panem Dubikiem. Najfajniejsze jednak było to jak szczęki opadały wakacyjnym wędkarzom przyjezdnym z zachodu którzy wygladali jak z katalogów wedkarskich a i sprzęt ich w tamtych czasach mieli jak z kosmosu.
W takim środowisku dorastałem. Pierwszą wędkę jaką miałem to własnoręcznie wykonana bambusówka. Kolejne to były już sowieckie z przemyskiego bazaru a spining z kołowrotkiem przywiozła mi ciocia z zagranicy z Odessy he he.
I się zaczęło.
Przesiadłem się ze spławika na spining a z żywca na obrotówki, wahadłówki i na początku rosyjskie woblery bo innych wtedy za bardzo nie było no chyba że z peweksu ale jak dla mnie wtedy poza zasięgiem.
I tak wkręciły mnie woblery.
Pamiętam jak wchodziły pierwsze woblery salmo, jakieś wobki noname, rapale w peweksie były dużo wcześniej były piękne ale mogłem je jedynie pooglądać przez szybę w sklepie. Pierwsze jednak były rosyjskie i na nich zaczynałem swoje pierwsze kroki ze spiningówą.
Wiele lat później przeniosłem się z podkarpacia na dolny śląsk i tu Odra stała się moją drugą ulubioną rzeką.
Tu na chwilę porzuciłem woblery na rzecz jigowania w pogoni za sandaczem z resztą z fajnymi efektami ale szybko się okazało, że na Odrze sandały super reagują na woblery. Więc szybko powróciłem do początku czyli do woblerów. Woblerów przerzuciłem setki modeli różnych firm, rękodzielników ale zawsze czegoś brakowało. Zawsze coś mi w nich nie pasowało. Jedne łowiły inne nie.
Nawet z tego samego modelu jeden łowił a kolejne chodziły tak samo ale efektów nie było. Bardzo mnie to zastanowiało. Po jakimś czasie to zrozumiałem. Z tymi łownymi coś było nie tak .
Więc postanowiłem coś z tym zrobić. Po sporym doświadczeniu z kupnymi woblerami które nie do końca mnie zadawalały a przerzuciłem ich setki, dobrze że żona nie wie ile na nie wydałem miałem podstawy aby zacząć sam tworzyć woblery. W kupnych zawsze coś mi nie pasowało albo za szeroko zamiatały ogonem albo chodziły typowym X albo tak jak np. rapale ładnie chodzą jak po sznurku ale jakoś nie łowne czegoś im zawsze brakowało. Ładnie wyglądały w pudełku ale jakoś ta praca taka toporna przewidywalna bez czegoś szczególnego. Jak akwen rybny to coś tam złowią ale bez rewelacji. Choć muszę przyznać że dwa modele mnie zaskoczyły i połowiłem.
Pierwsze woblerki wystrugałem jakieś 12 lat temu i tak jakoś sobie coś tam tworzę. Woblery strugam z lipy, topoli,balsy, samby ale także z korzeni wierzby czy olchy. Z wierzbowej próchnicy też powstało kilka modeli, ciekawe efekty daje to drewno jednak materiał bardzo pracochłonny i z pozyskaniem go dużo problemów.
Co do techniki to stosuje sklejanie listewek bardziej pracochłonne ale daje wiele możliwości w odróżnieniu od jednego kawałka drewna - ciężko coś z nim pokombinować w środku.
A im więcej kombinuje się z wnętrzem przynęty tym lepsze wychodzą efekty.
To tyle na początek.
Uff chyba pierwsze koty za płoty .