Skocz do zawartości

  •      Logowanie »   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

Zdjęcie

[Artykuł] Szkiery Valdemarsvik Maj 2010 - "konkurs Xx-Lecie Fishing Center"


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 02 październik 2012 - 06:30

Wiele nauczyłem dzięki informacjom podawanym przez kolegów z jerkbait.pl. Dziękuję, pora zacząć dawać nieco od siebie.


Tekst jest dla amatorów a nie profesjonalistów – oprócz samej relacji, ma podawać nieco wiedzy praktycznej i stanowić pewną przeciwwagę dla relacji, na których ryby dopisały. Nie jest to relacja z wyprawy w dzikie rejony, które to tak dobrze się czyta. Jest za to być może bardziej użyteczna dla tych, którzy pojadą na popularne Szkiery.


Wyprawy na szwedzkie szczupaki stały się już dla wielu z nas stałym punktem wędkarskiego kalendarza. Dla mnie wyprawy do Szwecji to dopiero temat ostatnich lat. Będąc w kraju, czytając relacje z wypraw i artykuły w prasie wędkarskiej (nie mówiąc o materiałach reklamowych organizatorów turystyki wędkarskiej) tworzy się obraz wędkarskiego raju. Biorą, borą i biorą, czasami nie biorą. Rzadko przemknie pesymistyczny ton i to raczej w krótkich postach na forum niż dłuższych materiałach. Ci, którym się nieudało, nie opisują porażek – chcą o nich szybko zapomnieć. Wyjeżdżając do Szwecji też byłem podekscytowany i liczyłem na łatwe rekordy.



Za pierwszym razem było dobrze i wróciliśmy zadowoleni. Złowiliśmy łącznie około 200 ryb, średnio 50 szczupaków na wędkarza przez tydzień – czyli 8-10 szczupaków dziennie. Ryby brały wówczas mniej więcej równo przez cały tygodniowy wyjazd. Opisywany wyjazd do Valdemarsvik byłby słaby (dla niektórych uczestników wyprawy bardzo słaby) gdyby nie jedno wydarzenie.




Szkier - dla samego oglądania tej przyrody warto tam pojechać




Mój poziom wędkarski określam, jako średni – do umiejętności mistrzów wędkarstwa brakuje mi pewno mniej więcej tyle samo, co do nowych adeptów tego hobby. Moja zaleta to wędkarska ambicja.




Uśmiech




W roku 2010 wiosna była późna – byliśmy w Szwecji od 15 maja (rok wcześniej o tej samej porze). Z wody nie wychodziły jeszcze nawet zielone czubeczki pierwszych trzcin (pojawiły się dopiero pod koniec pobytu). Po długiej podróży jesteśmy na miejscu w sobotę rano. Wieści od wyjeżdżającej grupy są złe. Nie połowili i wracają nieusatysfakcjonowani. Mistrz turnusu miał kilkanaście szczupłych przez tydzień w tym jeden około metra – reszta wędkarzy miała słabsze wyniki. Nie znaliśmy ich wędkarskich umiejętności ani zaangażowania. Pogoda szybko się zmienia, więc wieść nie zmniejsza naszego animuszu - formalności w ośrodku trwają niezmiernie długo – chce się łowić.


Popołudniu udaje się wyruszyć na pierwsze połowy. Mamy opóźnioną wiosnę, więc pomijamy główne, głębokie ploso szkieru i płyniemy do dużej zatoki oddalonej o około 30 min szybkiego płynięcia łodzią (cecha tego łowiska: na płytkie rejony zawsze trzeba było daleko płynąć). Po drodze krótki postój w małej, płytkiej zatoczce tuż obok głównego plosa: było obiecująco, ale odpływamy na zero. Płyniemy dalej - widoki wynagradzają długa trasę. Szkier jest sympatyczny, skalisty i czysty.




Koledzy, którzy łowili tu rok wcześniej mają szybszą łódź – rozdzielamy się. Oprócz wskazania, aby łowić w dużej zatoce (a ta ma mnóstwo mniejszy i większych zatoczek i zakamarków, połączeń i otwartej wody) nic więcej nie wiem - nie znam łowiska, ale mam mapkę - zaczynam łowić małymi woblerami. Chcę mieć szybko pierwszy kontakt z rybą. Dłuższy czas nic, ale w końcu są – kilka małych ryb spod samych płyciutkich, półmetrowych trzcin – są małe około 50-60 cm i biorą na x-rapa fluo 8 cm i obrotówkę mepps aglia nr 4 (również fluo). Takie obławianie krawędzi trzcin trwa dłuższy czas – trafiają się brania i wyjścia wiec jest względnie wesoło – to najważniejsze. W którymś rzucie branie jak zawsze i hol małego szczupaczka. Jest biedny, z wyraźnymi ranami po niedawnym ataku większej koleżanki (krwawi, ale o dziwo apetyt go nie opuścił – pewno musi jeść, aby zagoić rany i odzyskać siły - inaczej zginie). Przypomina mi się szkoleniowy filmik „King of the Jerkbait” tam też mieli taką sytuację. Jak mistrzowie radzili będę szukał w okolicy mamuśki. Zakładam (po raz pierwszy w życiu) jerka – slidera fluo tzw. papużkę – idź po tą mamuśkę. I co? ….. Staram się obłowić wachlarzem głębszą wodę wokół miejsca gdzie było ostatnie branie. Może trzeci rzut, branie zacięcie i hol! Naprawdę nie do wiary. Rzadko teoria tak dobrze się sprawdza w praktyce. Niesamowite.



Moja pierwsza w życiu ryba złowiona na Jerka wydaje się być godnych rozmiarów. Może rzeczywiście to ryba, która niedawno ugryzła poprzedniego maluszka? Mierzy dokładnie 100 cm. Bardzo dobry początek. Czy ktoś wie jak trudno samodzielnie podebrać metrówkę bez gripa – bez podbieraka? Fakt wyruszyłem nieprzygotowany – miało być nas na łodzi dwóch. Nie liczyłem na tak dużą rybę pierwszego dnia. Dzięki lekturze forum jerkbait.pl wiedziałem, że dużego szczupaka daje się podebrać ręką pod pokrywę skrzelową. O dziwo udaje się to zrobić bez większych problemów. To już drugi „pierwszy raz” tego dnia. Czy ktoś wie jak trudno jest samodzielnie odhaczyć (jakoś sprawnie) metrówkę z głęboko połkniętego slidera i zrobić zdjęcie z samowyzwalacza na chyboczącej się łódce? – niezła jazda (ryba szamocze się, aparat spada z ławeczki) – ale jest, ale coś wyszło.




Okazuje się, że końcówka zatoki jest płytka na dość rozległym obszarze 1, 0 – 1,8 metra – jednak do końca wyjazdu nie padnie w tym miejscu żadna większa ryba. Do wieczora nie zostało dużo czasu i niewiele już się zdążyło wydarzyć – wracam – w ekipie na pozostałych trzech łodziach Panowie złowili niewiele i małe ryby. Czyżbym miał fuksa? W ubiegłym roku miałem max 105 cm to może w tym roku uda się pobić życiówkę?






Drugi dzień – startujemy z samego rana. Szukamy innych łowisk niż poprzedniego dnia – dużo pływamy. Kolega z łodzi zna nieco rejony, ale z jesiennego wypadu (to inna bajka, inne stanowiska ryb). Koncentrujemy się na najpłytszych miejscach. Szukamy najcieplejszych zatok – woda ma około 11 -12 stopni. To jakieś 2-4 stopnie mniej niż w ubiegłym roku w połowie maja. Mamy pojedyncze małe szczupaki. Robi się niemiło parę godzin pływania prawie na zero. Kontakt przez radio nie wnosi optymizmu bo u innych też niewiele się dzieje. Obiad na skale (dobrze sprawdza się kuchenka gazowa i puszki do odgrzania). Nieoczekiwanie dostrzegamy fokę! – Jak dla nas lekki szok – dzika foka - wygląda na to, że na obiad zajęliśmy jej miejsce, bo pływa wokół skał obserwując nas – potem spokojnie się oddala. Prawdopodobnie poluje na śledzie (być może szczupaki) bo widzieliśmy w okolicy ich duże stada.


W końcu namierzyliśmy ryby. Widzieliśmy parę niemrawych ataków na płyciźnie. Niechybnie jest to rejon zakończonego niedawno tarła. Na miejscówce od strony otwartej wody - sporej zatoki mamy najpierw strefę połamanych trzcin leżących na wodzie - pas około 20 metrów od brzegu. Potem jeszcze wąska strefa brzegowa stojących trzcin. Od czasu do czasu widać jak duża ryba odchodzi przed płynącą łodzią. Jeszcze ryba nie jest na wędce, ale emocje już się pojawiają. Trzciny rosną gęsto, są miedzy nimi małe oczka mniej zarośniętej wody. Próbujemy łowić lekko obciążonymi gumami i antyzaczepową łyżką ABU. W jednym z pierwszych rzutów piękne branie – szczupak dostał blaszkę tuż przed pysk i wziął praktycznie z powierzchni na naszych oczach – prawie 80tak. Trenuję podebrania pod pokrywę skrzelową – nie jest to takie trudne (nie zdaję sobie jeszcze spraw, że można skończyć z kotwica w palcu). Jak dla mnie to duża ryba i cieszy.





W dolnym lewym rogu widać jak wyglądało łowisko – połamane trzciny



Jak się później okazało to była największa ryba tego dnia. Trudno się łowi w tych trzcinach. Na łyżkę nie chcą brać a gumy i innych przynęt, prawie nie sposób prowadzić z powodu ciągłych zaczepów. Ryby unikają otwartych przestrzeni między trzcinami. Widać czasami jak coś przepłynie w największym gąszczu. Mamy jeszcze jedną fajną akcję. Namierzamy dużą rybę po ataku na drobnicę – widać, że niemrawo, ale jednak żerują. Szczupak trzy razy wychodzi do łyżki. Co kilka rzutów – raz trafił i zagryzł, ale nie zaciął się. Przynęta fajna, bo daje widowiskowe brania, ale jeden hak to nie to, co kotwica. Były emocje - jednak ryba wycofała się z zabawy - dajemy mu spokój – potem wizytujemy jeszcze wiele miejsc. Tego dnia łowimy po około 3-4 nieduże ryby na głowę + wspomniany 80tak. Bez rewelacji, ale drugi spory szczupak jest na koncie, więc w sumie nie jest źle. Wieczorna ankieta wśród ekipy wypada słabo. Koledzy złowili mniej niż my i brak dużej ryby. Humory jednak dopisują. Jest ciepło i temperatura wody się podnosi – to dobrze rokuje.



W poniedziałek nadal dużo pływamy – staramy się namierzyć gdzieś zgrupowania szczupaków. Odwiedzamy stare miejsca, gdzie się coś działo i szukamy nowych (codzienny schemat działania). Płyniemy daleko, do zatoki odległej od bazy o około 50 minut łodzią. Przyroda piękna. Przejrzysta woda, urozmaicony brzeg. Płytkie zatoki i stromo wchodzące do wody skały.



Skały


Łowimy w różnych miejscach. Koledzy na drugiej łodzi namierzyli duże szczupaki, ale „na oko” a nie przynętami. Są w okolicach płytkich trzcin – spłoszone spływają z płycizny w głębsza wodę – one nurkują tuż obok łodzi a poziom adrenaliny się podnosi. Panowie nie dali jednak rady – pojedyncze małe sztuki złowili, ale żaden duży nie zagryzł. U nas też słabo mamy po 2-3 ryby niewielkich rozmiarów. Takie sześćdziesiąt parę centymetrów.


Próbujemy łowić bardzo skuteczną w ubiegłym roku metodą – tj. obławianie dużym wahadłem mini zatoczek w linii trzcin – takie dziury po 1-2m2 czasami większe. Brak efektu. Tym razem metoda była nieskuteczna, ale polecam ja wypróbować. Ciągle trudno jest nam namierzyć skupiska aktywnych ryb. Wydłubujemy tylko czasami pojedynczą rybę. Nie wiemy gdzie są – mija trzeci dzień.



Po południu koledzy wracają do zatoki gdzie padła pierwszego dnia metrówka. Zaliczają udany wieczór – złowili wiele małych szczupaków i są zadowoleni – najlepiej brały na szybko prowadzoną, dosłownie w boleniowym tempie, obrotówkę mepps aglia fluo nr 5. W poprzednim roku na 1,5 -2 metrowym blacie, mocno zarośniętym roślinnością zanurzoną, ale sięgającą niemal powierzchni szukaliśmy sposobu na takie prowadzenie przynęty, aby nie czepiać za bardzo zielska. Okazało się szczupaki wychodziły do bardzo szybko, po powierzchni prowadzonej wahadłówki. Dostaliśmy potwierdzenie, że to nie wyjątek: szwedzkie, wiosenne szczupaki lubią czasami naprawdę szybko prowadzone przynęty.



Tymczasem my do wieczora obławiamy nową zatokę. Miejsce jest wszak obiecujące. Łowimy na środku płytkiej zatoki około 2 metrów wody i bogata podwodna roślinność (zeszłoroczna). Coś jak rok wcześniej w Gamlebyviken. Pod wieczór partner ma wyjście ładnej sztuki do rippera Mansa fluo 15 cm – kolory fluo sprawdzają nam się najlepiej zarówno na obrotówce, gumie jak i na jerkach. Ale wyjście to jeszcze nie ryba. Znam ten schemat z ubiegłego roku. Do wychodzącej ryby najłatwiej dobrać się obrotówką – jeden, drugi rzut i branie – pewno ta sama ryba – zagryzł Lusoxa Meppsa nr 3.



Ta przynęta łapała ryby za pysk i za …


Był to szczupak największy tego dnia, ale nie rekord – miał około 75 cm. Humory nieco się poprawiają, ale z czasem partner z łodzi powoli rezygnuje – zmęczenie robi swoje.



Przyłów


Mamy wieczór. Na powierzchni dużo spławiającej się drobnicy. Tu muszą przecież być szczupaki. Zdryfowało nas w trzciny - rzucam po raz kolejny – znowu Lusoxa Meppsa nr 3 kolor fluo. Jest ostre branie po rzucie wzdłuż trzcin – jakieś 4 metry od brzegu. W takiej odległości od trzczciny lubią stać grube sztuki. Od razy widać, że na wędce mam krokodyla.


Już nauczyłem się je rozpoznawać po zachowaniu na wędce. Rozpoznawanie wielkości szczupaka na początku jest dość trudne, bo małe i średnie szczupaki szkierowe są nad wyraz waleczne – agresywnie szarpią głową i szaleją na wędce - potrafią wybierać linkę z kołowrotka i łatwo się nie poddają. Duże sztuki są inne, opanowane – spokojnie odchodzą w bok na napiętej lince – nie szarpią – ciągną jak mały samochodzik.


Partner bez słów wypycha łódź z trzcin daleko na zatokę – płyniemy za rybą – teraz mamy dookoła dużo wolnej przestrzeni. Ryba nie daje się podholować, walczy zawzięcie i rośnie w moich oczach (znaczy myślach, bo jej nie widać). Długo to trwa – coś za długo…. Coś jakby jest nie tak, coś jest inaczej. Ale co? Ryba powoli pozwala się podciągnąć. I mamy niespodziankę. To jest duży szczupak tyle, że zahaczony za ogon. Komedia - jednak jestem farciarzem! Trzeci dzień z rzędu łowię największa rybę w ekipie – jak nie chcą brać to zahaczę choćby za ogon. Ale trzeba oddać milion rzutów żeby zahaczyć za ogon krokodylka (teraz niestety, już przy łodzi jakoś zmalał). Nici z rekordu. Wydawał się większy, bo wygodnie mu było uciekać i pewno nawet nie czuł ukłucia, bo zaczepiony za końcowy promień płetwy ogonowej.



Chyba trzeba oddać milin rzutów, aby zahaczyć 90taka za ogon


Swoją drogą, co za leniwy, wstrętny szczupak – musiał widzieć i czuć Lusoxa, który płynął tuż obok niego – ani się nie odsunął, ani go nie zaatakował. Chyba jednak słabo żerują te zębacze. Niedługo dowiadujemy się jednak, dlaczego nie był agresywny? – z gardła wystawał mu jeszcze ogon świeżo połkniętego pobratymca - nie był głodny, leniwie połykał zdobycz.


Zabawa z wyjęciem blisko metrowego szczupaka zaczepionego za ogon jest nietypowa – ryba jest zmęczona, ale nie ma jak jej podebrać ani ręką ani gripem – ustawia się pyskiem daleko od łodzi – pod ręką mamy ogon, ale jak wyjąc szczupaka za ogon? Tym bardziej, że ma tam wbitą kotwiczkę. Kilka prób ustawienia ryby to podebrania gripem spełza na niczym. W końcu jakoś udaje się wziąć rybę pod brzuch uff….. Znowu budzi się nadzieja. Może jednak ruszą się i staną i w tym roku na blatach? Przecież z dnia na dzień podnosi się temperatura wody.


Podobne miejsce było najlepszym naszym łowiskiem w maju 2009 (ale na Gamlebyviken) – duże ryby stały na środku płytkiej zatoki gdzie na obszarze boiska piłkarskiego była ubiegłoroczna, wysoka roślinność zanurzona. Blat od 1,5 do 2,5 metra. Rośliny były stare i łatwo wyrywało się ich kawałki, ale często czepiały się przynęt obniżając naszą skuteczność. Co ciekawe wówczas każdego dnia w tym rejonie padały 1-2 ryby w okolicy metra + czasami mniejszy szczupak. Brały jednak rzadko – miały swoje krótkie pory żerowania. Zaczynały jakby na sygnał. Przykładowo łowią np. 2-3 łodzie 4-6 wędkarzy i długo nic i nic, może pojedynczy mały szczupak. Nagle bach. Branie lub wyjście, uderzenie, w co 4-5 rzucie – dzieje się - są ryby – każdy coś łowi i nagle ciach, cisza. Wszystko trwało 15 minut. I koniec. Czasami w tak krótkim okresie padły dwie metrówki (obie złowił ten sam koleś, który najmniej czasu spędził na wodzie – czas spędzał na innych atrakcjach). Szczęście warto mieć.



Nie zawsze świeciło słońce. Pogoda w Szwecji potrafi się zmienić ze słońca na deszcz i odwrotnie kilkakrotnie w trakcie jednego dnia


Wtorek. Bez wielkich zmian – mamy po kilka małych szczupaków i jednego sporego. Mój Partner złowił go oczywiście w płytkich trzcinach. To już standard na tym wyjeździe - 90tka na wolniutko podszarpywanego rippera mansa około 15 cm – kolor oczywiście fluo. Ryba cieknie mleczem – to jedyna ryba cieknąca mleczem, jaką złowiliśmy na tym wyjeździe – co ciekawe to samiec – a słyszałem, że tylko samiczki dorastają do słusznych rozmiarów. Może kobietki nie lubią staruszków, dlatego się nie wytarł...


Środa. Koledzy z innych łodzi zmieniają koncepcję. Zmieniamy skład na łodziach dobierając się wg tego jak chcemy łowić – płytko („na płotkowcach”) czy głęboko szukając „śledziowców”. Koledzy zaczynają łowić w okolicach śledziowych stad znalezionych na echosondzie. Łowią zwykle na jerki na 2-4 metrach i na duże gumy. Trafiają tak 8-10 ryb (na łódkę) w ciągu dnia – szczupaki są większe niż te zwykle biorące przy trzcinach – sięgają 75 cm i są grubsze. Ale oni, tak jak i my szukają metrówek a tych przy śledziach nie znajdują i nie znajdą do końca wyjazdu.



My nadal szukamy na płytkich miejscach – tego dnia łowimy z przewodnikiem. Odwiedzamy dużo wizualnie pięknych miejsc, ale ryb nie łowimy wcale więcej niż łowiąc sami. Jednak zaczerpnęliśmy nieco wskazówek technicznych od bardziej doświadczonego wędkarza, pokazał nam nowe miejscówki – to korzyść. Tego dnia wiele nie złowimy, ale mnie szczęście nie opuszcza – znowu na Lusoxa łowię największą rybę dnia – osiemdziesiątkę.


Czwartek – zbliża się koniec wyjazdu. Zostały dwa dni łowienia i być może poranne łowienie w sobotę tuż przed wyjazdem. Wygląda na to, że ilościowo nie dociągnę do blisko 50 sztuk z ubiegłorocznego wyjazdu. Ryb łowię mniej, ale codziennie trafia się spora sztuka, więc nie jest najgorzej. Na pozostałych trzech łódkach kolegom idzie gorzej. Panowie nie są zadowoleni i powoli wkrada się duch rezygnacji – co by nie mówić albo ryby słabo biorą albo nie możemy się do nich dobrać. Nie udało nam się namierzyć ani jednego miejsca gdzie stałoby stado aktywnych szczupaków. W ubiegłym roku zdarzały nam się takie okresy, kiedy w godzinę z jednego miejsca łowiliśmy więcej niż na tym wyjeździe przez cały dzień. Bo jeżeli łowi się dziennie 3-5 ryb a wędkuje od 6 rano do 21szej to wychodzi 14 godzin na łodzi + przerwa na obiad. Statystycznie jedna ryba co 3-4 godziny. To nie jest rewelacja. To tak jakby w Polsce złowić jednego szczupaka na jednej porannej wyprawie.


Do południa sytuacja bez zmian. Na radio u kolegów bez większych zmian – utrzymuje się średnia z poprzednich dni po kilka niewielkich lub średnich ryb dziennie na głowę. W południe jednak coś się zmienia. Wpływamy w okolice niepozornej zatoczki, to już chyba kilkadziesiąt któraś z kolei – jeszcze do niej nie wpłynęliśmy a już widzimy, że mamy rekord temperatury wody – 18-19 stopni. Jest płytko jakieś 1,5 metra. Miny nam się lekko cieszą, ale co się wydarzy niedługo nie wiemy. Kolega rzut i branie na Aglię nr 5 (prawie na nic innego nie łowił tak sobie upodobał tą przynętę) – znowu amator boleniowej prędkości. Szczupak jest spory około 75 cm. Mój rzut w okolice miejsca gdzie zagryzł – i siedzi – walną w slidera fluo – ma około 80 cm. Teraz miny nam się śmieją. Jest południe. Parę rzutów i zmiana przynęty na gumową ukleję Storma (w tych warunkach podobna do śledzia). Branie, cięcie, hol – kolejna ryba około 80 cm. Woowww!. Tego jeszcze nam ten wyjazd nie zaoferował. Branie, tuż po braniu i trzy duże ryby pozowały do zdjęcia.


Wpływamy do zatoczki łowimy nieśmiało, bo jesteśmy niemal na podwórku trzech szwedzkich gospodarstw zlokalizowanych tuż nad zatoczką. Nie raz nas już gospodyni(arz), z dużym poczuciem własności, odganiał, kiedy za nadto zbliżyliśmy się do jej pomostu (100 metrów jak na Szwedów to już za blisko). Woda ma 20cia stopni – nigdzie indziej tak ciepło nie było. Jakim sposobem tak się woda ogrzała, nie wiem. Parę rzutów bez brania i zaraz Slider papużka wywabia (na oko) metrówkę. Piękne branie na płyciźnie. Wir na powierzchni.




Krótka, ostra walka na płytkiej wodzie tuż po braniu no i drr….rraaamat. Plecionka urywa mi się tuż przy kołowrotku – musiała być uszkodzona. Taki błąd! Siadam załamany. Kolega rzut w okolice miejsca gdzie było branie. Łup – Aglia znowu daje dużego zębacza blisko 90tki – ale nie jest mi do śmiechu, patrzę na ten hol, klnę i zawodzę (jak zwykle urwany musiał być ten największy) ale w głowie rodzi mi się pewien pomysł. Podebraliśmy 90tkę. Kolega ją cuci, aby odpłynęła a ja sobie myślę, że skoro zatoczka jest płyciutka (0,5 do 1 metra) i mała (na dwa ustawienia łodzi obławia się całą) a szczupak zerwany pewno przycupnął niedaleko to powinno udać mi się znaleźć błystką zerwaną plecionkę - przecież urwało się jej jakieś 20 metrów. Wdrażam plan w życie. Szczęście mnie nie opuszcza – po 1-2 rzutach mam ją ! Kolega niedowierza – jeszcze cuci 90tkę, która nie chce odpłynąć. Delikatnie ściągam, końcówkę linki zawijam na wiosłach i sprawdzam czy na końcu jest jeszcze zapięta ryba. Czuję żywy opór – Jest! Hurra!!! Szybka akcja połączenia urwanej plecionki z tą na kołowrotku i zaczyna się hol. Wkrótce 98,5 cm ląduje w łodzi. Co to fuks czy wiara czyni cuda?



Ja się cieszę i szczupak również – gdybym go nie wyjął miałby kłopoty z uwolnieniem się od głęboko połkniętego slidera. Sukces – pora na obiad. Małe problemy techniczne – zapaliła nam się butla z gazem – na szczęście nikomu nic się niestało. Popołudniu wracamy na topową miejscówkę.



Do wieczora łowimy jeszcze po 2-3 grube szczupaki w granicach 80-90 cm. Jesteśmy bardzo zadowoleni. Wracamy – w bazie nie bardzo nam chyba wierzą i nikt nie wypytuje o szczegóły. Znowu byliśmy najlepszą łodzią (płycizny górą ponad głęboki łowienie przy śledziach).



Piątek od rana - o dziwo nie jesteśmy pierwsi na wodzie (koledzy jednak nie tracą ambicji). Ale nasze miejsce jest wolne i od razu z rana łowimy kilka dużych ryb – są nadal w zatoce. Pomimo tego, że miejsce jest super jeszcze nie potrafimy docenić jego potencjału. Złowiliśmy kilka ryb, ale brania nie są super częste trzeba wykonać wiele rzutów w to samo miejsce (miejscówka jest mała i siłą rzeczy po kilkudziesięciu minutach zaczyna się wielokrotne powtarzanie rzutów w to samo miejsce). Partner ma branie. Wyraźnie było widać na płytkiej wodzie skąd ryba wystartowała do przynęty. Krótki ostry hol i luu…uuuz. Co tym razem? Kto wie … – ryba była bardzo duża – albo wada plecionki (osłabiony węzeł?) albo ryba odgryzła linkę powyżej przyponu (optymistycznie zakładamy drugą wersję – zawsze to jakaś pociecha).



Z tyłu widać topową zatoczkę. Przypomina płytki, mocno zamulony stawik dookoła porośnięty trzciną


Spływają do nas pozostałe łodzie z naszej ekipy. Na 4 łodzie łowimy prawie na podwórku Szwedów i nikt nie ma do nas pretensji – to niebywałe w Szwecji. Eldorado. Eldorado Eldorado Eldorado!!! Znaleźliśmy eldorado – nie wiedzieliśmy, że tych szczupaków jest tak dużo. Niektórzy koledzy to dużo bardziej doświadczeni wędkarze niż my – mają lepszą technikę. Wszystkie łodzie łowią duże ryby. „Biorą jak głupie”, jak co niektórzy to potem skomentują. Prym wiedzie slider we wprawnych rękach, prowadzony gęsto, szybko, drobniutkimi pod szarpnięciami. Miejscówka jest mała – trzeba, co chwilę ponawiać rzut w to samo miejsce. Brania są. Co jakiś czas ktoś holuje krokodylka.



Jednak po 15 rzucie w to samo miejsce robi się jakoś dziwnie. Biorą od czasu do czasu a tu robi się monotonnie. Jak teraz to uczucie wspominam to sam się sobie dziwię. A jednak tak to odczuwałem. Wiadomo był, że zaraz weźmie szczupak. Trzeba tylko znowu rzucić w to samo miejsce, co przed chwilą (taki rzucanie zegarowo wokół łodzi). Trzeba tak rzucać, bo nie ma gdzie indziej a wiadomo, że w końcu któryś zębaty zdecyduje się na atak. Bo są w okolicy.


Zaczyna się coś na wzór wędkarskiego pikniku zakrapianego duża ilością piwa. Nastawiony byłem na łowienie w ciszy i spokoju. Jak nie brały było źle – jak wiadomo, że są dokoła i zaraz jakiś weźmie, bo się w końcu wkurzy lub zgłodnieje to jakoś tak za prosto. Brak finezji. Chyba trudno mi dogodzić. Generalnie nie bardzo nam się to podoba – spływamy na obiad i opuszczamy gwarny, choć tak dobry rejon.



Szkier jest wielki, ale jak ryby stoją w jednym miejscu to robi się tłoczno


W piątek i w sobotę rano z jednej, malutkiej części potężnego szkieru padło kilkadziesiąt ryb z tego większość grubych szczupaków ponad 70 cm w tym jeden rekordowy szczupak wyjazdu 115 cm! (zagryzł wahadłówkę). Wiem, że niektóre ryby łowione były więcej niż raz. Jednego szczupaka po prostu poznałem po charakterystycznych ranach potarłowych. Nie wszystkie ryby są na tyle charakterystyczne, aby je rozpoznać, ale zdarzały się nietypowe hole, kiedy duża ryba słabo walczyła – dawała się podciągnąć prawie bez walki – tak jakby była zmęczona.


Sobota rano: wędkowanie tuż przed odjazdem – szczupaki nadal brały w małej zatoczce i jej okolicy. Nie do wiary. Tu podaję cytat z materiałów jednego z organizatorów turystyki wędkarskiej


„(…)Należy przyjąć zasadę, że wędkarska wyprawa trwa kilka dni i podsumowanie jej wyników może nastąpić tylko i wyłącznie po jej zakończeniu. Wcześniejsza rezygnacja z powodu braku wyników jest błędem. Nie raz zdarzało się nam, że ryby zaczynały doskonale żerować ostatniego dnia pobytu na łowisku i wówczas wielu uczestników wyprawy biło swoje życiowe rekordy, a nastrój ulegał diametralnej zmianie. Nie załamujmy się, zatem, realizujmy konsekwentnie nakreślony wcześniej plan"


W końcu znaleźliśmy potężne zgromadzenie dużych szczupaków, które w rejon najcieplejszej wody spłynęły pewno z olbrzymiego obszaru szkieru. W innych miejscach prawie ich nie było. A my cały czas ich szukaliśmy. Sprawdzaliśmy jeszcze w piątek popołudniu i sobotę rano punktowo czy może i w innych miejscach nie zaczęły tak brać, ale nie nic się nie zmieniło – były tylko w tym jednym miejscu.



Miejscówka to mini zatoczka z wąskim wejściem, obszar do obłowienia zaledwie z dwóch – trzech ustawień łodzi, głębokość od 0,5 metra do 1 metra. Latem pewno całkowicie i gęsto zarośnięta. Dobry był też niewielki obszar wody przed wpłynięciem do zatoczki. Woda w tamtej okolicy miała nawet około 20 stopni, podczas gdy w innym miejscach nie przekraczała 14-16 stopni (12-13 w głównym szkierze). Gdybyśmy w końcówce wyjazdu nie znaleźli tego eldorado wyjazd byłby słaby. O sukcesie zaważyły ostatnie dwa dni – można powiedzieć opłaciło się ciągłe, ambitne szukanie dobrej miejscówki zgodnej z wiosennym wzorem tj. płytka i ciepła. W sumie to chyba dobrze, że nie znaleźliśmy tego miejsca pierwszego dnia – pewno więcej byśmy złowili, ale wyjazd niebyły taki pouczający.



Teraz, jak podejrzewam, większość czytelników dochodzi do wniosku, że Szwecja to wędkarskie eldorado. I ponownie cytat z materiałów operatora


„(…) W Szwecji wędkarze czują się jak w przysłowiowym raju (…)”


Obraz wyjazdu starałem się przedstawić wiarygodnie, choć dla celów redakcyjnych niektóre nieistotne z wędkarskiego punktu widzenia fakty pominąłem lub nieco poprzestawiałem kolejność pomniejszej ważności zdarzeń.



Ale teraz słowo o powrotach – są to obserwacje z dwóch ostatnich wiosennych wypraw. Całkiem inne realia, choć prawdziwe jak sądzę. Zdanie z początku ... „Ci, którym się nie udało nie opisują porażek – chcą o nich szybko zapomnieć”.


Wyjazd z kempingu - wracamy (względnie zadowoleni) powoli zbliżamy się w rejony portowe. Spotykamy Polaków już na leśnych parkingach na drodze do Karlskrony (wracają z różnych rejonów, ze szkierów i jezior), potem spotykamy bardzo wielu wędkarzy już na terminalu przed wjazdem na prom do Polski. Wszystkich pytamy o wyniki – po pierwsze z ciekawości i uprzejmości, ale również chcemy jakoś ocenić własne wyniki – odnaleźć się na wędkarskim tle. Jakie odpowiedzi przeważają?


Mniej więcej takie:
„jakbym w Polsce tyle czasu spędził na łodzi to bym więcej złowił”
„same kajtki, pojedyncze 70 cm – 80 cm”
„słabo, bardzo słabo przez cały tydzień ledwie kilka sztuk na głowę”
„nie połowiliśmy, nie brały, może ledwie jeden dzień był dobry”
„30 – 50 ryb na czterech na cały tygodniowy wyjazd”
i skrajna informacja:
„siedem szczupaków przez tydzień na czterech wędkarzy”. Bez komentarza.

Metrówki? Chyba spośród kilkunastu „odpytanych” przygodnych wędkarzy jeden się taką rybą chwalił. Zdarzali się wędkarze względnie zadowoleni z wyników. Generalnie jednak wyniki „wędkarskiej sondy przed i na promie” wystawiają dość marne świadectwo czy to szwedzkim łowiskom czy bardziej umiejętnością wędkarzy, którzy Szwecję odwiedzają. Może niektórzy prawdy nie mówią?



Układam sobie to w głowie tak – ryb w Szwecji, na szkierach, jest sporo więcej niż w Polsce, nie wskakują jednak same do łodzi. Nie są wcale łatwe do złowienia dla przeciętnego wędkarza. Wielu wędkarzy w kraju nie ma okazji nauczyć się łowić dużych szczupaków (bo ich niewiele jest) a będąc w Szwecji tych umiejętności im brakuje. Przy tym wędkarze nie są chyba wystarczająco ambitni, dość zawzięci, aby łowić do bólu, ambitnie i z głową. Tak naprawdę 5 dni łowienia to mało, aby poznać nieznane łowisko, dostosować się do pory roku, pogody itp.. Część przyjeżdża po prostu po relaks i się nie przemęcza wędkowaniem (rzucanie cały dzień dużymi przynętami odczuwa się wyraźnie w 40 letnim kręgosłupie). Niektórzy, jadą tam dla innych niż wędkarstwo atrakcji (tj. dobre towarzystwo, dużo piwa i mocniejszych trunków).





I to koniec. Jeszcze parę technicznych spostrzeżeń – rekomendacji dla tych co, na wiosnę, do Szwecji pojadą po raz pierwszy. Choć nie jest to kopia to szczerze mówiąc nie różnią się aż tak bardzo od zaleceń cytowanego wcześniej organizatora turystyki – niechcący potwierdzam rzetelność ich materiału.

1. Dużo pływać i często zmieniać miejsca – kilkanaście rzutów i dalej płynąć, jeżeli nie ma brań. Szukać zdecydowanie najcieplejszych rejonów – przydaje się echosonda z pomiarem temperatury,

2. Nawet w najlepszych miejscach szczupaki mogą brać tylko w określonych, krótkich porach dnia – trudno się wstrzelić w taki czas i łatwo takie 15 minut przeoczyć – po prostu, trzeba jak najwięcej łowić,

3. Na pierwszym wyjeździe wyraźnie w skuteczności wybijały się wahadłówki w tym przede wszystkim algi i morsy. Na drugim wyjeździe zdecydowanie liczył się kolor – fluo. Moim zdaniem nie ma potrzeby dużo inwestować w nowe przynęty i sprzęt przed wyjazdem. Mój największy szczupak padł na 25 letnią (serio) wahadłówkę nieznanego producenta,



Lepszy niż Slider


4. Ryby często stoją w naprawdę płytkich miejscach – dobrze zaopatrzyć się w antyzaczepowe przynęty,

5. Tamtejsze szczupaki mają w zwyczaju powtarzanie uderzeń i powtórne wychodzenie do przynęty, nie boją się ukłucia. Warto kusić tę samą rybę inną przynętą, jest duża szansa, że ponowi atak,

6. Czasami warto ponawiać rzuty w to samo sprawdzone (lub dobrze rokujące) miejsce, tą samą i innymi przynętami - pierwsze rzuty mogą pobudzać drapieżnika (nawet na płytkiej wodzie nie boją się hałasu upadającej ciężkiej przynęty) aż w końcu walnie,

7. Szczupaki lubią nawet bardzo szybko prowadzone przynęty - dosłownie boleniowe tempo (choć nie tyle ile „fabryka dała”),

8. Ryby w dobrym miejscu stoją stadnie,

9. Szczupaki często są sprowadzane w okolice łodzi (odprowadzają) za przynętami a potem zdarzają się emocjonujące walnięcia tuż przy burcie (max takie walnięcie to sztuka 99 cm),

10. Przez pierwsze dni głównie trzeba pływać i szukać nowych miejsc – w kolejne dni stopniowo coraz więcej czasu poświęcasz, co lepszym miejscówkom, ale dalej szukasz nowych,

11. Wypuszczanie dużych ryb – szczupaki około metra trzeba dość zdecydowanie holować – przedłużony hol może kończyć się dla nich śmiercią – najnormalniej w świecie nie mają siły odpłynąć i wypuszczone opadają na dno. Zawsze rybę należy przytrzymać długo w wodzie w naturalnej pozycji, poruszać nią, aby woda obmywała skrzela. Zwykle, po chwili, śmiało odpłynie,

12. Grip – koniecznie z obrotową końcówką. Duży szczupak po podebraniu gripem bez obrotowej końcówki robi sobie w szczęce potężną dziurą już po pierwszym szarpnięciu się, kiedy podnosimy go z wody (nawet, kiedy podtrzymujesz go za brzuch wolną ręką). Bardzo skuteczne jest podbieranie ręką za pokrywę skrzelową – niestety może się skończyć baaa..rdzo nieprzyjemnym wbiciem haka w palec – warto stosować tą metodę, ale wtedy, kiedy widać gdzie tkwią haki,

13. Pogoda – potrafi być szalona – kilka razy w ciągu dnia zmiana z deszczu na słońce – przemyślany ubiór (m.in. ciemne okulary) odgrywa dużą rolę dla komfortu wędkarza,


Połamania życzę – da się w Szwecji połowić, ale szczęściu trzeba pomóc.


Dziękuję partnerom wędkarskich wypraw za wspólne wędkowanie.



Odrzańska niespodzianka


Jak wrócisz ze Szwecji to prawdopodobnie okaże, się krajowe kaczodzioby, z Twojej rzeki czy jeziorka, są duuuu…żo więcej dla Ciebie wart niż te szwedzkie.


Jacek Puchalski (@Analityk)


P.S. Nie zabierajcie do Polski (w lodówkach) szczupaków bo i w Szwecji ich zabraknie. A i stres przy kontroli niezdrowy. Szwedzi zabierać więcej ryb niż do bieżącej konsumpcji nie pozwalali.

Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum


<script type="text/javascript">
</script>
<script type="text/javascript"
src="http://pagead2.googlesyndication.com/pagead/show_ads.js">
</script>

 


Click here to view the artykuł




Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych