Skocz do zawartości

  •      Logowanie »   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

Zdjęcie

[Artykuł] Polowanie Na Metrówkę


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 03 październik 2012 - 13:22

Nareszcie. Długo oczekiwany „Zlot Salmo” już całkiem blisko. Szykuję niezbędne wyposażenie - pokora, wytrwałość, konsekwencja oraz trochę wędkarskiego sprzętu. Długo pamiętałem lekcję, którą miałem okazję przerobić podczas naszego ostatniego spotkania. Marzę o kontakcie z wielką rybą. Podczas przygotowań cały czas martwię się o pogodę. Tydzień wcześniej z wielkim niepokojem śledzę wszelkie prognozy pogody. Mógłbym powiedzieć, że o nadciągających frontach wiem prawie wszystko. Niestety wizja ulewnych deszczy bardzo mnie martwi. Należę raczej do grona osób wygodnych. Denerwuje się na myśl spływającego potoku wody z czubka głowy. Podczas podróży pogoda zmieniała się z minuty na minutę. Pada gęsty deszcz. Widoczność na drodze bardzo słaba. Bywa i tak, że punktem odniesienia podczas podróży nad Wiartel są tylne światła samochodu kolegi.

Ciekawość miejsca i panujących nad nim warunków była tym większa im bliżej byliśmy naszego miejsca przeznaczenia. Podczas podróży jeszcze odbieram kilka telefonów. Potwierdzają one moją niepewność, co do panujących warunków. Pada gęsty deszcz. Trudno. Może się okaże, że chociaż ryby odpowiednio biorą.

Jesteśmy na miejscu. Cóż, za okolica! Jezioro oraz ośrodek wypoczynkowy otoczone ścianą zieleni. Cisza zakłócona „ogłuszającym” śpiewem ptaków. Szybko idziemy zobaczyć jezioro. Nie trwa długo a siedzimy już na łodzi. Teraz pozostaje jedynie zamontować silnik, echosondę i możemy wypływać. Warunki atmosferyczne są nadal bardzo niekorzystne. Pada ulewny deszcz, wieje silny wiatr. Rekompensata nadchodzi bardzo szybko. Okazuje się, że łódź, którą wybraliśmy tnie fale jak prawdziwy krążownik. Nie opiera się większym podmuchom wiatru. Płyniemy powoli. Milczymy, w skupieniu oglądając wskazania echosondy. Poznajemy konfigurację dna jeziora oraz wybieramy potencjalne miejscówki. Pojawiają się pytania gdzie łowić, które miejsca będą najlepsze. Mapa batymetryczna jeziora oraz wstępny wywiad z stałymi bywalcami zdradziły nam pewne typy, które należało sprawdzić.

Jest już 11.00. Zaczynam łowić. Na początek wyciągam z pudełka trzy przynęty, w których pokładam największe nadzieje. Ulubiony tonący Salmo sider w kolorze płoci, tonący okoń fatso oraz ręcznie robiony jerk mojego serdecznego kolegi. Pogoda zmienia się z minuty na minutę. Dochodzą pierwsze wieści z jeziora. Ktoś złowił szczupaka. Rozmiar (40 cm) pozostawia wiele do życzenia. Najważniejsze jednak, że pierwsze zdobycze już są. Czekam z niecierpliwością na swoje pierwsze branie. Na razie bezskutecznie.

Łowię w skupieniu już piątą godzinę. Ani brania, ani wyjścia, ani podbicia. Zastanawiam się gdzie te ryby. Odzież przeciwdeszczowa nie spełniła swojego zadania. Spodnie całkowicie mokre, kurtka przecieka. Z dala widzę nadchodzące przejaśnienie. Wiatr trochę ustaje. Robi się coraz przyjemniej. Teraz trenuję tonące fatso. Jak dla mnie trochę ciężkie. Szybko boli mnie przedramię, nie czuję kciuka. Męczę się. Radość sprawia mi oglądanie ociężale kolebiącego się na boki woblera. To piękny widok. Byłby jeszcze piękniejszy gdyby za przynętą podążał wielki szczupak. Powiem szczerze jestem troszkę zniecierpliwiony. Tyle wysiłku i wszystko na marne. Cały czas łowię na jerki. Zmieniam ponownie fatso na moją ulubioną przynętę slidera. Pierwszy rzut w kierunku brzegu, trzask i obserwuję widok lecącej bezwładnie do wody przynęty. Kolejny odstrzelony. Mam niesamowitego pecha. W tym tygodniu to już chyba czwarty. Szybka analiza przyczyny. Oczywiście zmoknięte i zmarznięte ręce przestały kontrolować przynętę podczas wyrzutu. Postanawiam krótko odpocząć. Dochodzi do mnie świadome pytanie czy widziałem pobliski krajobraz, współistniejącą przyrodę jeziora? Oglądam się dookoła. W górze ptaki drapieżne, na wodzie perkozy baraszkujące ze swoim potomstwem, wokół przepiękne lasy liściasto iglaste. Kryształowa cisza, kryształowa woda. Pogoda uspakaja się z każdą minutą. Jest coraz przyjemniej. Lekki wiaterek suszy moją polarową odzież, uśmiechy powoli powracają na twarz. Myślę sobie, że wcale nie jest źle. Jestem w gronie przyjaciół, czuję się wspaniale, jestem radosny. Wokół kojący widok przyrody. Tylko nadal brakuje wymarzonych ryb.

Już siedemnasta. Czuję głód. Chętnie bym coś przekąsił. Deszcz, wiatr, jezioro wyssały ze mnie prawie wszystko. Moja pasja oraz determinacja wygrały. Łowię dalej. Nadal bez brania. Przepływając obok innych jednostek pytamy o wyniki. Podobnie jak w naszym przypadku efektów brak. Kilka niewymiarowych szczupaków, jakiś kolorowy pasiaczek. To wszystko. Smutne. Kątem oka widzę, że moi współtowarzysze wykorzystują cały swój arsenał przynęt. Na innych łodziach sytuacja podobna. Jerki, woblery, gumy, błystki wahadłowe, obrotowe. Patrzę na swoje przynęty – cały czas to samo. Dzisiaj piątek, czas na zapoznanie się z jeziorem. Nie będę nic zmieniał. Stawiam na szybkie obławianie łowiska jerkami, w szczególności sliderem. Ostatnio podczas moich kilku wypraw był bezkonkurencyjny.

Wybiła już godzina 17.30. Pada komenda spływamy na brzeg. Trochę mnie to zasmuciło. Brak kontaktu. Zastanawiam się czy to czasem nie moja wina. Moi koledzy złowili, chociaż po jednym niewymiarowym szczupaku na gumę a ja? Może slider jest zbyt selektywną przynętą? Nie, jednak nie zmieniam. Wiara czyni przecież cuda. Koledzy nalegają, są głodni i podobnie jak ja troszkę zniechęceni. Z mojej strony wnioskuję jeszcze o ostatnie dziesięć minut jednocześnie wskazując palcem miejsce gdzie mamy płynąć. Odczyt z echosondy wyraźny. Stoimy na spadzie. Woda jak dla mnie trochę głęboka. Jakieś 3,6 metra. Tradycyjna metoda jerkowania na takiej głębokości do mnie nie przemawia. Teraz połowię moją metodą, której szczegóły wypracowałem cierpliwie podczas poprzednich wypraw, a która okazywała się niezwykle skuteczna właśnie w takich miejscach.

Godzina 17.40. To już trzeci rzut w tej miejscówce. Woda prawie gładka. Rzucam. Który to już dzisiaj? Nie wiem. Jest tego z pewnością sporo. Czuję, że kciuk został wypolerowany wysnuwającą się plecionką z multiplikatora. Przynęta uderza w taflę jeziora. Tak jak zwykle czekam na jej opadnięcie w toni jeziora. Chwilę wcześniej obliczyłem czas tonięcia ślizgacza (prawie każdy slider tonie inaczej). Czekam jedną sekundę, drugą ... to już piąta. Dobrze, zaczynamy. Zamykam oczy. Widzę w wyobraźni tor przesuwającej się przynęty. Jedno delikatne podciągnięcie, drugie i odpoczynek. Sider opadając w toni kolebie się na boki. Teraz inny wariant. Trzy bardzo krótkie, delikatne, ale szybkie podciągnięcia. Jedno, drugie i stop. Słyszę tylko głośny gwizd wysuwającej się plecionki z multiplikatora. Natychmiastowe zacięcie z pełnego ramienia. Czuję, że ryba jest na końcu zestawu. Kij jerkowy, mocny z samej definicji, trudno więc określić już na samym początku rozmiar ryby.

Podciągnąłem rybę już z pięć metrów. Uśmiech promieniuje od ucha do ucha. Kolega, który był ze mną na łodzi pyta czy duża. Krótka odpowiedź, że chyba nie, ale na pewno coś około 70 – 80 cm. Dysponując ogromnym zapasem mocy próbuję szybko wyciągnąć rybę z wody. Jestem zwolennikiem metody Catch&Release więc wiem, że im krócej holuję rybę tym większa szansa jej przeżycia. Z drugiej strony chcę ją nareszcie zobaczyć. W myślach rozpiera mnie duma i ogromna radość z konsekwencji, której byłem dzisiaj wierny. Przecież pracowałem na nią przez cały dzień. Ryba jednak nie daje za wygraną. Coraz bardziej czuję, że to chyba więcej niż 80 cm. Z takimi szczupakami, jak do tej pory, radziłem sobie w kilka, kilkanaście sekund, a ten zalicza już drugi odjazd. Podciągam ją coraz wyżej. W pewnym momencie widzimy ją. Na oko rozmiar sporo ponad 80 cm. Ocenę długości pozostawiam kolegom, patrzę szybko, w jaki sposób zahaczona jest przynęta. Trochę się uspakajam. Widzę, że kotwica pewnie tkwi w szczęce ryby nieopodal nożyczek. Z niepokojem jednak obserwuję, że ryba zaczyna się rozpędzać w kierunku lustra wody. Cały czas trzymam naprężony zestaw. Pojawia się myśl, że chyba chcę ją za szybko wyciągnąć. W tym momencie naszym oczom ujawnia się niesamowity widok, metrowy szczupak szybuje pół metra nad wodą tworząc wielki gejzer wody. Kolega upomina mnie, że ciągnę zbyt ofensywnie, zbyt szybko i może to się źle skończyć. W tym momencie podobna myśl przetacza się przez moją głowę. Jednocześnie czuję lekkie drżenie swoich nóg.

Szczupak jeszcze raz odjechał chyba z pięć metrów. Jest coraz bliżej łodzi. Pierwsza próba podebrania ryby gołymi rękami za kark kończy się fiaskiem. Szybko odpływa. Druga natomiast kończy się sukcesem. Okrzyk radości. Szczupak trzymany obiema rękami został położony na miękkim, mokrym ręczniku rozłożonym na płaskim dnie łodzi. Szybko zakrywamy rybie głowę by zminimalizować jej możliwość wykonywania energicznych ruchów. Telefonuje kolega, która stoi nieopodal naszej miejscówki. Za chwilę przypłynie z aparatem fotograficznym by zrobić kilka pamiątkowych zdjęć. Mierzymy rybę – 104 cm. Jak do tej pory największa. Szczególnie cieszy, bo złowiona podczas „Zlotu Salmo”. Podpływają koledzy. Wszyscy jesteśmy niesamowicie szczęśliwi. Oglądamy rybę, jej rysy, kolory. Biorę ją ostrożnie do rąk by zrobić jej serię zdjęć. Czuję ciężar, zapach oraz rytm bijącego serca. I właśnie niepowtarzalne odczucie rytmu uderzeń serca było dla mnie niesamowitym przeżyciem. Biło szybko, miarowo. Wyraźnie czuć je było przez skórę ryby. To było życie. Ryba z ufnością i mądrością dostrzeganą w jej oczach czekała na moją dalszą decyzję, która mogła być tylko jedna. Wypuszczamy ją z powrotem do naturalnego środowiska. Delikatnie, położyłem szczupaka-metrowca do wody. Teraz krótkie płukanie skrzeli lekkimi ruchami przepływającego strumienia wody i ryba odpływa z wielkim i majestatycznym spokojem. Wszyscy spoglądamy na siebie. Nie czujemy już trudów dnia. Uśmiechy rysują się na naszych twarzach a moje nogi lekko drżą. Siadam na łódź i próbuję utrwalić w myślach każdą sekundę tego zdarzenia. Pamiętam jedno, to najważniejsze – bicie serca szczupaka na moich dłoniach i radość, która towarzyszyła mi przy jej wypuszczeniu.

 

 
Metrowy uśmiech

 

 
Metrowy szczupak z Wiartla

 

 
Radości z wypuszczonego szczupaka-metrowca nie można zapomnieć

„remek” – Wiartel 18.06.2004


Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł




Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych