Skocz do zawartości

  •      Logowanie »   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

Zdjęcie

[Artykuł] Sumowe Jarosławki


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 03 październik 2012 - 13:49

 

Wszystko zaczęło się tydzień wcześniej, czyli 6-go sierpnia. Typowy wypad na rybki na Odrę Zachodnią na wysokości miejscowości Siadło Dolne – Kurów.

 


Odra tuż przed wschodem.

 

Wyjazd kilka minut po 5 nad ranem. Ekipa w składzie: Marcin, Daniel oraz niżej podpisany – mifek. Zanim dotarliśmy na miejsce czekała nas już zwodowana łódź. Na pierwszy rzut idzie odległa o ok. 1,5 kilometra nasza ulubiona miejscówka: filary mostu pod A6. Łowisko bardzo ciekawe ze względu na skupienie kilku różnych miejscówek na niewielkim obszarze.

 


Spowita mgła nasza miejscówka.

 


Na wiosłach  trzeba by się trochę namachać by tam dotrzeć.

 

Na zachodnim brzegu znajduje się tam piaszczysta plaża z łagodnym spadkiem dna do ok. 3 metrów w stronę pierwszego filara mostu. Tuż przy filarze znajduje się gwałtowne przegłębienie biegnące wzdłuż całego filara – równolegle do nurtu Odry. Ma ono postać bardzo wąskiej, ale niezwykle obiecującej, rynny, ze stosunkowo spokojnym przepływem wody. Z brzegu miejsce to jest praktycznie niemożliwe do obłowienia ze względu na bardzo małą szerokość rynny. Jedyna możliwość to rzuty wzdłuż linii nurtu. Z miejscem tym rokujemy nasze nadzieje na nocne połowy spinningowe.

 


Płytszy filar spowity poranną mgłą.

 


Zapływ płytszego filaru.

 


Między pierwszym i drugim.

 

Pomiędzy filarami dno jest bardzo zróżnicowane. Od 3 metrów z łagodnym spadkiem oraz dużymi głazami i, najprawdopodobniej, prętami zbrojeniowymi, które znalazły się tam po remontach obydwu filarów, do 8, a nawet 10 metrów w okolicach drugiego filara, znajdującego się przy brzegu wschodnim. W okolicach „drugiego” można namierzyć nawet ponad 11m głębię. Do tej pory najwięcej ribbentropów na ekranie sondy namierzyliśmy głównie na spadzie pomiędzy „pierwszym” i „drugim”, a w szczególności pomiędzy 4 i 7, max 8 metrem głębokości.

 


Spad między filarami.

 


 

Zaczynamy standardowo. Wobki hornet, boxer, x-rap. Później, wraz ze zmianą wysokości słońca, penetrujemy coraz to głębsze partie łowiska. W ruch idą głównie 10cm manns'y oraz podobnej wielkości kopyta i predatory. Kolorystyka, w głównej mierze, naturalna (perła, perła z grzbietem) oraz sprawdzone w bojach sandaczowo-szczupakowych żółć i fluo zieleń z czarnym lub czerwonym grzbietem. Mimo dobrze zapowiadającego się poranka i obecności drobnicy w łowisku - cisza.

 


Drobnica przy powierzchni.  Jest dobrze...

 


 

Niestety ani na płytszej wodzie przy „pierwszym” ani głębiej przy „drugim” nie odnotowaliśmy żadnego brania. Po ok. 2 godzinach bezowocnego łowienia postanawiamy sprawdzić co się dzieje, w niedawno poznanej, 8 metrowej, rynnie w kanale na Międzyodrzu.

Miejscówka równie obiecująca. Znajduję się pomiędzy dwoma ostrymi zakrętami kanałów. Średnia głębokość rynny to 7-8 metrów, maksymalna 9. Dokładnie obławiamy wlot do rynny, jej stoki oraz wylot. Niestety również na zakrętach, w dołach, nic nie ma. Nieco zniechęceni zaczynamy się zastanawiać: co robimy nie tak. Kolejne zmiany wielkości przynęt, sposobów prowadzenia, kolorów niestety nie przynoszą jakichkolwiek efektów. Zmiana miejscówki, kilka dołków na zakrętach lekki trolling z ręki, jerking wszystko bez odzewu ze strony naszych wodnych bohaterów.

Ostatnia deska ratunku, postanawiamy jeszcze raz sprawdzić głębszą cześć Podmościa. Dłuższą chwilę zajmuje nam wydostanie się z Międzyodrza – zakaz używania silników spalinowych, ale zaraz po przepłynięciu przez śluzę – będącej granicą Odry i Międzyodrza – wrzucamy pełny gwizdek, by po chwili znaleźć się na miejscu. Ze względu na wysokie słońce decydujemy się poświęcić dobrą godzinkę na najgłębszy dół. Robimy szeroki najazd na głęboki napływ filaru i delikatnie się kotwiczymy. Boleniom postanawiamy dać dzisiaj wolne – a te, bezwstydnie to wykorzystują, spławiając się wyjątkowo często. Na granicy zasięgu wyżyłowanego rzutu posiadanymi multikami pojawia się profesor. Boleń z prawdziwego zdarzenia. Grubo powyżej 3 kilo. Marzy nam się coś większego, szczupak, sandacz o Królu (sumie) nawet  nie marzymy, chociaż w głębi duszy…

 


Ribentropy - leszcze w łowisku.

 

Niemal stała obecność żerujących leszczy w łowisku, wzbudza w nas nadzieję. W ruch idzie ciężki sprzęt. Mocne haki wanadowe Barbarian, główki 28 i więcej gram. Albo coś przestraszymy albo wkurzymy. Wszystko jedno, czy będzie to głód czy agresja, jesteśmy rządni adrenaliny. Im dłużej machamy kijami tym większe zwątpienie w nasze szanse. Niemal zupełnie zrezygnowany, jak przez mgłę, słyszę: MAM!! Daniel spod samego filara zalicza upragnione branie. Mocna przycinka i … Zaczyna się ostry chrzest nowego kijka zbudowanego na blanku Baton’a RX6 7’, 1cz. do ¾ oz zaprojektowanego do linki o maksymalnej mocy 17lb. Quantum tempo 401 spisuje się bardzo dobrze. Niesamowicie wygięty kij. Ostre pompowanie powoduje podprowadzenie czegoś pod łódź. Zaczyna się bardzo charakterystyczny odjazd połączony z głębokimi przygięciami i tak mocno wygiętego kija. Werdykt jest jeden. Duży szczupak albo sum. Jeśli to ten pierwszy nie będzie źle. Jeśli drugi, chyba nie jest duży skoro dał się podprowadzić pod łódź. Szybka kontra ze strony Daniela nie pozostaje bez odzewu. Kolejny odjazd z trajektoria „na linę kotwiczną”. Marcin idzie na dziób i chwyta za linę. Nagle zupełny luz. Daniel zostaje z kocią mordą. Nie wie co się stało. Wyciąga z wody 10 cm perłowego Manns’a z czarnym grzbietem – ostatnie kilkanaście centów wyposażone w sznur perełek ze śluzu. Manss wypruty z dozbrajającej kotwicy. To był zdecydowanie potomek Pana i Władcy. Jeden z grotów dozbrajającej kotwicy wyprostowany zupełnie na widelec, drugi rozgięty do połowy, trzeci w stanie znośnym… to niestety efekt zbyt forsownego holu. Pozostaje lekki niedosyt, ale i zadowolenie z nowego kijka. W tej krótkiej walce spisał się rewelacyjnie.  Tego dnia nie dzieje się już nic. W drodze powrotnej nawet ciągle widowiskowo żerujący boleń nie wzbudza większych wrażeń.

To jedno pojedyncze branie zakończone nieudanym holem zasiało w nas ziarno rządzy mocnych wrażeń. Decyzja jest jedna. Za tydzień jedziemy na zbiorniki Krzyśka i Kazika Głowackich. Można tam trochę poszaleć, a i szansa na smoka jest wcale nie mała.

13-tego wstajemy dość wcześnie. Mamy do pokonania ok. 60 km do łowiska z czego na część to pseudo-autostrada – tzw. płytówka, a cześć to dość dobra, aczkolwiek dość kręta droga. Na miejsce docieramy trochę po wschodzie słońca, którego przez ciężkie, ołowiane chmury nie było widać. Chwila na grzeczności, powitanie ze współwłaścicielem łowiska, szybka decyzja na temat wyboru pierwszego miejsca, nieco gorączkowe zbieranie sprzętu z bagażnika i nad wodę! Wybieramy na początek samo centrum zbiornika. Nerwowe uzbrajanie zestawów, baczna obserwacja wody. Może się gdzieś pojawi… Zaczynamy łowienie. Na początek idzie gruby sprzęt. Mamy nadzieję, że uda nam się przetestować choć jeden z zabranych patyków jerkowych. Obydwa to rozemeijer’y. Jeden: jednoczęściowy classic 80-100 g uzbrojony w multiplikator TICA CAIMAN CA 201 z Power Pro 50 lb, drugi nowa seria 2 jerk it 80-120 z abu ambassaduer ultra cast 5601 z 40lb nową plecionką Corastrong. Tak na wszelki wypadek zabrałem również jednoczęściowego 7-mio stopowego Premier’ka o mocy 17lb (do ¾ oz). Ale ten ostatni to na wypadek niewiary we własne umiejętności i ochoty na spotkanie z podobno liczna populacja miejscowych sandaczy.

Na dzień dobry idzie ciężki oręż. Warrior, Fatso 14, Skiner 15, Slider 12 niestety nie przynoszą żadnych rezultatów. Powoli zaczynamy kombinować. Kopyta 15 cm. Jerki Siudaka, największa Rapala DT, obrotówki Guza oraz Xavi’ego, niestety również bez odzewu. Jak w studni, nawet cienia ryby. Teraz nawet zapewnienia współwłaściciela o rybności obławianej wody nie docierają do nas.

Zaczynamy myśleć nad chwila przerwy i zasłużonym śniadaniu. Na horyzoncie widać ciemniejące chmury. W niedługim czasie w oddali przetacza się niewielka burza. Nas ominęła. Wychodzi słońce a my nadal bez kontaktu. Nawet spławu. Po śniadaniu kolejna porcja energii zostaje spożytkowana na dalsze czesanie łowiska. Może chociaż jeden. Malutki. Tyciuteńki. Chociaż jedno branie. Spław. Cokolwiek. Coś na wzmocnienie wiary we własne umiejętności i doboru strategii. Niestety nic… Coraz mniej pomysłów do sprawdzenia. Siadamy spokojnie na trawie i myślimy co by tu jeszcze można zmienić. Ponieważ słońce dość mocno grzeje – choć z przerwami – trawa oraz pozycja horyzontalna wydają się coraz bardziej zachęcające. Robimy przerwę. Mija 15 minut. Dzwoni telefon Marcina. Kolega pyta czy coś może mamy… Pada pytanie: co robimy? Spoglądam na zegarek. Jest 11:35. Strzelam zupełnie dla jaj: teraz jeszcze nie biorą. Ale będę brały o 12. Więc podziwiamy niebo dalej… Dochodzi punkt 12. Cóż skoro mają brać to trzeba wstać. Ze znudzeniem spoglądam na ciężki zestaw jerkowy. Jakoś nie bardzo mam ochotę znowu nim machać. Postanawiam zmienić taktykę i spróbować skusić los w myśl zasady: JEŚLI MASZ DWIE RÓŻNE WĘDKI TO DUŻA RYBA I TAK ZAWSZ WEŹMIE NA TĘ DELIKATNIEJSZA… Chwytam za Premierka, doczepiam na koniec niemal dziewiczego horneta 6 PH i do boju. Od razu idę w zakątek zbiornika. Z jednej strony trzciny i brzeg, z drugiej głęboka woda. Dobre 3, może 4 metry. Jeden rzut, drugi rzut, lekkie łowienie może być naprawdę przyjemne… Trzeci rzut i nagle w jednej chwili: wyraźne branie połączone z klapnięciem ogonkiem po powierzchni. Oczy wychodzą z orbit i sam nie mogę uwierzyć. Mam… Naprawdę MAM!!!!

 


 


 

Szybkie sprawdzenie hamulca i wszystkiego co się da. Wygląda ok. Sum momentalnie schodzi do dna i próbuje przymurować. Kijek niby tylko do 21 gram, ale pozwala na delikatne pompowanie. Ja dwa metry do mnie, sum 5 do siebie. I tak przez dobre 5 minut. Przy kolejnym odejściu lekko luzuję hamulec i pozwalam rybie na dłuższy odjazd niż wszystkie do tej pory. Jednak ma to na celu odsunięcie ryby od wysokiego, zarośniętego  i utrudniającego ewentualne podebranie ryby brzegu. Kiedy Król jest daleko ode mnie zaczynam marsz wzdłuż brzegu. Zmierzam w stronę bardziej płaskiego i dostępnego brzegu. Sum jakby coś przeczuwa i rusza w moją stronę. Oj będzie ciepło… Zatrzymuje się i ponawiam walkę. Naprężenie kija, przy zachowaniu rozsądnego zapasu ze względu na oryginalne kotwice w Hornecie 6, które niewiele mają wspólnego z BIG GAME. Ale co zrobić. Jak się kusi los to później trzeba się męczyć. Sum na szczęście na ponowne naprężenie zestawu muruje do dna, a na moją próbę pompowania ponownie odjeżdża pod drugi brzeg. No to idziemy dalej w stronę przyjaznego brzegu. Po kilku minutach docieram na miejsce.

 


Tu go nie podbiorę.

 

Tu mogę sobie pozwolić na większą swobodę. Zaczyna się typowe przeciąganie liny. Kto – kogo? Kto pierwszy się podda? Kto popełni babola? W obawie przed wyprostowaniem kotwic oraz pamiętny zdarzeń z ubiegłego weekendu staram się nie forsować kotwic. Gdyby tylko można było jakoś zobaczyć jak jest zapięty i czy kotwice dają sobie jakoś radę…

 


 

Mijają kolejne minuty. Sum nie odchodzi już tak daleko, ale wciąż nie daje za wgraną. Ja do siebie, on do siebie. I tak w kółko. 15-20 minut holu. Pojawiają się bąble na powierzchni wody. Dobry znak. Sum zaczyna wyraźnie słabnąć. Dobra nasza! Teraz tylko spokój i opanowanie. Trzeba już spokojnie pomyśleć jak i gdzie będziemy lądować Króla. Wyślizg na pewno odpada. Mija jeszcze parę minut. Po raz pierwszy widzę go przy powierzchni. Jest ogromny – przynajmniej tak mi się wydaje. No i ten ogonek. Przy braniu wydawał się jakiś taki malutki. A teraz w połączeniu z łbem…. Cholera tylko żeby nic nie zepsuć… Sum coraz łatwiej daje się podciągać do powierzchni. Marcin schodzi do niego i próbuje go podebrać ręcznie. Najpierw kciuk w mordkę… Może się uda… pudło!...  No to jeszcze raz… Znowu nie to… To może chociaż by go tak „pod pachy”? Tez kiszka. Oj nie będzie łatwo. Na szczęście w zasięgu rzutu boleniówką jest dobrze przygotowany karpiarz z wielkim podbierakiem. Decydujemy się na jego użycie. Oj i tak nie będzie łatwo. Zaraz przy brzegu jest od razu 1,5m. Zaczynamy akcje podbierak. W sumie niby nie jest źle, głowa mu wchodzi, ale co z resztą? Przecież on ma dobrze ponad 1,5 metra!!! To nie zwarty w swej budowie karp. Za trzecim razem sum podwija pod siebie ogon i udaje się go całego zapakować do podbieraka. Szczerze powiedziawszy, to do tej pory nie wiem jak to się stało. Cóż: więcej szczęścia niż rozumu.

 


Jest piękny ...

 

Nareszcie na brzegu! Jest piękny. Jest mój… Teraz kilka fotek, niezbędne czynności – mierzenie i ważenie (wymogi łowiska), i żegnaj mały.  Pomiary wykazały: 186 cm oraz równe 35 kilogramów. Oczywiście zaraz padają pytania: na co?, jak?, ile walczył?, jaka linka?, jaki kij?, jaki kołowrotek?, Kiedy w odpowiedzi na ostatnie pytanie pokazałem Scultpora spotkałem się z, co najmniej, dziwnym wyrazem twarzy pytającego. O mocy linki (Power pro ok. 7kilo) wolałem nie mówić. W zeszłym roku facet na żywca trafił taką samą bestie. Ok. 34-35 kilogramów. Na kiju jaxon genesis 2,7m do 50(albo 60) gram i lince o mocy deklarowanej ponad 15 kilogramów walczył dobrze ponad 1,5 godziny…  Mój znalazł się na brzegu po ok. 30-35 minutach...

 


… i wcale nie taki malutki

 


 


 


Jak go zakładałem na koniec zestaw był dziewiczy...

 


Po wyholowaniu maluszka wyglądał nieco inaczej.

 


Po wyholowaniu maluszka wyglądał nieco inaczej.

 


Po wyholowaniu maluszka wyglądał nieco inaczej.

 


Po wyholowaniu maluszka wyglądał nieco inaczej.

 

Mifek, 2005

 

 Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.



Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł
  • zlotowlosy i coma lubią to