Skocz do zawartości

  •      Logowanie »   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

Zdjęcie

[Artykuł] Wężowa Wyspa – Roslagen 2006 – Część I


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 03 październik 2012 - 14:29

 

Tegoroczną wyprawę do Skandynawii na szczupaki zaplanowaliśmy rok wcześniej. Naszego wyboru dokonaliśmy podczas poprzedniego wyjazdu. Powód był bardzo prosty – warunki oferowane przez Andrzeja Zduna (organizatora wyprawy oraz przewodnika) należą do tych z najwyższej półki. Dlatego chcieliśmy odwiedzić jeszcze raz to samo miejsce, szkiery Roslagen, położone w północno – wschodniej szczęści Szwecji. Wystarczyło tylko zarezerwować termin i skompletować zgraną ekipę.

 


 

Od samego początku chcielibyśmy nadmienić, że niniejsza relacja pisana jest z punktu widzenia jednej grupy - Rognis’a, Remka i Mateusza.

 

Przygotowania

Do wyjazdu było bardzo dużo czasu. Wszystko szło gładko. Mieliśmy wybrany termin, ekipa była zmobilizowana, wystarczyło przygotować się tylko psychicznie i sprzętowo. Oczywiście część z naszej grupy miała być pierwszy raz na szkierach, więc czas oczekiwania upływał także na wymianie informacji, doświadczenia i wiedzy, którą zdobyliśmy w latach poprzednich. Na tego typu wyprawy warto dobrze się przygotować. Głównie dlatego, iż szkoda tracić czas na niektóre sprawy, ucząc się ich na miejscu. Ponadto, mieszkając na wyspie w środku archipelagu szkierów w dużym oddaleniu od cywilizacji, w razie nagłego wypadku ciężko o jakąś szybką pomoc. W takich warunkach musimy liczyć na wzajemną współpracę i oczywiście na wiedzę i umiejętności naszego przewodnika. Dlatego więc trzeba pamiętać o innych kwestiach nie tylko tych wędkarskich – odpowiednia odzież, kremy UV, lekarstwa i wiele innych drobiazgów. Informacje zdobyte na poprzednich wyprawach okazały się wręcz niezbędne. Dzięki temu przygotowania postępowały sprawniej.

Wiele pytań dotyczyło wyboru przynęt. Pojawiało się mnóstwo wątpliwości, która będzie najlepsza, jakiej zabrać najwięcej. Zawsze wychodzimy z założenia, że każdy wędkarz powinien łowić swoimi ulubionymi przynętami i takimi, które najbardziej „czuje”. Takie podejście oraz dodatkowo wiara w nie jest kluczem do sukcesu. Tak więc często powtarzamy, że nie warto przejmować się tym „kto i na co łowi”, ale warto łowić po swojemu. Warunkiem jest dopasowanie przynęty do warunków zastanych na łowisku. Wtedy szansa na złowienie ryb jest największa. Tak było, jak się później okazało, na naszym wyjeździe o czym w dalszych częściach napiszemy.

W tym roku solidnie ograniczyliśmy liczbę ubrań, drobnego sprzętu oraz przynęt. Kiedy wspominamy setki przynęt, kilka ich rodzajów, które przeleżały w naszych pudłach nietknięte w zeszłym roku postanowiliśmy to zmienić. Tym razem zabraliśmy ich znacznie mniej stawiając głównie na jerki. Rozszerzyliśmy jednak ilość elektroniki potrzebnej do uwiecznienia naszej wyprawy, zdobyczy oraz tej potrzebnej na łodzi. Ponadto zabraliśmy kilka nowych wędzisk jerkowych Dragon’a, Yad’a oraz z pracowni Fishing Center, które mieliśmy przetestować w warunkach połowu szczupaków. Tak naprawdę zapragnęliśmy zdobyć wiedzę na temat wszystkich wędek jerkowych dostępnych na rynku Polskim podczas jednego wyjazdu. Wiedza ta stałaby się podstawą do udzielania pomocy innym użytkownikom naszego portalu.

Przed wyprawą, w naszych głowach, co chwila pojawiały się obawy związane z dość kiepską pogodą oraz przedłużającą się zimą w całej Europie. Temperatury na minusie i bardzo późno schodzące lody nie wróżyły udanych połowów. Podsycały nas jedynie informacje z innych rejonów szkierów gdzie początek maja okazał się wspaniałym rozpoczęciem sezonu szczupakowego. Więc mimo złej pogody nastawiliśmy się optymistycznie i bardzo „bojowo”.

Powoli zbliżał się termin wyjazdu. Niestety nie wszystko poszło gładko. Jeden z uczestników musiał się wycofać, więc rozpoczęliśmy poszukiwania nowego chętnego. Na nasze szczęście od razu zgłosił się nasz kolega Michał z Gorzowa Wlkp., który był z nami w zeszłym roku. Ekipa była ponownie w komplecie.

 

18.05 – Pierwszy dzień podróży.

Nadszedł dzień wyjazdu – 18 maja. Po szybkim spakowaniu rzeczy i sprzętu do samochodu Gromita, ruszyliśmy w drogę do Gdańska. Adam (Gromit) pewnie dowiózł nas na miejsce. Po drodze każda woda, która pojawiła się na horyzoncie była dokładnie omówiona. A wiadomo pojawiały się rzeki, jeziora, małe kałuże. Nic nie umknęło naszym napalonym wzrokom.

 


 

Jechaliśmy w grupie 5 osób – Singor (brat Rognisa), Rognis, Remek, Gromit, Porter. Po dotarciu do Trójmiasta mieliśmy chwilę czasu, aby zjeść ostatni gorący posiłek przed wjazdem na prom. Zjedliśmy kilka skromnych zakąsek w małej knajpce przy gdańskiej Starówce. To już tradycja. W zeszłym roku również gościliśmy w tym lokalu. Ku naszej radości nic się nie zmieniło – wielkość porcji ta sama, co ucieszyło wszystkich zgłodniałych.

 


 

Czas gonił i musieliśmy szybko pojechać na odprawę promową. Na miejscu przepakowaliśmy się w „promowego busa” naszego przewodnika.

 


 

W trakcie dołączył do nas załogant Michał i miłą niespodziankę sprawił nam Siudak, który odwiedził nas przed wjazdem na prom. Wręczył tuż przed godziną zero prototypy swoich nowych szczupakowych przynęt.

Odprawa nie trwała zbyt długo, a godzina wypłynięcia promu nadeszła dość szybko. Jednak przed nami było aż 18 godzin płynięcia non stop, do portu w Nynashamn i to zwykle jest najbardziej męczącym elementem całej wyprawy.

 


 

Podczas rejsu mieliśmy czas na odświeżenie informacji z poprzedniego sezonu oraz na omówienie strategii poszukiwania szczupaków wiedząc, że pogoda oraz temperatura wody może nie sprzyjać ich żerowaniu. Dla zabicia czasu, w trakcie rejsu, co jakiś czas zmienialiśmy miejsca, w których przesiadywaliśmy i popijaliśmy kolejne piwka. Po drodze spotykaliśmy inne ekipy wędkarskie. Niestety nie mogliśmy namierzyć naszych kolegów z WCWI, którzy w tym roku jechali na poszukiwania czarniaków na Lofoty.

 


 


 

Już na promie „podchmielony” Porter zainicjował powiedzenie: „Singor, ale ja cię przepraszam.”, które zostało z nami do końca wyjazdu. Właściwie było ono naszym hasłem przewodnim. Wypowiedziane w niezwykłym stylu i okolicznościach przez Portera kołatało się co chwila po naszych uszach. Później było często wykorzystywane dla rozweselenia towarzystwa.

 


 

W końcu ekipa WCWI znalazła i nas. Spotkaliśmy między innymi Stefana, Sachę i Argrabiego, którzy jechali do Norwegii na morskie łowiska Lofotów. Chwila wspólnej rozmowy przebiegała bardzo sympatycznie, a my mieliśmy okazję poznać naszych kolegów na żywo.

 


 

19.05 – Drugi dzień podróży.

Następnego dnia naszym oczom zaczęło ukazywać się surowe, szkierowe wybrzeże Szwecji. „Panorama Bar” to kolejna tradycja. Zawsze, rano, wybiegamy tam i na tarasie widokowym oczekujemy pierwszych wysepek zwiastujących szybkie wpłynięcie do portu, a później już tylko kilkaset kilometrów do celu.

 


 


 

Czas wpłynięcia dużego promu do portu Nynas to niezapomniane chwile, a widoki potrafią cieszyć oko od samego początku.

 


 

Jednak noc podróży nie dla wszystkich skończyła się pomyślnie. Jak się okazało, w nocy Michał miał nieprzyjemną sytuację. Zasypiając w kajucie, na wyższej koi spadł z niej tak niefortunnie, że rozbił sobie poważnie kość policzkową i okolice oka. Po wizycie u promowego lekarza, wypadek nie okazał się niebezpieczny dla zdrowia i mogliśmy szczęśliwie opuścić prom. Szybka odprawa promowa i wyjechaliśmy na umówione miejsce spotkania z naszym przewodnikiem.

 


 

W trakcie czekania na Andrzeja, załoganci Porter i Singor zwiedzili centrum Nynashamn, a my zrobiliśmy zakupy w pobliskim markecie. Oczywiście nie obyło się bez prezentacji sprzętu. Każdy wyciągnął a to wędki, a to kołowrotki i następowały krótkie prelekcje. W tym roku wielu z nas miało nowy sprzęt, który koniecznie chcieliśmy sprawdzić na dużych szczupakach.

 


 


 


 

W końcu przyjechał przewodnik z ekipą z poprzedniego „turnusu”. Miło powitaliśmy się z naszymi gospodarzami i resztą osób. Długo nie wytrzymaliśmy i zaczęliśmy wypytywać się jak biorą szczupaki. Okazało się, że prawdopodobnie trafimy w okres intensywnego żerowania tych drapieżników. Temperatura powietrza zaczęła się podnosić, a woda powoli ogrzewać. Pogoda była zmienna, ale połowy z ostatnich dni naszych poprzedników dawały dużo do myślenia. W naszych głowach zaczęły pojawiać się różne myśli, każdy miał swoje marzenia, a szanse na ich spełnienie wydawały się być dość duże. Jednakże to co nas zaskakiwało w tym roku to fakt, że nikt nie mówił otwarcie na temat metrówki. Ten temat zszedł na plan poboczny. Nie było słychać – a ja złowię metrówkę, a ja dwie itd. Każdy bowiem został już odpowiednio nastawiony, że metrówka to wielkie szczęście, że takiej wielkości szczupak to okaz również i w Szwecji.

Z pozytywnymi odczuciami ruszyliśmy w dalszą drogę do Sztokholmu, tam musieliśmy udać się na lotnisko gdzie odbierzemy Guza przylatującego ze słonecznej Barcelony oraz Łukasza, który z powodów służbowych doleciał bezpośrednio z Warszawy.

Droga do Sztokholmu upływa na podziwianiu skandynawskiej przyrody oraz na zadawaniu pytań, na które z chęcią odpowiada nasz przewodnik. Andrzej jest wędkarzem niezwykłym. Jego wiedza na temat połowu wielu gatunków ryb, mogłaby zaimponować niejednemu specjaliście. Wszyscy słuchamy jego opowieści z wielkim zainteresowaniem.

W końcu docieramy na odpowiedni terminal lotniska, z daleka Andrzej dostrzega naszych kolegów. Witamy się dość długo, ponieważ dawno się z nimi nie widzieliśmy. Pakujemy się i jedziemy. Teraz już tylko pozostaje nam odwiedzenie marketu i zakupienie przez przewodnika kilku potrzebnych artykułów spożywczych. Szybkie zakupy i ruszamy w kierunku Sundsveden.

Jedziemy około 2 godzin i docieramy do miejsca, które nazwane zostało Drogą Trolla. Tutaj pozostaje nam dosłownie 8 km w kierunku portu. Droga jest bardzo wąska, śliska i niebezpieczna. Chyba każdy z nas chciałby się tutaj przejechać rajdowym samochodem z napędem na cztery koła. Mijamy pole golfowe i w końcu docieramy do Sundsveden. W porcie czekał już na nas Szwed Roger, który ma zabrać nas swoim kutrem do bazy, na naszą Wężową Wyspę.

 


 

Szybko wpakowaliśmy rzeczy do barki, ale każdy już wypatrywał wielkiego szczupaka. Tutaj jeszcze ich nie ma, ale jutro będziemy próbowali spotkać się z tą rybą oko w oko. Dla kogo dzień następny okaże się szczęśliwy? Czy nasze plany będą strzałem w dziesiątkę? Czy odpowiednio się przygotowaliśmy?

 


 

Chwilę później płynęliśmy już na wyspę. Podczas rejsu, wszyscy podziwiali piękny krajobraz oraz tamtejszą faunę i florę. Mimo, że niektórzy z nas byli tam już po raz kolejny takie widoki urzekają każdorazowo.

 


 


 


 


 


 

Po około 40 minutach dotarliśmy do naszej kei. Powrót wspomnień z poprzednich sezonów. Te same budynki, ten sam kibelek tylko … nowy pomost.

 


 


 

Tutaj będziemy przez następne 6 dni.

 


 


 

Tego dnia było już za późno, aby łowić. Wieczór wykorzystaliśmy na rozpakowanie swoich bagaży oraz przygotowanie do jutrzejszych połowów. Każdy zajął swoje wcześniej wybrane sypialnie, a gospodarze ugościli nas pierwszą ciepłą i dobrą kolacją. O kolacjach i posiłkach pisaliśmy już w poprzednich relacjach. Generalnie za każdym razem wielkie zaskoczenie. Jedzenie przepyszne! Palce lizać no i taka wygoda nic nie trzeba robić. Siadamy do stołu i jemy. To bardzo ważne, bowiem zmęczeni codzienną „pracą” na łodzi na pewno oszczędzamy sporo czasu i energii. Gdybyśmy mieli robić to sami … lepiej nie myśleć.

Nasze salony…

 


 


 

Po najedzeniu się do syta, każdy zabrał się za przygotowanie swoich zestawów wędkarskich. Szybko podzieliliśmy miejsca na łodziach i powstały 3 ekipy. Rognis, Remek i Mateusz, a także Guzu, Łukasz i Michał oraz Przewodnik, Gromit i Porter. Każda z ekip przygotowała swoje łodzie i sprzęt.

W tym roku nasza trójka była przygotowana troszkę inaczej niż w latach poprzednich. Jako jedyni zabraliśmy ze sobą na łódź dodatkowy silnik elektryczny i kilka niezbędnych gadżetów. Mieliśmy wyznaczone zadania, których nie udało nam się zrealizować w zeszłym roku, więc jeszcze przed tegorocznym wyjazdem zaplanowaliśmy łowienie i kolejność odwiedzania zatok, aby od samego początku móc wykorzystać na łowisku swoją wiedzę zdobytą rok wcześniej. Zabrany silnik elektryczny miał dać nam większe możliwości podczas łowienia łodzią w dryfie, bo tym razem nastawiliśmy się tylko na taką metodę obławiania kolejnych zatok i miejscówek. Wcześniej niewykorzystywana na tych łowiskach echosonda, tym razem okazała się strzałem w 10. Wiele razy pomogła nam we właściwym doborze przynęt, co wcale nie było takie oczywiste. Wiele odkrytych zjawisk dało nam większe wyobrażenie podwodnego świata i tym samym mieliśmy możliwość poprawienia swoich wyników.

 


 


 

20.05 – Pierwszy dzień łowienia – Rozgrzewka.

Nareszcie nadszedł czas łowienia. Tego dnia wstaliśmy pełni energii i gotowi na rozpoczęcie poszukiwań szczupaków. Wiecie, pierwszego dnia zawsze ma się doskonałą kondycję i humor. Na śniadaniu omówiliśmy jeszcze szczegóły organizacyjne. Zadecydowaliśmy, że pierwszego dnia obiad jemy we własnym zakresie, aby nie tracić czasu na spływanie na wspólny posiłek. Dokonaliśmy takiego wyboru, ponieważ każda z załóg miała rozpłynąć się po różnych miejscówkach w zupełnie innych kierunkach.

 


 

Z kei pożegnał nas towarzysz z wyspy Koziołek.

 


 

Nasza ekipa ruszyła jako pierwsza. Mieliśmy bardzo dużą odległość wody do przepłynięcia. Około 45 minut. Wybrana przez nas zatoka była w odległym miejscu szkierów, ale mimo to naszym planem „dnia pierwszego” było łowienie właśnie w niej oraz w dwóch innych pobliskich zatokach. Po drodze mijaliśmy kolejne skalne wysepki, lasy.

 


 


 

Przepłynęliśmy przez główny tor wodny i powoli zbliżaliśmy się do naszego celu, zatoki Filipa. Przecież właśnie tam przeżyliśmy swoje najlepsze chwile podczas zeszłorocznej wyprawy. To tam łowiliśmy najwięcej i największych ryb. Teraz po raz kolejny czekała na nas. Czy rozegra się podobny scenariusz? Na to pytanie przyjdzie nam poczekać jeszcze kilka chwil

 


 

Przed wpłynięciem do zatoki mierzymy jeszcze temperaturę wody. Okazało się, że w tym miejscu już jest cieplej o 1 stopień (dokładnie 9 stopni).

 


 

Wpływając coraz dalej w zatokę zobaczyliśmy, że temperatura wody ma około 11-12 stopni. W oddali widzimy łódź tajemniczego Szweda, który podobnie jak my jerkował chwiejąc się na łodzi. Plan jest bardzo prosty. Wpływamy na wodę 3m, zakładamy przynęty, które poprowadzimy w pół wody. Oczywiście wykorzystujemy dryf.

Po kilku rzutach wiemy, że nasze przypuszczenia odnośnie zatoki sprawdziły się. Rognis wierny tradycyjnie łowi na sidera. Jego nic nie jest w stanie chyba przekonać – wierny jednej przynęcie. Mateusz na duże kopyto. A Remek? No właśnie … Remek założył na końcówkę swojego zestawu gumę – javallon’a. Pierwsze branie, już dosłownie po kilku rzutach (4-5), odnotował Remek. Niestety ryba spięła się, ale na naszych twarzach wyraźnie rysowało się zadowolenie. Krótkie spojrzenie w stronę Mateusza i Rognisa i wiemy – będzie bardzo dobrze! Kilka minut później ponownie remkowy Javallon sprowokował szczupaka do brania i tak złowiliśmy pierwszą rybę na łodzi. Później poszło już łatwiej. W chwilę później Mateusz podaje, że wyszedł mu ładny szczupak. Teraz Rognis łowi swoją pierwszą, a następnie Mateusz. Na zmianę wyciągamy kolejne ryby. Jest bardzo dobrze ryby biorą na gumy, na jerki i jak w chwilę późnij się okaże na wblery.

 


 


 

Z godziny na godzinę było coraz lepiej. Podczas łowienia, najbardziej cieszyło nas to, że każdy z nas spełniał swoje założenia sprzed wyprawy i skutkowały one dobrymi wynikami. Generalnie Rognis łowił wyłącznie na Salmiaki – slider 7/10s, fatso 10s. Mateusz – gumy oraz slider. Remek katował tradycyjnie – slidera, gumy oraz swoją ulubioną ostatnią przynętę jack’a.

 


 


 

Po złowieniu kilku ryb doszliśmy do wniosku, że szczupłe są w doskonałej kondycji, są już najedzone i bardzo silne. Każda złowiona ryba pokazała na co ją stać. Walczyły naprawdę na wysokim poziomie.

 


 


 

 W ciągu kilku godzin złowiliśmy wiele ryb w granicach 75-85 cm. Mieliśmy kilka kontaktów z większymi rybami, jednak te większe wygrywały spinając się z kotwic. W tym dniu brań mieliśmy całe mnóstwo. Gdyby je wszystkie wyciągnąć byłoby grubo ponad setkę. Niestety nie ma tak dobrze!

Po południu, Rognis łowiąc ulubionym sliderem w kolorze PH, na wypłyceniu 1 metra, poczuł silne branie i w tym samym momencie tafla wody rozbryzgnęła się na dużej powierzchni. Mocno zaciął i poczuł dużą rybę. Walka była bardzo imponująca, a ryba nie dawała się szybko doprowadzić do łodzi. W końcu po emocjonującym holu podebraliśmy ją. Po zmierzeniu okazało się, że ma 92 centymetry. Była to nasza pierwsza ryba ponad 90 cm. Radości było co nie miara, bo taką rybę uznajemy już za okaz. Szczęśliwy łowca prezentował ją z uśmiechem do kamer fotoreporterów po czym oddał ją z powrotem przyrodzie. Catch&Release oraz wielka dbałość o ryby to podstawa naszego wędkarstwa. Oczywiście nie zawsze wychodzi tak jak to w podręczniku napisano ale wszelkie zabiegi wokół ryby staramy się robić z największą ostrożnością i uwagą.  

 


 


 

Rognis stwierdza, że ryba jak na swoją długość była to bardzo silna ryba, a podczas walki sprawiała wrażenie dużo większej.

 


 

Tego dnia Rognis testował nowego Viento, Remek konkursową jerkówkę z Fishing Center, a Mateusz wędkę Team Dragon.

 


 

Jeśli chodzi o Viento Rognis przekazywał co chwila swoje uwagi. Stwierdził on bowiem, że maszynka sama w sobie pracuje nienagannie, jednak nowatorski przycisk „Twitchin’bar”, który został zamontowany w tym modelu jest zbyteczny. Dużo sprawniej, a przede wszystkim dużo skuteczniej podrywać przynętę za pomocą wędziska niż samego przycisku. Co prawda złowił on ryby, używając „Twichin’bar” jednak wygodniej jest jerkować całym wędziskiem. Częste przyciskanie spustu powoduje szybkie zmęczenie palca i nadgarstka, ponadto dwukrotnie okazało się, że przycisk przeszkadzał podczas holu większych ryb. Wydaje się zatem, że to rozwiązanie Daiwy nie będzie miało zbyt wielu zwolenników.

 


 

W ciągu dnia dostajemy wiadomości od innych załóg. Chłopaki łowią w zupełnie innej części toru wodnego, są bliżej morza. Łowią w zatoce Kormorana, Oborniki i innych pobliskich.

 


 


 

Wyniki niestety nie są tak dobre jak u nas, jednak kilka osób nie daje za wygraną i także łowi sporo ładnych szczupaków.

 


 


 


 

Nasz przewodnik Andrzej łowi piękną 95 centymetrową samicę szczupaka.

 


 


 

Gromit łowi wspaniałego okonia 42 cm. Jest to jego życiowy garbus.

 


 

My mamy jeszcze czas na obłowienie niewielkiej części zatoki Żoliborz, gdzie łowimy piękne śledziowe grubaski. Remek, czego nie potrafił ukryć, jako pierwszy przeszedł 10 szczupaków w ciągu jednego dnia co nie udało się podczas poprzedniego wyjazdu. Jak się później okazało na 10 się nie skończyło. Liczbę taką przeszedł z naszej łodzi również Rognis i Mateusz. Mieliśmy naprawdę zaskakująco dobre wyniki.

 


 


 

Na koniec płyniemy do zatoki Lalusia, gdzie także udaje nam się złowić kilka szczupaków. Tutaj najskuteczniejsza okazuje się duża wirówka zrobiona przez Xaviego. To dość charakterystyczna zatoka. Z jednej strony płytka, około 0,5m, z drugiej troszkę głębsza ale z obfitą roślinnością. Z morzem połączona jest wąskim kanałem. Przy wejściu zauważyliśmy kilka ładnych szczupaków czatujących na swe ofiary. Plan oczywiście powtarza się. Wpływamy na silniku elektrycznym, ustawiamy łódź bokiem do wiatru i dryfując obławiamy wodę na wprost nas.

 


 

Po spłynięciu wszystkich załóg do naszej kei, podsumowujemy wyniki z pierwszego dnia. Okazuje się, że zaczęliśmy całkiem nieźle, bo złowiliśmy łącznie 83 szczupaki, z czego 45 sztuk przypadło na naszą łódź. Podczas kolacji omawiamy wrażenia z połowów i „ostrzymy zęby” na następny dzień.

 

Sebastian „rognis_oko” Kalkowski
Remek

 

 

Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł