Jump to content

  •      Sign In   
  • Create Account

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

Photo

[Artykuł] Szwedzkie Klimaty 2009


  • Please log in to reply
No replies to this topic

#1 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26,625 posts
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Posted 03 October 2012 - 15:49

Aby oddać klimaty terenów, o jakich chciałbym Wam opowiedzieć trzeba się cofnąć do czasów, kiedy zamiast McDonalda funkcjonowały karczmy, a zamiast tramwajów wodnych pływali Flisacy. Ludzie kupili się wówczas w osadach i miastach bo okoliczne tereny były dzikie i objęte władaniem Natury. Nieliczni tylko śmiałkowie usiłowali wydrzeć puszczy jej skarby, bo chleb to, bez dzisiejszych maszyn i elektryczności, musiał być nielekki. Człowiek bez wsparcia „cywilizacji” nie był w stanie wówczas, tak mocno, jak w dniu dzisiejszym, oddziaływać na środowisko. Lasy były „bezkresne” i pełne zwierza, gleba i powietrze nieskażone.


Powie ktoś, że temu Gumofilcowi jakiś istotny fragment instalacji się u...rwał, bo te czasy już od paruset lat należą do przeszłości i nawet jak w jakimś zakątku jest niewielkie zaludnienie i zdawać by się mogło, namiastka średniowiecznej głuszy, to sprawę załatwiają z powodzeniem np. kwaśne deszcze. Otóż wbrew pozorom istnieją jeszcze takie miejsca, gdzie wodę można pić bez przegotowania, bezpośrednio z jeziora, a powietrze niesie tak mało zanieczyszczeń, że widzialność przy sprzyjającej aurze sięga kilkudziesięciu kilometrów. W promieniu wielu kilometrów nie ma też większej aglomeracji miejskiej czy zorganizowanej turystyki.

<script type="text/javascript">
</script>
<script type="text/javascript"
src="http://pagead2.googlesyndication.com/pagead/show_ads.js">
</script>

Droga wiedzie tam kręta i daleka, ale nie dłuży się tak bardzo, zwłaszcza gdy przebiega w przyjacielskiej atmosferze. Na skalistej szwedzkiej ziemi powitał nas nasz forumowy kolega Termos. Pogadaliśmy chwile nad herbatką i ciasteczkami, za które serdecznie dziękuję fundatorowi w imieniu wycieczki.







Droga wiodła nas miejscami poprzez dziki, naturalny krajobraz skalnoleśny, gdzie tu i ówdzie połyskiwały jeziora i rzeki. Miejscami teren był bardziej zurbanizowany. W Sztokholmie np. wypatrzyliśmy coś dla siebie – budynki usytuowane w ten sposób, że można by bezpośrednio z balkonu, za pomocą liny, zapodać graty do łodzi i od razu odpalić w Szkiery. Ale, jako że nie można mieć wszystkiego, z ciężkim sercem pominęliśmy ten pomysł i pojechaliśmy w kierunku miejsca docelowego.







Miejscami można się było pomylić, co do tego, na jakim kontynencie się aktualnie znajdujemy.





Koniec końców udało się dotrzeć w umówione miejsce, a raczej uwierzyliśmy naszym gospodarzom, że trafiliśmy, bo była już noc zupełna. Świtaniem jednak rzeczywiście, okazało się, że jesteśmy nad jeziorem. I to niebrzydkim, zresztą sami zobaczcie...





Pierwszy rekonesans pokazał, że okonie są wszędzie. Miały również miejsce sporadyczne brania pstrągów, lecz ryby tylko wąchały przynęty, słabo się zapinały i w konsekwencji spadały.




Jezioro okazało się zupełnie odmienne, niż te które do tej pory odwiedzałem w Szwecji. Niezbyt duże, na oko około 250ha, z tym że sporą część stanowiły piaszczyste i piaszczystokamieniste wypłycenia, którymi przy niskim stanie wody nie sposób było przepłynąć. Były też połacie porośnięte rodzajem długich traw, a także rdestnicy przeszytej. Roślinność ta, z uwagi na prąd wody, była „ułożona” zgodnie z kierunkiem przepływu (jezioro jest z gatunku przepływowych, schodzi się tam kilka rzek i rzeczek). Poniżej widok dna przy odczycie sondy jakieś 2,5m, widać jak czysta i przezroczysta jest woda…





Ciekawy jest zespół gatunków zwierzęcych, zasiedlających jeziorko, czyli jak można nieco górnolotnie stwierdzić – zoocenoza. Jest on charakterystyczny dla zbiorników górskich, nie występują gatunki karpiowate, jak płoć, leszcz i inne – ilość osadów dennych, jak zaobserwowaliśmy podczas wyciągania kotwicy była minimalna. Gatunki tam występujące to: szczupak, okoń, pstrąg, lipień, sieja oraz zapewne pomniejsi, typowi mieszkańcy wód górskich. Nam udało się jedynie zidentyfikować głowacza, którego wypluł lipień podczas podbierania. W tej sytuacji („głodne” jezioro, zapewne zbliżone do typu oligotroficznego) istotne stało się wniknięcie w życie pomniejszych organizmów, występujących w tego typu wodach, jak widelnice, chruściki, jętki, ślimaki, meszkowate, muchówki oraz larwy będące stadium rozwojowym różnych zwierząt, np. ważek.








Na to bowiem będzie polował pstrąg, lipień, okoń, a na w/w szczupak. Łowiąc w akwenie mieliśmy szczęście „stać” na szczycie łańcucha pokarmowego, jednak stosując C&R nie wpływaliśmy znacząco na zaburzenie ekosystemu. Przyszedł w końcu czas (po rekonesansie pieszym) na odpalenie środka pływającego. Na 1szym wypadzie towarzyszył nam w roli przewodnika nasz forumowy kolega Roman Pietrzak.







Co prawda wypływaliśmy na jezioro po raz pierwszy, lecz nie spodziewaliśmy się że Roman będzie chciał nas „oprowadzić” po akwenie. Dzięki Romanie, dało nam to pogląd na całokształt. Po raz wtóry okazało się, że okoń jest wszędzie.









Trzeba nadmienić, że chociaż niektóre egzemplarze dochodziły do 40cm (była to taka trudnoprzekraczalna granica), w niczym nie przypominały okoni z wód, gdzie pod dostatkiem karpiowatego drobiazgu. Smukłe, niezbyt wygrzbiecone i...., jak na przecież niezbyt wielkie ryby, niesamowicie waleczne, co było (waleczność ryb) normą na tym jeziorze – zapewne efekt dobrego natlenienia wody.


Skoro już mieliśmy okazję, „ w wolnych chwilach” postanowiliśmy popróbować szczęścia w łowieniu lipieni. Najbardziej efektywne ilościowo było łowienie w rzece, co wiązało się ze sterczeniem po pas w wodzie, na skraju lub w samej rybodajnej rynnie. Muszę tutaj nadmienić, że do takiego łowienia zdecydowanie nie nadają się spodniobuty ze Stomilu. Parę razy o mało się nie skąpałem, co uważam za spore osiągnięcie. Powód – bardzo niewygodne i śliskie, w konfrontacji z łażeniem po kamieniskach, w sporym nurcie. Łowiłem na spining, stosując jako przynęty meppsopodobne blaszki obrotowe, typu Aglia, Comet i Long w numeracjach 1-2. Lipienie na taki zestaw siadały sporadycznie, za to najczęściej te większe, powyżej 30cm.


Pstrągi zupełnie nie chciały współpracować. W sumie nic dziwnego, że sporadycznie, przecież lipień to typowo muchowa ryba i takim zestawem powinno się po niego sięgać, aby w pełni wykorzystać łowisko. My jednak z Friko, w przeciwieństwie do reszty wycieczki, postawiliśmy głównie na jezioro, zwłaszcza że można było się zająć odcinkiem wyraźnie płynącej wody, gdzie te ryby musiały być obecne. Okazało się, że na skraju traw i rdestnic czają się lipienie, które są nawet w stanie zassać sporą, jak na możliwści gatunku, przynętę.



Friko z żarłocznym lipieniem


Również rzeka nie była pozbawiona odcinków bardzo zróżnicowanych siedliskowo, gdzie jak „spod ziemi” potrafił wypaść szczupak nawet okołometrowy.




W oddali rynna, a na 1 planie ... zastoisko



Duże odcinki rzeki były atrakcyjne nie tylko wędkarsko ale i pod względem krajobrazowym, np. widok poniżej, nie żywcem wzięty z filmu „The last of Mohicans”?




Tutaj naszym wskazówkodawcą był Roman, pokazując nam zarówno techniki – jak się nie potopić, jak i przybliżał nam, profanom, warsztat muszkarza.





Więc jak to szło?





Wędka muchowa składa się z ...wędki muchowej, kołowrotka muchowego, linki muchowej, przyponu muchowego, muchy muchowej i dzieli się na: przedwędcze wędki muchowej, śródwędcze wędki muchowej, zawędcze wędki muchowej. Zostawiając bardziej dociekliwym dalsze poziomy szczegółowości charakterystyki wędki muchowej, warto przyswoić sobie romkowe porady odnośnie techniki wykonania podstawowego rzutu, jakim jest rzut znad głowy:


Wysnuwamy kilka metrów sznura, a kij trzymamy w pozycji – godz. 9:00


Ruchem przyśpieszonym podrywamy kij do pozycji – godz. 13:00



2a. Zatrzymujemy wędkę na w/w pozycji a sznur w tym czasie przeleci nad głowa, prostując się w powietrzu (z tyłu za rzucającym)


2b. Powinien wyprostować się całkowicie, a moment ten będzie wyczuwalny na wędzisku, o ile zamówiliśmy je u Romana (żart – przyp. Gumofilc)




Podobnie, ruchem przyśpieszonym, przenosimy wędzisko z poz. – godz. 13:00 na poz. Godz. 11:00


3a. Linka przelatuje nad rzucającym i prostuje się w powietrzu.


3b. Kładziemy muchę na wodzie (w tym izolowanym przypadku na trawie) przed opadnięciem linki.






W razie braku brań na spining/metody „pokrewne” taka wiedza, na podobnej wodzie może być jedynym sposobem, aby nie zejść o kiju. Nie jest to lekki kawałek chleba, obserwowałem Romana w trakcie holu lipienia ok. 40cm na sprzęt klasy w okolicach AFTM nr 5 – trwał on jak dla mnie przeraźliwie długo.






Coś za coś, sprzęt delikatniejszy, ale za to więcej brań. W przypadku lipienia tym bardziej warto nauczyć się posługiwać muchówką, ponieważ nie jest to ryba drapieżna, a jego główny pokarm stanowią drobne organizmy. Wobec tego diabli wiedza dlaczego w ogóle bierze np. na obrotówki? No, ale jak się rzekło, nie jest lekko....




Trzeba nocami pracować niczym Hefajstos, „wykuwając” muchowy oręż. Wracając mimo wszystko na jezioro...


Gumo z lipieniem



Jak wspominałem istniała możliwość, przy odpowiednim ustawieniu łodzi, dobrania się do lipieni. Nam, z Friko chodziło jednak również o złowienie tyjących na lipieniowopstrągowej diecie opasłych szczupaków. Tutaj również nie było lekko z powodu bardzo zmiennej pogody, gdzie często nawet słoneczne chwile przeplatane były atakami deszczu lub, co gorsza, porywami wiatru, który bujał tęgo naszą łupiną.






Deszcze powodowały schodzenie wody z gór i przybór okolicznych rzek, co z kolei wpływało na wahania wody jeziora.




Przerwa na analizę warunków pogodowych w sapekcie szans na wypłynięcie.



W momentach wolnych od dużego deszczu i huraganu starliśmy się, metodami spiningowymi i trolingowymi, namierzyć ryby. Jak należało się spodziewać, huśtawka pogodowa wpływała na cykl brań, zwłaszcza, że doszedł jeszcze jeden czynnik. W miarę upływu dni sukcesywnie spadała temperatura…

Podczas trolingowania mieliśmy ciekawe zdarzenia – kilkukrotnie „nadziewaliśmy”się przynętami na ogromne, drewniane bale, powbijane w dno, które prawdopodobnie były pozostałością po jakichś urządzeniach z dawnych czasów, kiedy to odbywał się tamtędy spław drewna.



Każdy taki pień powodował nagłe ruchy u łowiącego, zwłaszcza że co któryś koł okazywał się...szczupakiem.





Podczas wizyty (przy okazji zakupów) w mieście, zawadziliśmy o sklep wędkarski. Był koszmarnie zaopatrzony...ekspozycja ogromna, lecz większa część artykułów raczej „ nie handlowa” . Aż prosiło się dorzucić więcej woblerów, jerków, gum. Były dostępne 2 (słownie dwie) przegródki na gumy. Jednak nie było do nich główek – sprzedawca poinformował, że „dopiero dojadą”.


Poszukiwania odpowiedniej wędki.




Wyjazd okazał się bogaty również pod względem szkoleniowym, bo odbyły się też „warsztaty castingowe” w krótkiej acz treściwej formie.
Bardzo pomogły doświadczenia muchowe...

...poz. – godz. 13:00







Poz. – godz. 11:00







Eee, dobrze jest, TYM RAZEM nóż będzie niepotrzebny...








No, ale trzeba zdobyte umiejętności wykorzystać w praktyce. A tu zwykle następuje zderzenie z tzw. rzeczywistością. Ruchy wody powodowały problemy z wodowaniem się ( jako takiego portu ani „portu” nie było). Bywało, że jedynym sposobem wypłynięcia było wejście z łódką po pas w wodę, a następnie skok przez burtę z jednoczesnym zapłonem silnika.






Warunki łowienia były dość zaskakujące, należało znaleźć blat, położony niedaleko kantu z kamieni, gdzie głębokość spadała nawet do kilkunastu metrów. Bądź wypłycenia z roślinnością – łowienie na granicy. Bądź kamiennego wału na większej głębokości. Bądź wszystkich tego typu struktur, skumulowanych na małej przestrzeni. Ryby w tych miejscach raz brały na przynętę typu cienki woblerek rzędu 8cm albo twisterek 7cm, innym razem musiał to być WOBLER 20cm.


Na nie większego, niż wspomniane 8cm woblerka wziął największy szczupak, inny podobnej zapewne wielkości niestety spadł.







Kilka razy solidne ryby siadały na zupełnie okoniowy sprzęt. Były tak zajadłe, że przy zastosowaniu żyłki 0,2mm lub plecionki 8LB, nie dawały się doholować do łódki, przy wielkości już rzędu 75-80cm. (może tam gdzieś rośnie jakaś roślina o narkotycznych właściwościach?).


Ten trochę dłuższy i na mniej okoniowy zestaw


I ten trochę dłuższy


Na wolność...


Jedyny chyba „złowiony” pstrąg. Złowiony „razem” ze szczupakiem, któremu się, niestety nie udało – zeżarł całego woblera 20cm...



W związku z tym pojawił się dylemat: czy w danym miejscu z uporem maniaka nastawiać się na szczupaka i działać na sprzęt toporniejszy, z rozmysłem niwelując brania rozrywkowych okoni, czy pobawić się, ryzykując ciężki hol, z niewielkimi szansami na powodzenie? Na takich dylematach schodził nam czas, aż...niestety dobiegł końca. Czas było się zwijać... Spojrzeliśmy jeszcze raz na te niepospolite widoki, które, przy bliższej z nimi znajomości, nie traciły, a raczej wręcz przeciwnie.







Koniec łowienia? A skąd! Zatrzymaliśmy się w drodze powrotnej, aby sprawdzić jeszcze jedną rzecz, jako że pogoda ( w przeciwieństwie jak do tej pory) dopisywała. Oto ta rzecz a w zasadzie ładna rzeczka...



No i sprawdziło się, są Jazie.







Zostawiliśmy to wszystko tak, jak było. Jaziki (kilka 45 – 55cm się trafiło) również zostały, chociaż skłute niektóre. Trzeba przyznać, że miejsca urokliwe, a miejscowi oraz przyjezdni jeszcze się za te ryby nie wzięli porzadnie.





W oczekiwaniu na prom przechodziliśmy opodal innego miejsca, które niezmiennie cieszy się nieustającą wysoką frekwencja, zarówno „naszych” jak i miejscowych.






Wszystko co dobre szybko się kończy, zdążyliśmy jeszcze sobie puknąć fotkę, na którą, zdaje się, że nie wszyscy uczestnicy wycieczki się załapali. Pogoda jak drut – o ileż przyjemniej łowiłoby się, gdyby utrzymywała się przez cały pobyt?






Chciałbym serdecznie podziękować wszystkim uczestnikom wspólnego wyjazdu. Fajnie było się spotkać i „wypocząć”w takiej głuszy, jakich jest coraz mniej, nie tylko w Europie, ale chyba i na Świecie. Pozostaje oczekiwanie na kolejne spotkanie w tym stylu...do zobaczenia.


No, a tutaj w Gdańsku się historia kończy....”reszta jest milczeniem”..do następnego razu...






W relacji wykorzystano zdjęcia (nr 9 - 14) ze strony HYPERLINK "http://pl.wikipedia.org" http://pl.wikipedia.org


Gumofilc, 2009r

Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum




Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł