Proszę mi wybaczyć,ale nie mam talentu do opisywania przygód wędkarskich.
Wybralismy śię z moim kolegą o ps."SZAJBA" na ryby,na pewne jezioro w okolicach Słubic słynące z dużych sumów.
Był bardzo wczesny poranek i jezioro było spowite mgłą.Sprzęt został zmontowany i wypływamy na wodę.
Juz pokazało śię wschodzące słońce,a my na wodzie i trolujemy.
Niestety,trolingowanie nie przyniosło oczekiwanych wyników przez trzy godziny.
Postanowiliśmy zakotwiczyć łódkę w bardzo dobrze nam znanym miejscu i obrzucać w spinningu.
Za trzecim rzutem mam branie i wiem że to nie mała sztuka. A "SZAJBA" śpi w łódce po wczorajszej imprezie,więc krzyczę do
niego - "SZAJBA" obudz śię,mam na kiju sporego sumka. Wykotwiczył. Uf.
Pływamy,pływamy i pływamy za sumem i nagle obrał sobie kierunek w stronę kładek gdzie siedzał wędkarz i miał zastawione wędki.Widząc co śię dzieje mówię do gośćia aby zwinął zestawy,a on na to,ze też chce połowic.
I sum wpływa w jego zstawy i poplątał wszystko.
Mówię do "SZAJBY" - tnij wszystko oprócz napręzonej żyłki,a szajbinio wyciąga amerkanćki nóz z pochwy i przecina napręzoną zyłkę. I po sumie .40 minut pływania i jeden nieodpowiedni ruch.
Patrzę na niego i mówię , chyba było by lepiej jak byś dalej spał.
Józef Lesniak