Nie muszę Wam chyba tłumaczyć co czuje człowiek kiedy w pobliżu woda kryje tyle skarbów, a on musi cierpliwie czekać na kolejny sygnał o rozpoczęciu akcji. Ręce bolą , ale świerzbią. Analizuję to co się wydarzyło pierwszego dnia na morzu, a i w głowie rysuje się nowa plan. Nawiązuję łączność z Maestro i uzyskuję potwierdzenie, że już następnego dnia będziemy kontynuować dobrze rozpoczętą przygodę. Dziecko mi strajkuje na informacje o kolejnej, wczesnej pobudce więc postanawiamy, że tym razem zajmie się walizką pełną książek o przygodach Harrego Potera. Niech i tak będzie, w końcu z jakiegoś powodu je zabrała! Rano, tradycyjnie już niemal, spotykamy się w recepcji i pędem, przy dźwiękach klaksonów miejscowych samochodów udajemy się do portu.
Tu spotyka mnie niespodzianka, dzielnego Ahmeda tym razem zastępuje Mustafa - przyjaciel mojego przewodnika . Dzisiejszy wypad nabiera bardziej kurtuazyjnego charakteru.
Po wykonaniu niezbędnych czynności ruszamy z portu w oddalony niemal o dwie godziny drogi rejon połowu.
Mimo zakwasów jestem zwarty i gotowy. Jest czas na przygotowania zestawów, obserwacje wody oraz ptaków na niebie bo jak sami wiecie ich koncentracja może świadczyć o aktywności ryb.
Wyobrażam sobie, że w każdej chwili może paść hasło niczym przysłowiowa komenda z książki Arkadego Fiedlera "Dywizjon 303 " - "bandyci na dwunastej" !!! Jednak nic takiego się nie dzieje i spokojnie docieramy do miejsca w którym będę mógł zacząć kolejny akt mojej wędkarskiej przygody. Negrashi wymawia magiczne słowo "CAST" i poper po raz pierwszy ląduje w wodzie. Jestem bardzo skoncentrowany. Staram się jak najlepiej prowadzić przynętę. Na bujającym morzu ważne jest dobranie odpowiedniego rytmu przysłowiowej gry wabika względem jego położenia na fali.
Mocna praca popera jest gwarantem sukcesu. Każdy rzut jest magiczny i w każdej sekundzie można się spodziewać widoku unoszącej się do powierzchni czarnej bestii. Pierwszego brania niestety nie udaje mi się zaciąć na tak dużym dystansie. Moja reakcja jest zbyt wolna. Na drugie jednak nie czekam zbyt długo. Jak to nasz bohater ma w zwyczaju pojawia się nagle i z wielkim impetem atakuje przynętę tworząc na powierzchni wielki gejzer wybuchającej wody. Zacięcie wykonane w tempo rozpoczyna mój osobisty "Taniec z Szablami" w rytm muzyki z baletu Chaczaturiana!
Mimo, że byłem na to przygotowany, emocje są niesamowite. Dynamika i szybkość jaką dysponuje ryba robi za każdym razem olbrzymie wrażenie!
W czasie gdy Negrashi cały czas wspiera mnie dobrą radą, Mustafa tradycyjnie wykonuje odpowiednie manewry łodzią w celu oddalenia jej od strefy przybrzeżnej. Wszytko to trwa wystarczająco długo by pojawiły się oznaki zmęczenia na całe szczęście również u ryby.
Po doholowaniu GT do rufy moi kompani dokonują umiejętnego podebrania. Na twarzach wszystkich członków załogi pojawia się uśmiech.
Nadszedł czas na udokumentowanie zdobyczy.
Po sesji zdjęciowej ryba tradycyjnie wraca do wody.
A ja robię sobie chwilę przerwy na odpoczynek. Oczywiście pauza nie trwa długo bo i ciężko w takich okolicznościach przyrody siedzieć bezczynnie. Kolejna setka rzutów i zmiana położenia łodzi nie przekłada się na efekty. Zbliża się czas posiłku.
Na jego miejsce wybieramy piękną zatokę pośród koralowej rafy.
Czas relaksu jest również okazją do złowienia kilku innych zdecydowanie mniejszych, miejscowych gatunków ryb.
Mimo kwaśnych min mojego przewodnika pozwalam sobie na kilka eksperymentów. W trakcie posiłku uzgadniamy, że drugą połowę dnia poświęcimy na penetrację okolicznych blatów.
Te zanurzone na ok 30 metrach stanowiska są według Maestro rzekomo idealnym siedliskiem olbrzymich grouperów. Mój przewodnik sugeruje również zmianę metody połowu na troliing w celu ich dokładniejszej penetracji.
Zbroimy dodatkowe wędziska w olbrzymie, głęboko schodzące Bombery po czym zaczynamy opływać wcześniej uzgodniony rejon.
Mniej aktywna formuła polowania daje czas na wytchnienie. Jednak wszystkie manewry i zabiegi Negrashiego odbywające się w dużym skupieniu dają poczucie, że w każdej chwili może wydarzyć się coś niebywałego.Wyobraźnia zaczyna pracować coraz mocniej. Z ciszy wyrywa mnie nagłe i przeraźliwe wycie hamulca kołowrotka prawej wędki.W ułamku sekundy po nią chwytam, wykonuję docięcie i rozpoczynam hol. To co się dzieje w pierwszych minutach zaczyna wprowadzać mnie w duże zakłopotanie. Ryba z olbrzymią siłą cały czas wyciąga kolejne metry plecionki.
Mimo szczerych rad Negrashiego nie jestem w stanie nic zrobić by zatrzymać ten proces.
Dodatkowo odnoszę wrażenie, że w tym przypadku zastosowana Saragosa 18000 ustępuje wcześniej używanej Stelli. W ciągu piętnastu minut udaje mi się pod pompować raptem pięć razy. Zaczynam się zastanawiać kto i jakim sposobem odzyska wyciągnięte metry linki i w efekcie wyciągnie rybę! Ja!? Zaczynam w to wątpić! Niestety nagle wszystko pęka jak bańka mydlana. Olbrzymia siła która jeszcze sekundę wcześniej oddziaływała na moje mięśnie znika! Ściągam więc dalej samego woblera! Mój przewodnik nie ma szczęśliwej miny, ale ja jakoś tak przewrotnie i dziwnie czuję ulgę. Moi kompanii prześcigają się w rozpościeraniu rąk w geście demonstrującym gabaryty domniemanego groupera. Nigdy nie sądziłem, że można tyle przeżyć jednego dnia! Mimo, że uzgodniony czas dobiega końca Maestro nie poddaje się twierdząc, że jesteśmy w idealnym miejscu.Robimy kolejne koło.
Tym razem odzywa się wędka z multiplikatorem po lewej stronie rufy. Jestem przy niej w ułamku sekundy odruchowo wykonując właściwe zabiegi. Mimo dużej dynamiki od razu czuję ulgę bo już wiem, że nie mam kolejnego "smoka" na wędce. W tym wypadku mogę się delektować holem. Precyzyjne i techniczne pompowanie bez używania skondensowanej siły daje wiele frajdy. Rybę mam coraz bliżej łodzi, ale cały czas pozostaje zagadką jakiego jest gatunku. Jej jasny kształ który pojawił się przy łodzi na początku nas nieco myli jednak już po chwili widzimy, że mamy na końcu zestawu kolejnego, tym razem zdecydowanie mniejszego GT.
Po lądowaniu biorę rybę na ręce.
Mustafa robi pamiątkowe zdjęcia, a ja po ofiarowaniu przysłowiowego buziaka zwracam jej wolność. Po tym wydarzeniu zapada decyzja o powrocie. Do bazy mam jeszcze kawał drogi do przepłynięcia, a uzgodniony czas został mocno przekroczony. Drogę powrotną wypełniają mi myśli o tym co przeżyłem w ciągu tych godzin. Czuję sie spełniony.
Wyjeżdżając z portu odwiedzamy miejscowy targ rybny. Obraz jaki widzę uświadamia mnie po raz kolejny, że ryby lepiej wyglądają w wodzie!
Tym bardziej jest to jaskrawe w wypadku bajecznie ubarwionych ryb rafowych. Szybko opuszczamy ten smutny przybytek i wracamy do auta. Po kilku minutach docieram do miejsca zakwaterowania. Przed hotelem serdecznie żegnam się z Negrashim. Jednocześnie zaprzysięgamy wszem i wobec odwet na grouperach w trakcie kolejnej wyprawy .... do której ..... mam nadzieję już wkrótce dojdzie.
Autor: @Maciej G. 2013
Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł