Skocz do zawartości

  •      Logowanie »   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

Zdjęcie

wyprawa na Valdemarsvick


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
10 odpowiedzi w tym temacie

#1 OFFLINE   speedmaster

speedmaster

    Nowy

  • +Forumowicze
  • Pip
  • 10 postów

Napisano 02 czerwiec 2008 - 06:19

Valdemarsvick(25.04-03.05.2008)

Już w drodze powrotnej z Gamleby wiedzieliśmy, że za rok ponownie zawitamy do Skandynawii. Wiedzieliśmy, że presja wędkarska w tym rejonie Europy jest coraz większa, więc już wczesną jesienią 2007 roku zaczęliśmy przeglądać katalog Eventur Fishing- było to o tyle utrudnione, że mieliśmy do dyspozycji katalog na mijający rok, a nowy miał ukazać się dopiero na początku grudnia. Z katalogu’2007 nic nie wybraliśmy, pozostał nam telefon do p. Maćka- facet zawsze miał dla nas jakiegoś asa, więc i tym razem liczyliśmy na „silną” ofertę. Okazało się, że p. Maciej ściga akurat jakiegoś przeogromnego jesiotra na jeziorze Fraser w Kanadzie, więc obowiązek zaopiekowania się nami spadł na p. Tomka. Tomek, po wysłuchaniu nas(ile osób, kiedy itd.) zaproponował nam nowość na 2008rok – zatokę Valdemarsvick. Ta wyprawa miała się nieco różnić od poprzednich tym, że w naszym ośrodku wędkarskim będzie rezydować sam Robert Taszarek- trener narodowej kadry spinningistów! Stało się tym samym jasne, że po raz trzeci odwiedzimy łowisko typu szkierowego.

Zimą i wczesną wiosną poczułem, że team wpada w pewien rodzaj rutyny, spotkań organizacyjnych prawie nie było, narzekania na braki sprzętowe też specjalnie nie słyszałem- każdy czuł się na tyle przygotowany do wyprawy, że w zasadzie pozostało tylko zapakować się do samochodu. Chyba właśnie o to nam chodziło, by być zawsze przygotowanym do każdej wyprawy, nawet tej najbardziej niespodziewanej.

W tym roku wyruszyliśmy w składzie z 2006roku: Jarek, Robert, Andrzej i Krzysiek. Czteroosobowa załoga ma tę zaletę, że jeden samochód typu „kombi” plus bagażnik dachowy, dają w miarę wygodne warunki do podróżowania. Nie będę się rozpisywał o podróży na prom i dalej do miejsca połowów, bo były one niemal identyczne jak w poprzednich latach(Jarek, tradycyjnie, nie zabrał ogórków, chociaż wszyscy słyszeli, że są spakowane w torbie. Mi się dostało, że nie zabrałem smalczyku, który dzień szybciej przygotowałem- miał być jedzony na chlebku z tym ogóreczkiem-100% pewniakiem). Z informacji zawartej w katalogu wiedzieliśmy, że gospodarz oczekuje nas o godzinie 14tej, i że prosi o telefon na godzinę przed przyjazdem. Nagle coś przykuło moją uwagę: gospodarz łowiska nazywał się tak samo jak ten sprzed roku, na dodatek mieszkał w Gamleby(!!!) i…….miał ten sam numer telefonu!

Pierwsza myśl: Tomek do katalogu wkleił nie ten kontakt, zwykła pomyłka, którą telefonicznie szybko wyjaśniliśmy: Michael był również gospodarzem drugiego ośrodka wędkarskiego w Valdemarsvick.

Na miejsce przybyliśmy zdecydowanie szybciej niż powinniśmy, po prostu nie mogliśmy się doczekać kontaktu z lekko słonawą wodą zatoki Valdemarsvick. Na parkingu, przed recepcją oczekiwał nas Robert Taszarek- to on był tu gospodarzem pod nieobecność Michaela. Robert zaprowadził nas do naszego domku, wręczył klucze , zapoznał z zasadami panującymi nad tą zatoką, poinstruował nas jak użytkować silniki, przekazał nam łodzie i niezbędny ekwipunek do nich...po prostu dopełnił wszystkich formalności. O ile domek nas nie zachwycił(32m z miniaturową namiastką kuchni, lodówką, w której zamrażalniku nie zamarzał nawet lód do whisky, poddaszem, które w najwyższym miejscu miało 1,4m, a które tu robiło za czteroosobową sypialnię), to sprzęt pływający mieliśmy naprawdę świetny: nowiutkie silniki Tohatsu 15KM odpalane z kluczyka , wielkie, 5m łodzie ze sterówką- wszystko nowiutkie.

Może wydawać się dziwne, że tak marudzę na zakwaterowanie w Valdemarsvick. Prawda jest taka,że gdybyśmy ten ośrodek wybrali na naszą pierwszą wyprawę do Skandynawii, to zastane tu warunki byśmy przyjęli jako standard. Niestety, po wyprawie na Syrsan, a potem do Gamleby wiemy, że są miejsca z naprawdę lepszymi warunkami. Kiedyś pan Maciej z Eventur powiedział nam, że popełniliśmy błąd, wybierając na pierwszą wyprawę właśnie Syrsan, bo pozostałe miejsca z ich katalogu mogą co najwyżej próbować dorównywać bez wątpienia tej niesamowicie urokliwej „zatoce świerszczy”. No cóż, trzeba było się po prostu przystosować do zastanych warunków i w myśl powiedzenia: „ nie miejsca, a ludzie tworzą klimat”, przeszliśmy do porządku dziennego z uśmiechem na twarzy.

Tak więc, po dopełnieniu formalności, wskoczyliśmy po dwóch na łajby i szybko udaliśmy się na pobliskie łowiska. Było już popołudnie, my byliśmy głodni wędkowania więc nie traciliśmy czasu na przebieranie się w stroje wędkarskie, tylko wyruszyliśmy „ tak jak staliśmy”. Na mapie zauważyliśmy, że ciekawsze łowiska znajdują się ok. 45min. drogi od domków i jako, że było już za późno na tak daleką wyprawę, postanowiliśmy się skupić na pobliskiej zatoczce- tak dla rozgrzewki.

Na początek poszły w ruch woblery i wahadłówki, niestety nie spotkały się z aprobatą ze strony szczupaków, więc przezbroiliśmy się na obrotówki wielkości 4-5, głównie w kolorach fluo. Już po kilku rzutach, u Jarka zameldował się pierwszy egzemplarz, niewielki ale waleczny 70cm szczupak. Po chwili ja zaliczyłem 75kę, Robert też nie próżnował i już po dwóch kolejnych rzutach cieszył się z pięknego odjazdu 78ki. Na tym najeździe jeszcze i Andrzej zaliczył pierwszego szczupaka, tak więc cała załoga pięknie zadebiutowała na wodach Valdemarsvick.

Zatoczka miała jakieś 800metrów długości, nie była więc może zbyt wielka ale można było przypuszczać, że tego dnia dostarczy nam mnóstwa radości. Miało się to potwierdzić już za chwilę, kiedy to po przestawieniu łodzi zaledwie o kilkanaście metrów, w drugim rzucie, zaciąłem piękną sztukę- wypasionego, walecznego zębacza. Po zmierzeniu okazało się , że liczył 90cm! Oj, się będzie działo!- pomyśleliśmy zgodnie. W krótkim czasie dołowiłem jeszcze jednego, Jarek z Andrzejem też wyciągnęli po sztuce.

Jako że odczuwałem skutki choroby popromowej, postanowiłem, że na tym zakończę swój wędkarki dzionek, Robert przesiadł się na drugą łajbę, a ja sam popłynąłem zacumować naszą łódź do pomostu i udałem się na poddasze naszego domku. Robert ten dzień zakończył wynikiem trzech sztuk, Jarek i Andrzej już nic nie dołowili- pozostali przy swoich „po 2szt”.

Wieczorem zjawił się u nas Robert Taszarek, opowiadał nam o swoich wynikach z ostatniego tygodnia i obiecał, że nazajutrz popłynie z nami by wskazać nam miejsca, które uchodziły Jego zdaniem za bankowe. Robert to fajny gość, o przygodach wędkarskich może opowiadać całymi godzinami, chętnie dzieli się swoją wiedzą, dużo doradza itd. Ustaliliśmy, że jednego dnia Robert popłynie na łodzi ze mną i Robertem, następnego z Jarkiem i Andrzejem. Wieczór zakończył się uroczą biesiadą, która trwała do pory późnonocnej, przez innych zwanej wczesnoporanną.

Sobotni poranek przywitał nas słoneczną pogodą, choć wiatr wiał z zupełnie przeciwnego kierunku niż wczoraj. Szybko zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy ekwipunek i popłynęliśmy do przystani Roberta(jego domek znajdował się z drugiej strony półwyspu). Szczerze mówiąc to obawiałem się czy wczorajsza biesiada nie wpłynęła źle na jego kondycje ale nic z tych rzeczy- na pomoście wyczekiwał nas odświeżony, wypoczęty i w pełnym rynsztunku Robert, normalnie profesjonalizm w każdym calu!

Robert zadecydował, że tego dnia obskoczymy wszystkie te miejsca, w których on wraz z synem i jego kolegą mieli wyniki godne uwagi. A wyniki uwagi były naprawdę godne:80 szczupaków , jedna troć i sporo okoni. Ja tego dnia postanowiłem łowić na przeróżne wahadłówki, głównie rzemieślnicze, Robert zaczął od woblerów, potem przestawił się na systemiki made in Sweden, Jarek z Andrzejem skupili się na obrotówkach. Robert Taszarek jest zdeklarowanym castingowcem więc na swoje kije od szczotki zakładał jerki rozmiar 10+, potężne gumy 25cm i inne potwory, których na bym nawet nie zmieścił do przegródek pudła Plano. Przemieszczaliśmy się z miejsca na miejsce, na każdym postoju każdy wykonywał kilkanaście rzutów i pędziliśmy dalej. Powoli nachodziła nas smutna refleksja: miejsca bankowo pewne dwa dni temu były zupełnie niełowne. Miejsca niepewne też były niełowne. W zasadzie nie spisywały się żadne przynęty, szczupak po prostu nie żerował. Przez cały dzień mi udało zaciąć jednego szczupaka 80cm., Robert zaciął w tym samym czasie i w tym samym miejscu niemal bliźniaczego osobnika, Robert Taszarek przed 16tą zaciął takiego ledwo 60tkę, druga łódź pochwyciła jedną rybę nie większą niż 70cm.

Ryba nie była głodna, ale my jak najbardziej! Jeszcze w Polsce postanowiliśmy, że w tym roku będziemy wypływać na całe długie dni, a obiady będziemy jadać w plenerze, w formie pikniku. Dobiliśmy do nabrzeża i rozpaliliśmy na kamieniu grill jednorazowy, zakupiony w supermarkecie, położyliśmy na nim kiełbaski, ze schowków wyciągnęliśmy chmielowe conieco i zrobiło się naprawdę swojsko. Robert Taszarek był tak zniesmaczony niegościnnym zachowaniem szwedzkich szczupaków, że nawet w oczekiwaniu na jedzenie ganiał je z wędką wzdłuż nabrzeża. Niestety nawet tu musiał uznać ich wyższość.

Po posiłku, odpoczynku i wygrzewaniu swoich kości na słoneczku, postanowiliśmy nie dać za wygraną i ponownie zapolować na rybki, które miały nam sprawić mnóstwo radochy, a jakoś nie miały zamiaru tego czynić. Przed 18tą daliśmy za wygraną, tego dnia już nikt nic więcej nie złowił, pozostało nam tylko z pokora wrócić na kemping.

Wieczorem miłą niespodziankę sprawił mi mój przyjaciel, Krzysiek Kurtysiak, który przyjechał do nas w odwiedziny ze Sztokholmu na motorze(260km), pojawił się u nas jeszcze Robert Taszarek, więc w składzie 6osobowym przystąpiliśmy do omawiania tego co nam ten dzień przyniósł i ustalaliśmy strategię na jutro. Tak ustalaliśmy, że: Jarek spadł z poręczy, ja z Krzyśkiem zabłądziliśmy w lesie, a pozostali rozmawiali ze sobą w języku flamandzkim.

Krzysiek skorzystał z naszej gościnności i po przespanej nocy na naszym poddaszu, rankiem odziany w mojego Imaxa, wyruszył z nami wędkowanie. Ten dzień, podobnie jak wczorajszy, nie przyniósł nam nic ciekawego, ryby znów nie brały, znów był ten nieprzyjemny wiatr od morza, znów szczupaki miały nad nami przewagę. Ten dzień jednak przyniósł pewien przełom, którego ja z początku nawet nie zauważyłem, a który wyłonił się z analizy pewnego splotu wydarzeń. Krzysiek dostał ode mnie sprzęt wędkarski, założyłem mu obrotówkę Mepps nr 5 w kolorze yellow fluo, ja łowiłem na podobną ale orange fluo. Wcześniej z czterech szczupaków, które miałem na koncie, trzy padły właśnie na Meppsa nr 5 w kolorach fluo. Po kilkunastu rzutach złowiłem ładną 80kę, potem długo, długo nic się nie działo. Jedną z takich obrotówek dałem Robertowi, a Krzysiek w międzyczasie dwie mi zerwał, a i ja odstrzeliłem swoją ostatnią. Robert coś chwycił, bodajże 70kę, na drugiej łodzi nie działo się zbyt wiele, może za wyjątkiem sukcesu Roberta Taszarka, który na miedzianą wahadłówkę chwycił ponad dwukilogramowego leszcza. Nie była to ryba podhaczona tylko klasycznie złowiona „ do dzioba”. Bogatemu to i byk się ocieli! Poza tymi nielicznymi przypadkami, brań tego dnia nie było za wiele i trzeba przyznać, że i ten dzień, do najlepszych nie należał.

Następnego poranka wyruszyliśmy wcześniej niż zwykle, chcieliśmy bowiem obłowić dalsze skrawki archipelagu. Motorówkę prowadził Robert, a ja grzebałem w skrzyni by znaleźć coś, co by choć trochę przypominało Meppsa. W pudełku, które najrzadziej otwieram( mam tam okazy muzealne), znalazłem starą obrotówkę koloru czerwonego, z czarnymi pasami, z napisem „BRO FISH 12g”. Dostałem ją kilka lat temu, jako bonus do zakupionych wahadłówek, od pewnego rzemieślnika. Blaszka ta wpadła mi w oko ale miała całkowicie przerdzewiałą kotwiczkę. Byłem już na pełnej wodzie i nie miałem jak odciąć tej kotwicy, nie mogłem więc na kółku łącznikowym założyć nowego Ownera. Oglądałem ją z każdej strony aż doznałem olśnienia; kotwiczka była wymienna, wystarczyło pokręcić korpusem! Szybko przezbroiłem przynętę i spokojnie czekałem na efekty, byłem jednak średnio do niej przekonany. Popłynęliśmy tam, gdzie nasi sąsiedzi wczoraj nieźle połowili, dziś tam też byli ale dostaliśmy przyzwolenie na obrzucanie wód razem z nimi. Na dzień dobry, w pierwszym rzucie wyjąłem im spod silnika spore 80cm, troszkę im się czoła zmarszczyły. Za jakiś czas poprawiłem 70ką i 75ką, Robert też chwycił na Meppsa jakieś sztuki, na drugiej łodzi natomiast tego dnia było totalne bezrybie. Jarek w końcu zapiął szczupaka na Meppsa z chwostem ale w kolejnym rzucie przynętę odstrzelił i było po ptakach! Stawało się jasne, że w tych dniach szczupaki upodobały sobie wszystko co było w kolorze fluo i wirowało. Tego dnia spłynęliśmy wcześniej, bo autor miał urodziny i trzeba było przygotować jakąś kolację. Robert Taszarek oczywiście obiecał przyjść, a ja postanowiłem ugościć go zupą grzybową. Impreza przebiegała w przemiłej atmosferze, stół opustoszał w mgnieniu oka, co miło połechtało moją męsko-kucharską próżność.

Czwartek był jedynym dniem, kiedy na niebie pojawiły się ołowiane chmury, deszcz i wiatr zniechęcał do wypłynięcia gdzieś dalej, postanowiliśmy więc troszkę przystopować i poranek wykorzystaliśmy na krótką wycieczkę do miasteczka Valdemarsvick. W Szwecji tego dnia obchodzono święto narodowe, więc prawie wszystkie sklepy były pozamykane, swoje podwoje miały pootwierane tylko stacje benzynowe i butiki z souvenirami. W miasteczku znaleźliśmy piękny sklep dla wodniaków i żeglarzy, z przyklejonymi nosami do szyb podziwialiśmy motorówki za ponad 150tys zł, całą gamę silników spalinowych i echosondy wielkości telewizora.

Wiatr zelżał, o 12tej przestało padać więc szybko się spakowaliśmy i udaliśmy się na pobliskie łowisko, było już za późno by się wypuszczać na koniec szkieru. Tego dnia Jarkowi poprawił się humor, bo szczupaki zaczęły gryźć. Łowiliśmy w tym samym miejscu, gdzie biczowaliśmy w sobotę, w dniu przyjazdu. Co chwilę ktoś coś zacinał, holował, w końcu ryby zaczęły z nami współpracować- nie były ryby okazowe ale coś się działo! Jarek wpadł na pomysł obrzucania pomostu, bo tam widzieliśmy zawsze mnóstwo drobnicy. Wraz z Andrzejem , w 6ciu rzutach wyjęli 4 szczupaki- niestety miary polskiej. Poczułem pewien niesmak, wszak nie przyjechaliśmy tu łowić na ilość, a na jakość! Kilkadziesiąt krótkich szczupaków dziennie to możemy sobie łowić u mnie w Przydworzu, a nie w Szwecji! Po krótkiej naradzie stwierdziliśmy , że nie jest jeszcze tak późno, by odpuścić sobie płynięcie na troszkę dalsze zatoczki. Dalej łowiliśmy mniej ale ryby były większe, pojawiły się też pierwsze okonie- pojedyncze ale jednak się pojawiły. Praktycznie w każdej zatoczce ktoś coś zaciął, nie było powtórzeń ale w końcu odczuwaliśmy , że jesteśmy na rybach. Ten dzień zaliczamy do udanych i jesteśmy bojowo nastawieni do jutrzejszego, ostatniego dnia ostrych połowów.

Piątek postanowiliśmy solidnie przepracować. Wyjechaliśmy bardzo wcześnie, bo chcieliśmy popłynąć naprawdę daleko. Z na pierwszy rzut poszły mętne wody prawej strony, na której tylko na mój skarb z dna skrzyni zapięły się dwie 80ki. Chłopaki stwierdzili, że tylko ja mam tu szczęście i nie ma co się spalać- w sumie racja, jak demokracja to demokracja! Znaleźliśmy na mapie zatoczkę, w której nikt nie był, bo była kolosalnie daleko, nawet Robert Taszarek jej nie eksplorował. Znajdowała się ona na końcu szkieru, prawie przy ujściu do morza trzeba było ostro zawrócić i wejść w nią równolegle do naszej zatoki. Na mapie, jakieś 3km bliżej znajdował się oznakowany przesmyk do tej zatoczki ale nie był żeglowny. Postanowiliśmy, że dobijemy do tego miejsca i lądem pójdziemy na drugą stronę by sprawdzić jak z góry wygląda ta woda. Na mapie wyglądało, że na drugą stronę mamy raptem 1,5cm drogi J. Wędrówka przez las, jeżyny i pokryte mokrym mchem skały oraz szczeliny między skałami zasypane liśćmi oraz mnóstwo innych pułapek, dała mi tak w dupę, jak nie dał mi nawet kapral Michno, na poligonie w Świdrach koło Giżycka w 91roku! Zmęczenie było tak wielkie, że nie miałem siły wypowiedzieć żadnego słowa zachwytu, po tym co zobaczyłem z góry. Było to najurokliwsze miejsce na Valdemarsvick. Wróciliśmy brzegiem do Roberta oraz Andrzeja i zameldowaliśmy im , że trzeba koniecznie na pełnym gazie tam cisnąć. Wpłynęliśmy do zatoczki bardzo powoli, ustaliliśmy, że obłowimy ją całą dookoła i zobaczymy co ta woda warta jest. W pierwszym moim rzucie zaciąłem 75kę, Robert mi pogratulował i uśmiechnięci stwierdziliśmy, że chyba Jarek miał nosa, naciskając na odwiedzenie tej wody. Przesunęliśmy się 15m, ja w 1szym rzucie znów zaciąłem. Tym razem 70kę. Robert popatrzył, pokiwał i przemilczał. Na łodzi obok Andrzej zapiął szczupłego ale mu spadł w połowie holu. Przy kolejnym postoju, w drugim rzucie szczupak. U mnie! Robert nerwowo stwierdził, że nie łowi, bo prowadzi łódź, więc się zamieniłem z nim. Bałagan na łodzi też go zaczął drażnić. Ciśnienie mu zeszło jak w dwóch kolejnych rzutach wyjął dwa piękne okazy. Za parę minut poprawił 36cm pasiakiem. Ja, po 15 kolejnych minutach, miałem już na koncie 7szt tego dnia, w tym momencie pękł Jarek. Każdy by zresztą pękł, gdyby widział że, ryba jest, żeruje, a jemu nie bierze. Mimo mojego sukcesu, czułem się wyjątkowo mało komfortowo, bo zależało mi na tym by każdy w Szwecji połowił! Podpłynąłem do Jarka, odpiąłem od swojego zestawu swojego Bro Fisha i mu go mu dałem. Jarek się opierał ale zaklinając się na naszą przyjaźń wręcz nakazałem mu ją nałożyć. Robert słusznie zauważył, że to będzie dobry test tej przynęty, a ja tylko zaznaczyłem, że jak mnie Jarek dogoni to ma mi zwrócić blaszkę. W CIĄGU OKOŁO GODZINY JA DO MOICH 7miu SZTUK DOŁOWIŁEM JEDNEGO SZCZUPAKA, A JAREK MIAŁ TEŻ 8 NA ROZKŁADZIE!!!!! Ta przynęta okazała się niesamowicie skuteczna, bardziej niż się ktokolwiek z nas spodziewał. W przerwie na posiłek, na skale, ujęliśmy ją na zdjęciu by w razie jakiejś katastrofy mieć zachowane zdjęcie pierwowzoru. Na koniec, tuz przed spływaniem do ośrodka, oddałem dwa rzuty kontrolne. Oba trafione: 65 i 70 cm na miły koniec łowienia w Szwecji.

Ostatniego wieczora mieliśmy zaproszenie od Roberta Taszarka. Robert zajmował tzw. Apartament, który przerobił na swoją pracownię. Cały pokój był zawalony pudełkami z komponentami do produkcji przynęt, systemików, zbrojeń itd. Pokazał nam kilka patentów na wiązanie przyponów, zademonstrował nam budowę wahadłówek własnego pomysłu, testował na wodzie to, co przed chwilą ukręcił. Ten wieczór upłynął nam naprawdę bardzo miło, rzadko bowiem się spotyka ludzi z tak ogromną wiedzą wędkarską, do tego tak chętnie się nią dzielących. Gdy poprosiliśmy Roberta, by przygotował nam przynęty na zbliżający się Puchar Wędkarza Polskiego, bez mrugnięcia okiem przystał na tą prośbę. Dziś już jesteśmy posiadaczami świetnej kolekcji obrotówek wykonanych przez Mistrza.

Sobota to czas pakowania się, sprzątania domku, mycia łodzi i czynienia wszystkich tych powinności, jakie spoczywają na ludziach zdających powierzone im mienie. Nic ciekawego- to samo co roku.

Co roku, wracając na prom, po drodze zwiedzamy jedno miasteczko, tym razem wybraliśmy Kalmar- to największe ze zwiedzanych przez nas miast. Jako, że była sobota po południu, nie udało nam się pobiegać po sklepach ale znaleźliśmy tu coś, co nas urzekło. Kalmar jest połączony z wyspą Holandia, 6km mostem! Ma on jeszcze tą niespotykaną cechę, że w pewnym momencie jest ogromnie wybrzuszony, by mogły pod nim przepływać jednostki pełnomorskie. Oczywiście nie odmówiliśmy sobie przyjemności przejażdżki tą trasą. Na wyspie, na nabrzeżu spotkaliśmy kilkuletnie dzieci, które łowiły w siatki na motyle jakieś malutkie rybki, skacząc przy tym do wody w ubraniach! Widzieliśmy też sposób, w jaki odpoczywają szwedzkie rodziny: na wielkim placu było ustawionych kilkaset olbrzymich przyczep kempingowych, z całym ekwipunkiem- z krasnalami ogrodowymi włącznie. Pan domu zawsze coś robi wkoło( układa podłogę, montuje oświetlenie, wbija paliki), pani domu zawsze czyta gazetę. Integrowania z sąsiadami nie zauważyłem. Jakież to dalekie od polskiego kempingu.

Na promie spotkaliśmy ekipy, które wracały z innych łowisk i zgodnie stwierdziliśmy, że nigdzie szału nie było. Trzeba było się naprawdę napracować, by odnieść jako taki sukces. My odnieśliśmy ich mało- miało to obicie w sklepie na promie. Mamy zasadę, że w drodze powrotnej: „życiówka” stawia, „największa” stawia i „najwięcej” stawia. W tamtym roku było 5 życiówek, w tym ani jednej. Autor postawił za największą i za najwięcej. No cóż, rano byliśmy zdrowsi.

Podsumowując: była to raczej nasza ostatnia wyprawa na szwedzkie szkiery, te wody już chyba nie potrafią nas zaskoczyć, bo są zbyt czytelne. Przyjemnie tu się łowi ale czas na zmiany. Na pewno wrócimy do Szwecji jeszcze nieraz ale będziemy szukać mniejszych, kameralnych wód , z rzekami w okolicy. Każdy następny wyjazd do Szwecji będziemy planować w późniejszym terminie, pogoda tu jest nieprzewidywalna, a przez to i ryby bardziej chimeryczne o tej porze. Team powoli też coraz częściej spogląda w inne kierunki świata: część już szykuje się na wyjazd do Kanady, ja w przyszłym roku polecę chyba do Mongolii, marzy nam się wspólny wylot do Chile……

Póki co, za niecałe sto dni lecimy do północnej Norwegii, zasmakować przygody morskiej, o czym zaraz po powrocie napiszę na łamach strony.

Na koniec jedna uwaga odnośnie zabierania ryb z łowiska: nie jesteśmy mięsiarzami, nie jeździmy na wyprawy po tanie jedzenie, tylko po przygodę. Podczas całej wyprawy zabraliśmy do zjedzenia 3 szczupaki poniżej 80cm. Uważam, że lepiej mieć niedosyt kulinarny niż niesmak rzeźniczy. Życzymy wszystkim aby dorośli do tego, że ilość ryb w naszych wodach zależy od nas samych! Nie zabierajmy ryb z łowiska, nie kalkulujmy wypraw wędkarskich czy też nawet kart wędkarskich na zwrot ekonomiczny. To prowadzi do rybiego niebytu!










#2 OFFLINE   lukomat

lukomat

    Zaawansowany

  • Moderatorzy
  • 2747 postów
  • LokalizacjaElbląg
  • Imię:Łukasz
  • Nazwisko:Materek

Napisano 02 czerwiec 2008 - 12:14

Gratuluje udanej wyprawy. A fotki jakies beda?


#3 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 02 czerwiec 2008 - 12:27

Z chęcią przeczytałem. Dzięki za relację. Oj przydałoby się kilka zdjęć.

Pozdrawiam
Remek

#4 OFFLINE   Kuba

Kuba

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 2423 postów

Napisano 02 czerwiec 2008 - 14:02

Fajna, ale powinienes puscic jako artykul, nie jako post. No i ze dwa zdjecia by sie przydaly.

#5 OFFLINE   speedmaster

speedmaster

    Nowy

  • +Forumowicze
  • Pip
  • 10 postów

Napisano 02 czerwiec 2008 - 16:18

dorzucę parę zdjęć w przyszłym tygodniu.fotki robi u nas Robert, a On jest teraz na jakimś plenerze. W przyszłym tygodniu wrzucę też fotki i relację z Pucharu Wędkarza Polskiego, bo jedziemy jako speedmaster-team. trochę fotek w valdemarsvick jest na mojej stronie. nie wiem czy mogę tu ją podać:) adres jest w dziale ciekawe strony

#6 OFFLINE   Panek

Panek

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 2387 postów
  • Imię:Karol

Napisano 02 czerwiec 2008 - 16:36

no fakt, fotki fajoskie :mellow: ładne rybki, i widze że pruliście przez jezioro jak burza :mellow:

Edit: przez szkiery a nie jezioro, bo tu sie czepiaJO :mellow:

#7 OFFLINE   abarth7

abarth7

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 588 postów
  • LokalizacjaWołomin

Napisano 02 czerwiec 2008 - 19:30

no fakt, fotki fajoskie :mellow: ładne rybki, i widze że pruliście przez jezioro jak burza :mellow:



Jak byłem tam miesiąc temu,to w Valdemarsvick były jeszcze szkiery :mellow: :mellow: :mellow: Teraz może jest jezioro :mellow:

#8 OFFLINE   Panek

Panek

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 2387 postów
  • Imię:Karol

Napisano 02 czerwiec 2008 - 20:06

ojś tam, taki szczególik :lol: to przez szkiery :unsure: zaraz zedituje :mellow:

#9 OFFLINE   FISH

FISH

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 619 postów
  • LokalizacjaWłodawa

Napisano 02 czerwiec 2008 - 21:17

Speedmaster dzięki za relację,fajnie sobie przypomnieć jak było :D .
Nasza ekipa była w turnusie po was.Pogoda dopisała aż za bardzo bo mieliśmy już dość słońca.Możesz zobaczyć nasze zdięcia i skromny opis w wątku http://www.jerkbait.pl/forum/index.php?t=msg&th=5902& ;start=0&

#10 OFFLINE   jerry hzs

jerry hzs

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 3338 postów
  • LokalizacjaChicago

Napisano 02 czerwiec 2008 - 23:06

Dziekuje Krzychu za opis :D ...bardzo przyjemnie sie czyta .... B) ...aha kucharz na wyprawie to skarb :mellow:

#11 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 03 czerwiec 2008 - 07:23

trochę fotek w valdemarsvick jest na mojej stronie. nie wiem czy mogę tu ją podać:) adres jest w dziale ciekawe strony


Oczywiście, że możesz.

Szkoda trochę, że do mnie nie napisałeś w sprawie umieszczenia tego na stronie głównej. Forum ma to do siebie, że po jakimś czasie takie artykuły giną i trudno do nich dotrzeć.

Pozdrawiam
Remek





Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych