Nie rozumiem skąd założenie, że aby łowić trzeba płacić?
Do Szwecji jeżdżę regularnie od 2001 roku. Pracowałem tam sezonowo, trochę pomieszkiwałem, a teraz jeżdżę turystycznie. Poznałem więc tamtejsze realia dość dobrze. Wędkarstwo było nieodzownym elementem każdego wyjazdu. Poznałem wielu wspaniałych ludzi w różnych częściach Szwecji, z wieloma z nich chodziłem na ryby i nigdy, przenigdy nie było mowy o żadnych opłatach, licencjach, itp.! Pierwszą osobą, która zaraziła mnie wędkarstwem był właściciel kampingu u którego pracowałem. Łowiliśmy wspólnie w wielu mniejszych i większych jeziorach między Arvidsjaur, a Sorsele i Arjeplog. Gdy pewnego razu zapytałem, czy tak można i czy przypadkiem nie potrzebujemy jakiś licencji na połów ryb odparł z uśmiechem, licencje? Jakie licencje?? Innym razem pomieszkiwałem u gościa, który był oficerem policji w Stromsund. Jeździliśmy razem na ryby i sytuacja była podobna – żadnych opłat. Fakt, wspominał mi, że niby trzeba mieć jakąś ichniejszą kartę wędkarską, która kosztuje około 30 SKK, ale i tak nikt tego nie sprawdza, a ryb jest tyle, że starczy dla wszystkich. Zaznaczam, że facet był policjantem, więc chyba wiedział co mówi. Za każdym razem gdy podjeżdżam nad jezioro staram się ustalić, czy można łowić czy nie? W większości przypadków słyszę, że nie ma żadnych opłat, bądź mój rozmówca nic o tym nie wie, lub wprost kładzie na to lagę. Owszem zdarzają się przypadki, że ktoś zażyczy sobie np. 30 czy 100 koron, ale to najczęściej dotyczy jakiś zagospodarowanych miejsc nad brzegiem jeziora, np. natuurcampów.
Oczywiście mam świadomość, że w Szwecji nie wszystko jest za darmo i są miejsca, gdzie płacić trzeba. Są to najczęściej niewielkie jeziora zarybione określonym gatunkiem ryb i oznaczone stosowną tabliczką z napisem Fiske lub Fiske Kort. W takie miejsca oczywiście nawet nie zbliżam się z wędką. Są też całe obszary wędkarskie, gdzie regulacjom podlega spory obszar składający się z kilku czy kilkunastu jezior. Tak np. jest w Storsjo, nad którym opiekę sprawuje FVO. Tam właśnie poznałem jednego gościa z FVO, który pokazał mi na mapie jeziora, gdzie mogę łowić bez ograniczeń, a zarazem przestrzegł przed połowami w rejonie Storsjo. Tam bowiem nie dość, że opłaty są wysokie to jeszcze są spore ograniczenia, np. limit zabieranych ryb, limit używanych przynęt, limit wędkarzy na jednym jeziorze, limit czasowy, itp. Wszystko jest jednak wyraźnie oznaczone i nikt o zdrowych zmysłach nie zarzuci wędki do takiego jeziora bez wcześniejszego wykupienia licencji. Takich miejsc jest sporo, szczególnie w rejonach górskich. Mimo to duża cześć jezior w północnej Szwecji i tak jest dostępna dla wędkujących bez żadnych opłat. Nawet jeśli są jakieś regulacje prawne to i tak nikt ich tam nie przestrzega, a tym bardziej nikt nie przeprowadza kontroli. Być może Wy macie inne doświadczenia, nie wiem? Ja mam takie i po tylu latach trudno będzie mi je zmienić. Uważam, że mit wysokich opłat licencyjnych ugruntował się na bazie ofert komercyjnych, np. Eventurfishing. Jak czytam ile kosztują takie wyjazdy wędkarskie to aż mi się włos na głowie jeży! Potem taki Jasiu-Pitrasiu wychowany na filmikach dodawanych do WMH myśli, że wędkarstwo w Skandynawii jest drogie. A to nieprawda! Można spędzić 2 tygodnie w Szwecji czy Norwegii za niespełna 1000zł/os i nałowić się do oporu! Tak dla przykładu dwutygodniowa wyprawa do Norwegii, którą planuję na lipiec jest skalkulowana na poziomie 800-1000zł/os. Jedzenie z Polski, namiot i można łowić do upadłego. My akurat jedziemy tam w góry, ale w wolnych chwilach łowić też na pewno będziemy. Podobnie jest z Islandią, którą skalkulowałem na 4000zł/os łącznie z jedzeniem, paliwem i biletem promowym.
A wracając do istoty wątku… znam ludzi, którzy łowili ryby w Islandii w podobny sposób jak ja. Było to w okolicy jeziora zaporowego Halslon. Czy łowili w samym jeziorze, czy gdzieś obok, tego nie wiem. Wiem tylko, że łowili bez jakichkolwiek opłat i przy pełnej aprobacie ze strony miejscowych. Inni znajomi, którzy objeżdżali wyspę samochodem szukali miejsca do rozbicia namiotu na północy w okolicy Merlakkasletta. Zapytali jakiegoś gościa, który przepędzał owce, czy mogą się rozbić na jego ziemi? Gdy się zgodził zapytali o możliwość połowu ryb. Facet wskazał im jedno jezioro, gdzie mogli łowić. Nie chciał za to żadnych pieniędzy. Czyli jednak się da. Słyszałem również o przypadkach, gdy miejscowi zatrzymywali samochód już na początku drogi i kazali sobie płacić za sam wjazd, zakazując jednocześnie jakiegokolwiek połowu ryb i biwakowania. Tak więc nie zawsze jest różowo, ale wyjątki się zdarzają. I ja właśnie jestem sfokusowany na te wyjątki. Jeśli ktoś coś wie to proszę o info
P.S. O kontrolach przeprowadzanych z helikoptera pierwsze słyszę. Wydaje mi się to wręcz niedorzeczne. No bo jak miałaby wyglądać ta kontrola?? Z powietrza?? Przecież tam nie ma gdzie wylądować - same lasy, skały, jeziora i torfowiska.
Cristovo, dzięki za wyczerpującą odpowiedź! Napisz tylko co to jest owo tajemnicze "szczelanie" i czy można to jeść na surowo, czy trzeba gotować?