Skocz do zawartości

  •      Logowanie »   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

Zdjęcie

PIERWSZY PRAWDZIWY WEEKEND LIPIENIOWY, NIE DO KOŃCA UDANY ALE ...


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
8 odpowiedzi w tym temacie

#1 OFFLINE   Zdzisław Czekała

Zdzisław Czekała

    Forumowicz

  • +Forumowicze
  • PipPip
  • 489 postów
  • LokalizacjaRzeszów
  • Imię:Zdzisław Włodzimierz
  • Nazwisko:Czekała

Napisano 16 lipiec 2009 - 10:57

Pierwszy tegoroczny, pełny weekend z lipieniem, miał być piękny i owocny, aaaa .... ale po kolei. W sobotę późnym popołudniem zajeżdżamy na „Eldorado”, planowaliśmy pojechać między wyspy, ale bardzo wysoka woda spowodowała zmianę planów. Małżonka jest za niska, aby bezpiecznie poruszać się po głębokiej, „silnej” wodzie, więc pada na „Eldorado”, gdzie można w miarę bezpiecznie i spokojnie łowić nawet przy dwóch turbinach. Zbliża się wieczór, na wodzie nie widać żadnych oczek, do tego zimna i duża woda, wymusza w zasadzie jedną metodę, nimfę. Uzbrajam dwunastostopówkę w klasie trzy, linka, przypon zero czternaści setnych milimetra, o długości nie przekraczającej długości wędziska. Na kierunek zakładam beżowego kiełżyka, a na skoczka cięższą brązkę z pomarańczową główką. Rozpoczynam łowienie przy samym brzegu, na wjeździe, pierwsze włożenie, delikatne branie i jest mały pstrążek, drugie przepłynięcie i historia się powtarza. Wchodzę głębiej, nimfy prowadzę na lince o długości wędziska i blisko dna, po kilku „przepłynięciach” gwałtowne branie, przycinam i na wędce szamocze się trzydziestocentymetrowy potoczek. Do wieczora łowię kilkanaście nie za dużych pstrągów i kilka średnich lipieni, gęstniejąca mgła, podnosząca się z wody i zapadający zmrok coraz bardziej utrudniają łowienie, schodzę z wody, czas na odpoczynek jutro też jest dzień. Rozpalamy ognisko, żona przygotowuje lekką kolację, zasiadamy do stołu i oddajemy się błogiemu nastrojowi, ciszy, spokoju, lenistwa ... , i tylko gdzieś na północnym-wschodzie, nocne niebo, przeszywają jasne błyskawice, poprzedzające groźne pomruki dalekiej burzy. Na dzisiaj koniec, pora na spoczynek. Niedziela wczesny ranek, słońce wschodzie z za horyzontu, rozświetlając toń rzeki pierwszymi promieniami nadziei. Popijając poranną kawę montuję zestaw, rano również dwunastostopówka, przez noc woda nie opadła nawet jednego centymetra, na skoczku zawiązuję lekko dociążoną, zielono-brązową pupę, na kierunku ciężkiego kiełża w odcieniu beżowym. Łowienie rozpoczynam około pięćdziesięciu metrów poniżej obozowiska, systematycznie obławiam miejsce przy miejscu, wchodząc coraz głębiej w rzekę,, niestety bez najmniejszego efektu. Nie pomaga różne prowadzenie przynęty, ani z góry wybierając linkę na siebie, ani skośnie z górę na lekkim żagielku, ani w poprzek na pełnym żaglu, na długiej lince, na krótkiej lince, żadnego puknięcia, żadnego zainteresowania. Zmieniam zestaw przynęt, na skoczku ląduję „zajączek”, a na kierunkowej lekko pomarańczowy kiełż. Pierwsze podanie, przynęty lekko lądują pod dużym skosem w górę rzeki, na długiej lince, powolne wybranie luzu i ... sznur zatrzymał się w miejscu, zacięcie, trzydziestokilku centymetrowy lipień pulsuje na wędzisku, spokojny hol i piękny samiec ląduje w podbieraku. Następnego lipienia udaje mi się złowić, dopiero po kilkunastu minutach, tym razem nimfy podaję na bardzo długiej lince, pod kątem czterdziestu-pięciu stopni w górę rzeki, zestaw powoli spływa w dół, wybieram linkę utrzymując kontakt z muchami, w momencie jak zrównują się ze mną, tworzę żagiel i dalej sprowadzam nimfy na żagielku lekko je przytrzymując, powoduje to „wychodzenie” nimf ku powierzchni. Delikatne puknięcie odczuwalne na wędce, z równoczesnym zatrzymanie się linki, sygnalizuje branie, zacinam, na wędce nawet spory opór, kilka kopnięć i ryba odjeżdża w dół z nurtem, wybierając klika metrów linki, po czym uspokaja się i powoli zaczyna płynąć w górę rzeki, od czasy do czasu „kopiąc” w wędkę , podprowadzam ją powyżej swojego stanowiska, kilka delikatnych ucieczek od podbieraka i jest, około czterdziestu, pięknie ubarwionych, sanowych centymetrów. Przez następną godzinę łowienia na nimfy, udaje mi się raptem złowić jeszcze kilka nie za dużych lipieni i ze dwa pstrążki pod trzydzieści centymetrów. Jest około godziny dziesiątej, to już pięć godzin na wodzie, a wyniki marne, czas na zmiany, wracam do auta, może coś na streamera, uzbrajam dziesięciostopówke w klasie sześć, na kręciołku linka intermedium clear, żyłka jedynie słuszna, zero dwadzieścia pięć setnych milimetra, do tego zestawu dołączam czarnego zonkera z czerwoną jeżynką i czarno-białego streamera ze srebrnym tułowiem i czerwonym chwaścikiem. Przebijam się na prawie drugi brzeg Sanu, pod skałkę na „Eldorado”, gruba i wolniejsza woda, powinny ułatwić pstrągom atak na przynęty. Podaję streamery skosem w dół pod brzeg i ściągam je, krótkimi powolnymi skokami. Kilka rzutów i pierwsze uderzenie, po celnym wyłożeniu przynęty, nieomal na samą linię brzegową, kilku delikatnych pociągnięciach, nagłe tępe zatrzymanie linki, zacięcie z linki, jest, młynkuje tuż pod powierzchnią wody, nic specjalnego ale, nawet trzydziesto-centymetrowy kropek z Sanu daje ostro po kiju, po kilku chwilach szamocze się w podbieraku. Kilkanaście następnych rzutów, przynosi jeszcze dwa malutkie pstrążki. Powoli przesuwam się w dół rzeki, pod skosem do środka, obławiam bankowe miejsca pstrągowe, i bankowo nic się nie dzieje, dopiero na samym środku, po podaniu streamerów prawie na całą długość linki, branie, które odczułem jak mocny zdecydowany „wjazd” linki, po zacięciu poczułem dość duży ciężar, mocno młynkujący gdzieś w toni, po czym gwałtowny odjazd, na napiętym sznurze, w największe dziurę, po chwili tępy zawad i ... po pstrągu pozostała tylko kępa zielska, szkoda ładny był. Następny rzut wykonuję bardziej w kierunku brzegu, dużo wyżej, niż poprzedni, po skasowaniu luzu, pozwalam streamerom spłynąć swobodnie po łuku w dół rzeki, w połowie spływu, mocne targnięcie, które prawie wyrwało mi linkę z ręki, lekkie zacięcie linką, gwałtowne i mocne pulsowanie, czuję jak ryba młynkuje, i szarpie się na wędce, nagle wspaniałą świecą wystrzeliwuje w powietrze, nie jest ogromny ale i nie taki mały pstrąg, w dużej i mocnej wodzie walczy wspaniale, kilka razy pięknymi odjazdami, zmusza mnie do maksymalnego wysiłku, po kilkunastu minutach zmagań udaje mi się go podebrać, pięknie wybarwiony lekko ponad czterdziesto centymetrowy kropkowaniec, ląduje w podbieraku. Delikatnie odczepiam pstrąga i wypuszczam na wolność, mimo zaciekłej walki, ryba spokojnie ale zdecydowanie odpływa w górę rzeki, w między czasie na powierzchni wody, zauważam coraz większą ilość żerujących ryb, mimo, że wiatr wiejący dotychczas umiarkowanie, wzmaga się coraz bardziej, postanawiam łowić na sucharka, wracam do auta, składam wędęczkę osiem stóp i sześć cali do linki czwórki, jako muszkę kierunkową zakładam zielono-czarnego chruścika, a na skoczka popielatą jętkę. Łowienie rozpoczynam po drugiej stronie rzeki, w miejscu gdzie nurt załamuje się na lekkim progu i przechodzi w spokojne przegłębienie. Na początek kilka nie zapiętych wyjść, kilka ledwo dwudziesto centymetrowych lipionków, przesuwam się w dół rzeki, na głębszą wodę, do muchy podnoszą się coraz większe lipienie, trafiają się nawet dwa trzydziesto centymetrowe. Wiatr wieje momentami tak porywiście, że nie sposób wysuszyć muszek, a o w miarę poprawnym podaniu nie ma nawet mowy. Nagle oczka ustają mimo, że muszka dalej lata, rozglądam się bacznie dookoła, tak już wszystko wiadomo, woda powoli opada, zatrzymali turbinę na elektrowni, całe szczęście ryby zaraz zaczną żerować na nowych łatwiejszych stanowiskach, szybko zmieniam muszki, teraz dwie jętki, troszeczkę mniejsze, jedna popielata, druga oliwkowa. Zaczynają pokazywać sie oczka, a ja zaczynam łowić. Szybko łowie kilka lipieni, ale dalej wszystko małe, i do tego raz za razem plączę się, tracąc czas na rozplątywanie, w końcu odcinam skoczka, dwie muchy i tak porywisty wiatr, nie pasują do siebie, trudniej prawidłowo podać muchy i łatwiej się poplątać. Ta zmiana poprawia precyzje i poprawia efekty, zaczynam łowić lipienie powyżej trzydziestu centymetrów, są silne i w zimnej wodzie bardzo waleczne. Woda ciągle opada, wygląda na dużo poniżej jednej turbiny, a ryby ciągle żerują na suchej, od czasu do czasu zdradzając swoje stanowisko, udaje mi się zlokalizować większą sztukę, po kilku mało precyzyjnych podaniach, udaje się, wyjście, spokojne zacięcie i na muszce pulsuje duży lipień, zdecydowanie telegrafuje swoją obecność na końcu wędki, ostro płynąc pod prąd, by po chwili, mocno szarpiąc i uderzając w żyłkę poddać się nurtowi o odzyskać kilka metrów linki zebranej przeze mnie, powoli używając fortelu, podprowadzam lipienia w górę rzeki, muszę to robić kilka razy bo za każdą próbą podebrania, odpływa zdecydowania z prądem, wstrząsając przy tym mocno łbem. W końcu w podbieraku ląduje około trzydziestosiedmio-trzydziestoosimio centymetrowy samiec. Po następnych kilku minutach łowienia, z jamy podnosi się duży lipień, zbiera majestatycznie muszkę, zacięcie znajome, mocne potrząsanie głową, mocny opór i odjazd ... długa linka i duża ilość trawy, porastającej dno rzeki powoduje, że lipień wbija się w zielsko, a mi pozostaje tylko próba uwolnienia się z zaczepu, na szczęście udaje się to prawie bez problemu. Po chwili zauważam ładne, obiecujące oczko, wiatr na chwilę słabnie, więc udaje się podać muszkę idealnie, za pierwszym razem, lipień nawet się nie zastanawiał, szybka podpłynął, zdecydowanie z chlapnięciem zebrał muszkę i ... tym razem, podobnie jak pstrągi, zaczął ostro młynkować, dopiero „położenie” wędki na wodzie, uspokoiło szalone piruety księcia Sanu, ale z kolei, zaczął ostro pracować z nurtem i wybierać systematycznie linkę z terkoczącego kołowrotka, delikatnie, bardzo delikatnie zatrzymałem w końcu uciekiniera i spokojne zacząłem odzyskiwać utracone metry linki, jednocześnie powoli schodząc w dół rzeki, lipień jeszcze próbował odjazdów w kierunku dołów z trawą, ale udało mi się go powstrzymać, a nasze wzmagania zakończyło klasyczne lądowanie w podbieraku, po krótkiej chwili trzydziestopięci centymetrowy lipas powrócił do swojej rzeki. Drastycznie, choć powoli, ilość oczek maleje, czas chyba poszukać lipieni troszeczkę głębiej, zakładam „nimfetki”, podaję w górę pod małym kątem i od razu układam żagielek, sprowadzam „nimfetki” neutralnie pozwalając im się utopić, następnie delikatnie, cały czas spływając, przytrzymuję wędką linę, wymuszając „wychodzenie” „nimfetek” ku powierzchni, prawie na końcu spływy, poczułem bardzo delikatne trącenie, instynktownie przyciąłem ... coś stoi przy dnie i tylko potężne, pojedyncze szarpnięcia, wstrząsające wędką i mną samym, podpowiadają mi, że na kiju mam dużego, bardzo dużego lipienia. Powoli zwiększam naprężenie wędki, próbując oderwać lipienia od dna, ale bezskutecznie, stoi i tylko potężnie od czasu do czasu wstrząśnie mną i wędką, decyduję się zejść poniżej stojącego lipienia i spróbować podciągnąć go z prądem, sztuczka ta udaje się wyśmienicie, naprężona linka i prąd robią swoje, lipień odrywa się od dna i zaczyna płynąć w górę rzeki, oddaję mu linkę i podchodzę w ślad za nim, próbując go wyprowadzić z głębokiej szybkiej wody na spokojną płyciznę, gdzie duże lipienie pozbawione ostrego mocnego nurtu szybciej od średniaków tracą siły, zabieg ten udaje się dopiero po kliku minutach, lipień powoli opada z sił, wykładam go na wodę i szybko, zanim się zorientował, zgarniam do podbieraka. W końcu piękny i dorodny okaz na moim koncie, szybka fotografia

..

i ... chyba niecałe pięćdziesiąt centymetrów, wyrywa się odpływając w nurt rzeki, nawet nie zdążyłem przymierzyć do wędki. Poprawiam lekko splątany w podbieraku zestaw, wracam do łowienia, a tam niespodzianka, woda idzie ostro w górę, i to bardzo zmącona, do tego niosąca dużo liści, patyków i trawy. Na dzisiaj to raczej koniec łowienia, a na pewno co najmniej przez godzinę może dwie. Szkoda, późna pora powoduje, że na dzisiaj to już koniec. Powoli składam sprzęt, może nie był to wymarzony dzień na wędkowanie, huśtawka wodą, bardzo silny, nieprzyjemny wiatr, przeszkadzały niemiłosiernie w wędkowaniu, ale przecież nie zawsze jest niedziela, nie zawsze jest z górki. Coś jednak udało się złowić, a że ciężko było, nic to, wrócę tu, jeszcze nie raz, może będzie niedziela i może będzie z górki.

Załączone pliki



#2 OFFLINE   w.d.wobler

w.d.wobler

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 546 postów

Napisano 16 lipiec 2009 - 12:27

...


Użytkownik w.d.wobler edytował ten post 21 styczeń 2014 - 10:32


#3 OFFLINE   jerry hzs

jerry hzs

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 3338 postów
  • LokalizacjaChicago

Napisano 16 lipiec 2009 - 16:21

Bardzo dokladnie opisana technicznie wyprawa ...gratuluje i czekam na wiecej . Prosiemy o wiecej zdiec i ...wieksze :D

#4 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 16 lipiec 2009 - 21:00

Cześć,
Widziałem, że miałeś problem z wstawieniem opisu - pojawił siębłąd na naszym forum :( Cieszę sięjednak, że się udało i nie straciłeś tak pieczołowicie wypracowanego opisu. Wielkie podziękowania za to, ża tak szczegółowo opisałeś wrażenia z wyprawy. Po takim opisie chciałoby się widzieć więcej zdjęć :D jeśli masz to prześlij do mnie - pomogę w konwesji i umieszczeniu.

Gratuluję ryby i wyprawy! W tym roku lipieni nie odpuszczę. Nie ukrywam, będzie to moja pierwsza wyprawa i już umawiam się z naszym forumowym Sławkiem na lekcje. Do tej pory tylko z opowiadań, zdjęć ale przyszedł na mnie czas :D Na pewno dam znać jak mi poszło.

Pozdrawiam serdecznie
Remek

#5 OFFLINE   jerry hzs

jerry hzs

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 3338 postów
  • LokalizacjaChicago

Napisano 16 lipiec 2009 - 21:19

Remku a na muszke to bedzie ? czy na co ? :mellow:

#6 OFFLINE   Kamil Z.

Kamil Z.

    Ekspert

  • PRZEDSTAWICIEL MARKI
  • PipPipPipPip
  • 5317 postów
  • LokalizacjaWałbrzych/Wrocław
  • Imię:Kamil

Napisano 16 lipiec 2009 - 22:07

Remku a na muszke to bedzie ? czy na co ? :mellow:

Na Remking

#7 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 17 lipiec 2009 - 11:42

Remku a na muszke to bedzie ? czy na co ? :mellow:



Na muszkę - sierściuch jeden :lol: Będę brał lekcję od Sławka :D

#8 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 17 lipiec 2009 - 20:51

Dodaję zdjęcia z wyprawy

.

Załączone pliki

  • Załączony plik  2.jpg   89,09 KB   260 Ilość pobrań
  • Załączony plik  3.jpg   45,93 KB   259 Ilość pobrań
  • Załączony plik  1.jpg   79,98 KB   258 Ilość pobrań


#9 OFFLINE   ORION99

ORION99

    Forumowicz

  • +Forumowicze
  • PipPip
  • 314 postów
  • LokalizacjaKoszalin
  • Imię:Rafał

Napisano 21 lipiec 2009 - 11:38

Gratki :mellow:

Świetna relacja no i oczywiście fishki :mellow:
Sam bym już trochę pomachał muchą, za długa przerwa :(

pozdro
orion B)