23 maja wybrałem się na "swoje" wiślane główki - jakieś 100 km poniżej Krakowa - żeby sprawdzić, czy jeszcze jakiś boleń tam żyje.
Dotarłem na miejsce dość późno - koło 16.
Godzina machania różnymi przynętami nie dała żadnego efektu.
Niestety... Jeszcze z 10 lat temu, o każdej porze dnia słyszało się polujące bolenie, a pod wieczór woda się "gotowała". Złowienie 3-5 boleni w ciągu godziny nie było żadnym wyczynem.
Dzisiaj Wisła (przynajmniej w tym rejonie) jest kompletnie martwa i cicha
Postanowiłem zakończyć te żenujące podrygi, a ponieważ akurat miałem na wędce małego ripperka, postanowiłem sprawdzić, jak głęboko jest przy końcu główki.
Wypuściłem go spod wędki - ok 3 m od brzegu, puknąłem w dno, a dno... mi "od-puknęło"
"Coś" złapało gumkę i mimo prób zatrzymania - odpłynęło w dół rzeki.
Próbowałem to zatrzymać, dokręciłem hamulec - ale to wszystko na nic. Po paru minutach zaczął prześwitywać podkład - a miałem nawinięte 120 (albo 150?) metrów żyłki.
Sprzęt miałem mocny - wędkę shimano 3,3 m 5-40g i kołowrotek stradic 2500, ale na niego nawinięta żyłka 0,18!!!
No trudno - branie fajne, ale trzeba się będzie z rybą pożegnać.
Tymczasem - ryba się zatrzymała. Czułem że jest, próba podciągania jednak nic nie dawała.
Pomyślałem, że może jak się zmęczy, to ją podciągnę, ale każda próba odzyskania żyłki kończyła się kolejnym odjazdem. Na szczęście krótkim.
Po pół godzinie takich zmagań trochę się znudziłem, trochę zmęczyłem, więc wetknąłem wędkę w kamienie, napiąłem żyłkę - i niech się buja.
Próbowałem co jakiś czas nawijać żyłkę - ale zaraz była riposta i odjazd.
Minęła godzina. Bez zmian.
Minęło 1,5 godziny. Słońce zaszło, zmrok zapada - a ja mam wracać przez krzaki, co w ciemności będzie niełatwe.
Trudno... trzeba urwać żyłkę.
Dokręciłem hamulec do oporu, zaparłem się o kamienie i ciągnę na chama.
Jednak elastycznośc 100 metrów żyłki jest spora i niełatwo ją urwać
Ciągnę, nawijam, wędka trzeszczy, kołowrotek trzeszczy, żyłka gwiżdze - ale się nie zrywa!
W końcu ryba zaczyna się poddawać! Nawijam kolejne metry żyłki i po kwadransie mam ją na brzegu:
Oczywiście - musiał to być sum.
Nie zmierzyłem go, bo chciałem jak najszybciej wypuścić, ale później ze zdjęc wyliczyłem, że miał około metra. Czyli że musiał ważyć zaledwie kilka kilogramów.
Czułem, że ryba jest bardzo silna i wytrzymała - co to więc musi być za zmaganie z sumem 20-50 albo i 100 kg!
Drugi mój podziw - dla żyłki. Wiem, z jaką siłą ciągnąłem i nie mogę uwierzyć że się nie urwała...
Fajna opowieść jednak nie publikujemy zdjęć ryb złowionych w okresie ochronnym.
Nie rozumiem też jak to jest z chęcią szybkiego wypuszczenia ryby i jednoczesnym przeprowadzeniem sesji zdjęciowej.
Użytkownik milupa edytował ten post 28 maj 2016 - 11:31