Chodzi mi o takie sworzenie struktury jak w zarządzaniu Lasem. Jest spólka Państwowa która zajmuje się sprzedażą ryb i zezwoleń.
Ich możliwości ogranicza jednak "leśniczy" który mówi - które "drzewo można wyciąć i kiedy". Ma prawo wprowadzania dowolnych ograniczeń. Właćznie z C&R albo całkowitym zakazem wędkowania i rybactwa. Spólka osiąga zysk ze sprzedaży ryb i zezwoleń. Na decyzje "leśniczego" ma wpływ ustawa która może na przykład nakazywać drastyczne ogranicznie rybactwa w rejonach atrakcyjnych turystycznie czy z dużą presją wędkarską. To on odpowiada za stan rybostanu. Nie wiem czy potrzebny byłby tu operat rybacki. On sam taki by robił. Co roku dostawałby ocene z Ministerstwa Środowiska - jeśli wpływy ze sprzedaży ryb i sprzedaży licencji miałyby tendencje spadkową taki "leśniczy" miałby obcinane wszelkie premie i dodatki. W skrajnym przypadku zwolnienie. Jeśli wpuści rybaków na tarliska po kilku latach straci pracę.
Wody to dobro wspólne. Nie rozumiem dlaczego Państwo przekazuje to dobro komuś, umywa ręce i pobiera astronomiczne opłaty od pośrednika (PZW czy inny dzierżawca). Tak naprawdę sięga do kieszeni wędkarzy. @bartsiedlce pisał, że u niego to jest 60%.
Dyskusja była toczona w innym wątku ale zgodnie z jedną sugestią tworze nowy.
http://jerkbait.pl/t...wistość/page-29