Mimo ambitnych planow wstalismy dopiero o 7, dwie nieprzespane doby kazdy z nas musial zrekompensowac solidnym snem. Wychodzimy na dwor z kubkiem goracej kawy przewietrzyc zaspane glowy i okazuje sie ze pogoda sie zmienila, temperatura spadla o 25F, jest pochmurno, sporadycznie pada deszcz i wieje silny wiatr. Ta zmiana pogody odbila sie na zerowniu ryb no i skutecznie utrudniala wedkowanie. Probowalismy wiele miejsc, i rozne przynety.Dostalismy ostro w dupe tego dnia, piersioweczka z wisnioweczka ratowala zycie. Odziezowo bylismy tak sobie przygotowani na taka pogode. Nie zlowilismy tak duzo ryb jak wczoraj, ale tez sporo.
Robi sie ciemno i decydujemy splywac do brzegu. Dzisiaj na obiadokolacje pstrag z ogniska. Potem gramy w karty... to byl ostatni dzien Wojtka w Norfork, nastepnego ranka wraca do Chicago.
Niedziela - dzien trzeci, z Irkiem postanawiamy sprobowac sil na muszke. Przy mapie ustlamy miejsca do oblowienia i pakujemy sie do Pacyfiki. Docieramy na miejsce,rzeka Norfork, jest pieknie. Widzimy kilku gosci z muchowkami wiec myslimy dobrze wybralismy miejscowe, bo oni pewnie wiedza gdzie lowic. No i zaczelo sie, okazuje sie ze jestesmy ciency, nie potrafimy rzucac, ani daleko ani celnie. Nie lowimy ryb, probujemy wszystkiego co nam do glowy przyjdzie... w koncu siadamy na kamieniach, podziwiamy piekne widoki, pstrykamy kilka fotek. Przygladamy sie innym lowiacym i wydaje sie nam ze tez slabo, jeden koles wyciagnal jedna rybe, u drugiego nie zauwazylismy nic. Postanawiamy zmienic miejsce i udac sie pod sama slynna zapore Norfork Dam. Tam zastajemy wiecej muszkarzy, mamy pierwszy kontak z ryba. Moze nie bedzie tak zle, ale jednak bylo - zlowilismy eee... nie ma sie czym chwalic. Daje sobie spokoj i ide do samochodu po aparat i spining, moze poprobuje jakies wobki. Przy samochodzie spotykam faceta, tez przyjechal z Wisconsin i zatrzymal sie u rodziny. Przyjezdza tu co roku do siostry. Jest juz kilka dni i mowi mi ze tak zle jeszcze nigdy nie bylo. Jezioro ma niski stan wody wiec nie otwieraja zapory i jest jak jest. Woda niska, bardzo czysta, pstragi ostrozne. Browny ktore powinny szalec doslownie leza na dnie i odpoczywaja. Jednym slowem trzeba czekac na wode i wtedy sie zacznie mowi. Tylko ze nas juz tu nie bedzie mysle sobie. Widze ze Irek tez wraca, mowi ze dzwonil Misiek i dobrze lowia z panem Jurkiem z lodki na White River. Wiec pstrykamy kilka fotek zaporze i decydujemy sie dolaczyc do Miska. Tak jak mowil, braly dobrze do konca dnia zostalo na dwie godziny lowienia i dalismy niezle czadu. Radosci co nie miara. Ale gdzies tam w glowie niespelnione marzenia o duzych brownach spod zapory kraza, my tu jeszcze wrocimy.
Ryby braly na woblery, obrotowki i inne cuda, ale najskuteczniejsza metoda byl tamtejszy patent na pstragi – haczyk nr 2 o dlugim prostym trzonku na ktory zakladamy cztery kulki Powerbaita, dobrze jak haczyk ma zadzior na trzonku, przytrzymuje on kulki, ktore czesto sa zsuwane albo przez podwodne przeszkody albo przez niezaciete ryby. Powyzej okolo 20 cali na bocznym troku mocujemy ciezarek 3/16 oz. Wszystko na zylce nie grubszej niz 6lb. Taki zestaw rzucamy w nurt, czekamy az osiagnie dno i kontrolujemy jego dryf. Metoda wymaga skupienia i koncentracji, lodka dryfuje wiec trzeba na biezaco wybierac luz na zylce i odroznic branie ryby od „obtlukiwania” dna prze ciezarek.
Poniedzialek- dzien powrotu do rzeczywistosci. Zajechalismy jeszcze raz obejzec wylegarnie i okazalo sie ,ze to bardzo dobry ruch. Spotkalismy pracownkow wylegarni i moglismy podpytac o to czy owo. Trafilismy na dzien kiedy przygotowywuja narybek pstraga teczowego do transportu. Mielismy szanse przyjzec sie procesowi zaladunku rybek na specjalna ciezarowke.
Dowiedzielismy sie ze rozmanzaja rainbow, brown i cutthroat trout w ilosci okolo 1.5 miliona rocznie. Wystarcza to na zarybienia w Arkansas i przyleglych stanach.
Nie lowilismy okazow, ale za to zlowilismy duzo ryb w przedziale 12 -20 cali. Na okazy jescze nadejdzie czas, jeszcze tu wrocimy...
.