Skocz do zawartości

  •      Zaloguj się   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.


Szukaj w artykułach


Reklama


Ostatnie na blogu


922 aktywnych użytkowników (w ciągu ostatnich 15 minut)

853 gości, 3 anonimowych

Google, mietek1982, markus383, malybalon, pmiszk1, ŁYSY0312, Kort, Bing, strary, gaweda85, korol, lotalota, rybak109, Pucek, Gelson, Woblery hand-made G.K., FLU ART, bezi, Maroxx21, coma, Juniorsky, Amak18, maras5, 2703tomi, Elwojtas, marek_elitka, pyotreq, jerrys, golsyl, jajakub, Trociowy, boskimarian, ja_krzysiek, kruz, snoek3, diabeł, ryba7, immortal, Hermano, la-bazooka, Staniu99, snup, Hirsbin, PL1962, TTT., elpojo, wrozyn, Przemek SzN, trissot, Bolen30, Tileer, tetsu, tibhar, MarcinW85, bullet81, kazo57, lutek4444, pastore, Michał., grewas, star, kosny.miloslaw, Pisarz.......ewski Piotr, deichkind, S. Cios, Szymon82, k.gluchy, pikeft


- - - - -

Jak ja lubię łowić kropki…


Pstrąg jaki jest – każdy widzi. Zwłaszcza w wątkach na forum jemu poświęconych. Oglądamy więc zdjęcia i relacje z połowów. Ryby raz mniejsze, raz większe, ale wszystkie przepiękne. Pstrąg potokowy to jedna z tych ryb, które elektryzują duże grono wędkarzy. To dla nich zapaleńcy potrafią pokonywać kilometry by dotrzeć do rzeki a kolejne wzdłuż jej brzegu. Piszę do rzeki, choć czasami bywa to niewielka rzeczka, siurek, kanalik…



Co takiego jest w tym pstrągu, że jego poławiacze gotowi są cały dzień przeciskać się przez zarośnięte brzegi, korzystając co najwyżej ze ścieżek wydeptanych przez zwierzynę. Przeprawiają się przez bagienka, górki, doliny. Oganiają się od komarów, zdejmują z siebie kleszcze i inne robaczki… W końcu wychodzą do „cywilizacji” upoceni, ubłoceni, z liściem na głowie i za koszulą (albo jeszcze dalej). Są szczęśliwi bo udało im się złowić choćby trzydziestaczka.



Teraz pewnie spodziewacie się wytłumaczenia dlaczego to robią. Dlaczego rozsądni na co dzień ludzie, czasami nawet schludni, dają się tak sponiewierać. Nic z tego. Tego się nie da opisać. Tego trzeba samemu spróbować. Wtedy wszystko dokładnie się wie i czuje. Opowiadanie niczego nie wyjaśni. Trzeba samemu przeżyć to polowanie, te podchody i rozgrywkę w której często przegrywamy. Przegrywamy bitwę, ale po takiej przegranej w głowie zawsze pojawia się postanowienie: „ja tu jeszcze wrócę”.



Złapałem bakcyla pstrągowego kilka dobrych lat temu. Spodobało mi się łowienie tych ryb z różnych powodów. Bo jest piękna, szybka, często nieprzewidywalna a z drugiej strony wdzięczna. Nie bez znaczenia jest również otoczenie w jakim się je łowi. To czysta natura. To na rzeczce pstrągowej mamy najczęściej szansę by nikogo nie zobaczyć. Tylko my i przyroda.




Na początku pstrągowania starałem się dużo rozmawiać z innymi łowcami tych ryb. Podpytywałem o miejsca gdzie są, o przynęty, sposoby prowadzenia. Jakiż byłem zawiedziony, gdy odpowiedzi były jakieś takie krótkie, lakoniczne i bardzo ogólne. Co do przynęt to okazywało się, że skuteczne są woblery, gumy, obrotówki… U każdego coś innego. Jak tu nauczyć się łowić skutecznie, skoro wszyscy mówią coś innego?





Przeszedłem fascynacje chyba wszystkimi przynętami. Najpierw były obrotówki. Skoro klasycy w gazetach wędkarskich tak je opisywali to chyba muszą być skuteczne. Zacząłem łowić i jakieś tam efekty były. Ale jakieś takie marne. Czepiały się raczej małe pstrążki. Piszę pstrążki, bo to określenie najlepiej odzwierciedla wielkość moich zdobyczy. Trochę byłem z nich zadowolony, ale z ilu maluchów można się cieszyć?





Po obrotówkach przyszła kolej na gumy. Bo trochę tańsze, bo inaczej się je prowadzi, bo… no właśnie – na pierwszej wyprawie z gumą wyszła mi do niej niezła ryba. Niezła wtedy, teraz to średniaczek (i to na bezrybiu). Poszukiwałem różnych sposobów by udoskonalić połów na gumę. Z powodów oszczędnościowych wpadłem na pomysł by odchudzać główki do niezbędnego minimum. Tak by guma tylko delikatnie tonęła. Okazało się, że oprócz zimnych początków sezonu miałem na nią sporo brań.

Miałem też jednak dużo spadów.



Byłem zakochany w gumie, bo zacząłem na nią łowić ryby. W końcu wymiarowe i systematycznie. Wkrótce też doceniłem zalety plecionki. Mniej śmieci (przynęt) zostawionych w wodzie i większa skuteczność zacięć – holu również.



Po pewnym czasie zaczęło mnie to jednak trochę nudzić. Takie schematyczne łowienie. Rzut w potencjalne stanowisko pstrąga (albo przed nie), sprowadzenie właściwie kijem przynęty i… branie albo i nie. Następne stanowisko i tak do… końca łowienia.


Zaczęły intrygować mnie woblery. Z braku płynności finansowych (albo jak kto woli środków obrotowych) zacząłem próbować sam je robić. Początki nie były łatwe. Pokaleczone paluchy, dziesiątki wypieszczonych kształtów lądowały w koszu ze względu na całkowitą nieprzydatność wędkarską. Zaparłem się jednak i kombinowałem dalej. W końcu jakieś efekty zaczęły przychodzić. Woblery zaczęły pracować a ja zacząłem łowić na nie ryby.



Moje pstrągowe wyprawy (i nie tylko) zaczynały się bardzo wcześnie. Trudno dokładnie powiedzieć kiedy. Zaczynały się od pomysłu. Kiełkuje on w głowie czasami dosyć długo. Jest przemyślany pod każdym kątem i wielokrotnie poddany krytycznej ocenie. Czasami jest odrzucany do ponownego przemyślenia… by w końcu doczekać się realizacji. Siadam wtedy z kawałkiem balsy w ręku i strugam. Bardzo często efekt ląduje w koszu bo nie do końca jestem zadowolony ze zmaterializowania swojego pomysłu. Czasami jednak dostaje swoją szansę by zostać powielonym.


Gdy już pierwsza część „wyprawy” jest zakończona (czyli gotowy wobek ląduje w pudełku i czeka na wodowanie) pora na prawdziwe łowy. To ryby stwierdzają, czy mój pomysł był dobry, czy… „kosz”. Jeżeli łowię na niego ryby systematycznie to „się nadaje” i w przyszłości wykonuję więcej jego braci. Jeżeli nie, to „kosz”. Nic nie jest w stanie dać takiej przyjemności niż złowienie ryby na samodzielnie wymyślony i własnoręcznie wykonany wobler. Przepraszam, jest coś jeszcze co może startować w szranki z tym odczuciem. To przyjemność jaką może dać on innym. Już jakiś czas temu zauważyłem, że na swoje woblery mam mniej sukcesów niż inni na te same przynęty. Jakoś mi to nie przeszkadza a nawet sprawia przyjemność. W końcu część ich sukcesu jest ze mną związana…


Za namowami castingowców zaprojektowałem woblera który będzie się sprawdzał przy użyciu multiplikatora. Sam też pomimo wielu głosów przeciwnych („z castem na pstrągi??? – można sobie robić dobrze, ale dlaczego drutem kolczastym”) sprawiłem sobie odpowiedni sprzęt by w trochę inny sposób łowić ulubione ryby i przy okazji testować przynęty.



Skutków takich decyzji nie przewidziałem. Po pierwsze zacząłem z większą uwagą podchodzić do sprzętu jakim łowię a przede wszystkim do jego spasowania. Nie chodzi tu o sprzętomaniactwo lecz o najzwyklejszą użyteczność. Po drugie moje pudełko z przynętami zmalało, bo zdałem sobie sprawę, że i tak zwykle nie zakładam na agrafkę więcej niż 3-4 sprawdzone przynęty. Po trzecie same rzuty stanowią wielką przyjemność a po czwarte, co chyba najważniejsze poczułem się naprawdę wolny.



Wcześniej na pstrągach byłem bardzo spięty. Najważniejsze było złowienie ryby. Znalezienie na nią sposobu, przechytrzenie jej. Teraz jest inaczej. Owszem jestem skupiony na tym co robię, ale priorytety się zmieniły. Najważniejsza jest przyjemność nad wodą. Czasami jest to złowienie ryby, czasami pogadanie z towarzyszem wyprawy a czasami zmoknięcie do suchej nitki (kiedyś raz sprawiło mi to przyjemność, ale było wtedy tak parno…). Z tego samego powodu na mojej agrafce ląduje zwykle któryś z moich woblerów. Pomimo tego, że czasami guma albo obrotówka jest skuteczniejsza. Najzwyczajniej w świecie uwielbiam łowić na woblery.






Lubię spławiać je z nurtem i tylko delikatnie poruszać szczytówką. Ja to nazywam delikatnym jerkowaniem. Poruszam tak, by wobek tylko dwa lub trzy razy machnął ogonkiem i dalej spływał swobodnie. Lubię poprowadzić go po łuku, by spływając w okolice kryjówki wywabiał pstrąga delikatnymi ruchami. Lubię też poprowadzić czasami tak by mocniejszą pracą zdenerwował jakiegoś nerwusa. Jak nic nie bierze – idę dalej. Lubię łowić zarówno na tonące wersje jak i pływające. Każda z nich jest inna i daje inne możliwości. Odkrycie ich procentuje na kolejnych wyprawach. Łowi się dzięki temu bardziej świadomie. Widząc miejscówkę i jej charakter lepiej dobiera się do niej przynętę i sposób jej prezentacji.


Powiecie, że nie wykorzystuję nad wodą wszystkich możliwości. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Jednak łowienie na inne przynęty nie sprawia mi takiej frajdy. Powiem więcej. Czasami skuteczne na pstrąga jest długie przytrzymywanie woblera w nurcie w okolicy jego kryjówki. Tego też zwykle nie robię, bo wolę przemierzać kilometry rzeką i szukać tego aktywnego. To sprawia mi dużo większą przyjemność.




To wszystko w moim przypadku sprawia, że wychodzę z „dziczy” czasami ubłocony, przepocony, pokąsany przez komary…
…ale szczęśliwy: „Ja tu jeszcze wrócę”.



Slawek


Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum




<script type="text/javascript">
</script>
<script type="text/javascript"
src="http://pagead2.googlesyndication.com/pagead/show_ads.js">
</script>

 



  • dpb-firma, mieszko drugi i expensiw lubią to


0 Komentarze