Skocz do zawartości

  •      Zaloguj się   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.


Szukaj w artykułach


Reklama


Ostatnie na blogu


1200 aktywnych użytkowników (w ciągu ostatnich 15 minut)

1190 gości, 0 anonimowych

Bing, Google, przemass855, Bolesław, Hesher, kacperek993, GregorS, tykrysek1, Maciej W., Maroxx21, Krzysiek Rogalski, Andrzej@45


- - - - -

Roslagen 2005 - wspomnienia - część I


 

Podróż

O szwedzkich wyprawach słyszał już prawie każdy polski wędkarz. W opowiadaniach rozsławia się wielkie okazy, niezliczone ilości poławianych ryb oraz historie o długich i pełnych emocji holach. Relacje, filmy, zdjęcia przesyłane między znajomymi, a w nich metrowe szczupaki sprawiają wrażenie, że wielu z nas myśli, iż złowienie metrowej ryby w Szwecji jest bardzo proste. Wystarczy jedynie przepłynąć Bałtyk, udać się do szkierowej zatoki i czekać na branie pierwszego metrowca. Nic bardziej błędnego!

 

Długo przed wyjazdem przygotowywaliśmy się do wyprawy. Telefony, pytania, wielka niewiadoma i godziny rozmów. Co zabrać? Jak się przygotować? Jaka będzie pogoda? To tylko nieliczne pytania, które padały z naszych ust. Naszym doradcą był Sebastian (Rognis), który pomagał nam niemal we wszystkich kwestiach. On, bowiem w zeszłym roku przeżył fantastyczną przygodę w Roslagen z Andrzejem Zdunem, który podobnie jak w tym roku był przewodnikiem i jednocześnie organizatorem wyprawy. Poza tym Sebastian jako jedyny z naszej grupy poławiał już wcześniej szczupaki w Szwecji w Roslagen. Znał miejscówki, zatoki, wiedział jak poruszać się bezpiecznie po szkierach, znał również panujące tam warunki. A to, uwierzcie mi, bardzo dużo!

 

Przynęty spakowane, wędki w pokrowcach, plecionki nawinięte na szpule kołowrotków. Pierwszy etap wyprawy to podróż do Gdańska. Podzieliliśmy się na dwie grupy. Pierwsza: Sebastian, Janek, Remek jedzie samochodem. Zabieramy kilka drobiazgów naszych kolegów z grupy drugiej: Daniela, Łukasza, Roberta oraz Michała, którzy za środek transportu wybrali pociąg. Samochód napchany do granic możliwości. Kilka (kilkanaście) wędek, mnóstwo przynęt, plecaki oraz kombinezony wędkarskie. Podróż mija bez mniejszych problemów. Do Gdańska przybywamy dużo przed czasem. Całą drogę spędzamy rozmawiając o wędkowaniu, przynętach i szwedzkich planach. W zasadzie nie wiedziałem, który to już raz, ale miałem wrażenie, że omawialiśmy niektóre kwestie po raz kolejny. W rozmowie czuć było pewną nutkę niepewności, niewiadomej. W głowach pojawiały się kolejne i zagadkowe pytania jak będzie, co się wydarzy i czy wyprawa będzie udana. Co jakiś czas pojawia się słowo „metrówka”.

 

 

 

Kiedy przybywamy do portu widzimy uśmiechnięte twarze kolegów. Wszyscy w dobrych nastrojach. Wiemy już, że pod względem towarzyskim wyprawa będzie wyśmienita. Ten sam przedział wiekowy, to samo nastawienie, te same cele i to samo hobby – wędkarstwo spinningowe i szczupaki. Poza tym wszyscy doskonale się znamy. Wspólnie, bowiem jeździmy na wiele wypraw w Polsce. Rozpiera nas radość, że będzie nam dane przeżyć fantastyczne dziesięć dni. Liczba sprzętu, którą ze sobą zabraliśmy jest niesamowita. Widok wędek, pudeł z gumami, jerkami, blaszkami zarówno wahadłowymi jak i obrotowymi przyprawia o zawrót głowy. Dodatkowo okazuje się, że Michał, nasz kolega z Gorzowa Wielkopolskiego, przyjechał ze sprzętem na białą rybę. Jego plan to złowić, oprócz metrówki, jakiegoś pięknego leszcza. Na naszych twarzach rysuje się uśmiech nie tylko na temat jego planów, ale również na widok dwóch wielkich puszek kukurydzy, które ze sobą taszczy. Czyżby to nasze jedzenie? Po chwili rozmów pakujemy sprzęt do samochodu. Trwa to jak można się domyślać dłuższą chwilę. Część grupy przejeżdża odprawę samochodem, część pieszo. Wjazd na prom to nowe doświadczenie. Chwila niepewności, podjazd pod ostrą górkę i jesteśmy już w środku.

 

Dokładnie o 18.00 wypływamy z Gdańska. Podczas rejsu nasze humory nadal dopisują. Połowę czasu spędzamy na rozmowach, dobrej zabawie oraz omawianiu naszych technik połowu ryb. Każda osoba wnosi coś nowego, od każdej można dowiedzieć się wielu ciekawych informacji. Marzymy również o pobiciu swoich dotychczasowych rekordów życiowych. Czy się uda? To pytanie, na które odpowiedź przyjdzie nam czekać jeszcze kilka najbliższych dni.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W Nynasham jesteśmy po szesnastu godzinach podróży. Teraz tylko przesiadka do innego, większego samochodu i jedziemy dalej – Roslagen. Przedtem jednak spotykamy załogę z poprzedniej tury. Opaleni, uśmiechnięci i szczęśliwi. Rekord poprzedniej wyprawy to szczupak wielkości 115 cm oraz łącznie trzy szczupaki powyżej metra. To świetny wynik, zwłaszcza w obliczu warunków, które panowały na archipelagu – zimna woda poniżej 10st.C. Każdy z nas marzy oby i u nas były przynajmniej takie rezultaty. Oczywiście próbujemy na gorąco dowiedzieć się od kolegów, jakie miejscówki polecają, na jakie przynęty mieli najlepsze wyniki. W odpowiedzi pada stwierdzenie, że gumy królują i właściwie na nic więcej nie warto łowić. Tu pojawia się konsternacja – wielu z nas nie było przygotowanych do takiego wędkowania. Generalnie nastawiliśmy się na jerki, woblery oraz blachy. Po niespełna 15 minutach okazało się jednak, że koledzy postanowili nas wpuścić w maliny. Najskuteczniejszą przynętą jak się okazało był Salmo slider. Wielu z nas, miłośników takiego rodzaju przynęt, bardzo się ucieszyło na tą wiadomość. Wiedzę o tej przynęcie mamy sporą a i umiejętności nie małe, więc z rybami problemu być nie powinno. Przez głowę przechodzą myśli - będzie dobrze. Do Susveden, kolejnego miejsca przesiadkowego (tam wsiadamy do barki), jedziemy około trzy godziny. Po drodze przejeżdżamy przez Sztokholm. Przepiękne miasto. Jesteśmy pod wielkim wrażeniem. Na jednej ze stacji benzynowej robimy przymusowy postój. Patrzymy a tu Michał taszczy ze sobą cygaro. Po co? A no by uczcić swoją pierwszą metrówkę, którą zamierza złowić. Wywołuje to w nas wiele śmiechu. Docieramy w końcu do portu, z którego transportujemy się do naszego miejsca docelowego.

 

Widzimy już szkiery. Pierwsze widoki zapierają dech w piersiach. Do tej pory szkiery widzieliśmy jedynie na zdjęciach. Widok „na żywo” pobudza naszą wyobraźnię. Przepakowujemy się na barkę, która zawiezie nas na docelowe miejsce – Wyspa Żmijowa (Ormon). Trwa to ładną chwilę. Przy okazji patrzymy pod krystaliczną wodę licząc na wypatrzenie pierwszej ryby. Może nawet szczupaka.

 

 

 

 

 

 

 

Po dosłownie 30 minutach podróży, jesteśmy na miejscu. Po drodze nasz przewodnik Andrzej Zdun opowiada o zatokach, zasadach bezpieczeństwa oraz harmonogramie wyprawy – co, gdzie, o której. Na miejscu wita nas żona Andrzeja – Małgosia. Miejsce, jak i warunki wyprawy są bardzo dobre. Jesteśmy szczęśliwi oraz bardzo zadowoleni, najgorsze bowiem za nami. Jutro będziemy przecież łowić.

Ale co to? Niektórzy z nas już nie wytrzymali. Kije wyciągnięte, przynęty w garść i pierwsi odważni biegną na start. Po kilku minutach mamy już pierwszego „poszkodowanego”. Robert (Xavi), który zrobił o jeden krok za daleko miał okazję poczuć na sobie wilgoć morskiej wody. Uwaga! Kamienie są bardzo śliskie.

 

 

 

Wieczór dnia pierwszego spędzamy na wspólnej posiadówce. Jest szaro, nie tak jak w Polsce zupełnie ciemno. W między czasie przygotowujemy sprzęt, oglądamy zdjęcia z poprzedniego turnusu. Postanawiamy pójść wcześniej spać, przed nami bowiem dzień pełen wrażeń i nowych atrakcji.

 

 

Dzień pierwszy – poszukiwania

Ta noc była rzeczywiście bardzo krótka. Wstajemy o godzinie 7.00. Słońce już wysoko na niebie. Wszyscy z niecierpliwością czekamy na organizatora wyprawy – Andrzeja. Wyobraźcie sobie siedmiu facetów „napalonych” na ryby, kiedy widzą, że na śniadanie przyjdzie jeszcze długo czekać. Każdy z nas przebiera nogami i zadaje pytanie – kiedy? Widać ogólne poruszenie. Nie czekając jednak długo przygotowujemy łodzie. Kilogramy przynęt, wędki, dodatkowy osprzęt. Jest tego naprawdę sporo. W między czasie widzimy spokojnie krzątającego się po posesji naszego przewodnika. Uspakaja nas mówiąc, że nie będziemy się spieszyć, jeszcze się nałowimy. Jednak, kto do końca wierzy w te słowa? Powoli zbieramy się do naszego pierwszego śniadania, które oprócz tego, że jest przepyszne jest bardzo obfite. Rozmawiamy, jak można się domyślić, przede wszystkim na tematy wędkarskie, których zwłaszcza w pierwszym dniu jest sporo.

 

Przyszła jednak pora na rozpoczęcie naszej przygody z rybami. Jeszcze tylko krótki instruktarz Andrzeja jak zachowywać się na szkierach, tankowanie zbiorników i wypływamy trzema łodziami: Sebastian, Remek pierwsza łódź, Andrzej, Michał, Łukasz druga, Daniel, Janek, Robert łódź trzecia.

W pierwszym dniu Sebastian i Remek płyną samodzielnie. Reszta ekipy razem z Andrzejem odwiedzają kolejne zatoki, które w poprzednich turnusach obfitowały w ryby.

 

Razem z Sebastianem płyniemy w pierwszej kolejności do najbliższych zatok. Właściwie w każdej można by łowić. Trzciny, już całkiem zielone, roślinność podwodna to potencjalne kryjówki szczupaków. Wpływamy do „GayBay’a” (każda z zatok ma umownie przyjętą nazwę – dla lepszej orientacji). Pierwsze rzuty okraszone przeraźliwym jazgotem mojego C4 nie należą do przyjemnych. Czekamy na pierwsze brania, ale zupełnie nic. Woda troszkę mętna, ale spokojna. Po pierwszych dwóch godzinach obławiania zaczynam zastanawiać się gdzie są te wielkie ryby, o których wiele można było usłyszeć jeszcze przed wyjazdem. Miejscówka wręcz idealna (2 metry wody, z roślinnością podwodną i rzadkimi trzcinami), a ryb jak nie ma tak nie ma. W pewnym momencie jest pierwsze branie na przynętę Yokozuna (ZIP) jednak kontakt z rybą był tylko chwilowy. Kilkanaście następnych rzutów bez większych efektów. Po czym obserwujemy pierwszego szczupaka odprowadzającego przynętę. Jednak i on nie bardzo miał ochotę na pobranie przynęty. Spływamy w dryfie jakieś 30 metrów. Jesteśmy już blisko brzegu. Wykonujemy całą serię precyzyjnych rzutów i pierwszy szwedzki szczupak melduje się na wędce. Ma niespełna 60 cm. Mały, ale przysparza pierwszą radość.

 

Niestety przygodę z tą zatoką kończymy. Praktycznie nic wielkiego się nie dzieje. Następna to „Jeziorko”, która swym wyglądem rzeczywiście przypomina małe jezioro zewsząd otoczone lasem, trzcinami. Tutaj aż pachnie dużą rybą. Pierwszy rzut, Sebastian łowi szczupaka. Standard polski. Niewiele powyżej 60 cm, jednak waleczny. Dalej wykonujemy dużą liczbę rzutów lecz bez większych sukcesów. Zmieniam przynętę na bojkę Yokozuny. Pierwszy rzut, szczupak jakieś 60 cm, drugi albo trzeci to samo, jeszcze jeden. Kilka następnych i ponownie szczupak ląduje w naszych rękach. Przynęta okazała się świetna, jej nieprzewidywalne i bardzo energiczne ruchy zadziałały na kilka ospałych szczupaków. Zaczyna się coś dziać. Woda jakieś 2m, troszkę zimna, ale zabawa przednia. Nie trwało to jednak długo. Sebastian jeszcze wyciąga szczupaka i płyniemy dalej na obiad.

 

Obiad, tradycyjnie, robiony jest na jeden z wysp. Andrzej przywozi kociołek żeliwny, w którym przygotowywany jest jedzenie. Wewnątrz (miałem chyba nie zdradzać) ziemniaki, kapusta, pokrojona wędlina, boczek, papryka i najważniejsze mięso szczupaka to wszystko doprawione przyprawione. Po około 40 minutach staje się niesamowitą ucztą. Ognisko rozpalone a z kociołka wesoło bucha para. Znak, że wszystko w najlepszym porządku. Rozmowy, w czasie oczekiwania są tradycyjne. Opowiadamy o swoich pierwszych szczupakach. Okazało się, bowiem, że wielu z nas ma już na swoim koncie pierwsze ryby. Nie jest ich może wiele, nie są to również okazy, ale frajdy jest co niemiara. Pojawia się m.in. pięknie ubarwiony okoń Łukasza oraz szczupak 95 cm Andrzeja. Ten to ma szczęście … no i oczywiście wiedzę.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pierwszego obiadu nie można zapomnieć. Każdy czeka z wielką niecierpliwością. Zapachy na świeżym powietrzu są dwa razy intensywniejsze. Pierwsze kęsy i niebo na podniebieniu. Coś niesamowitego, wręcz trudno sobie to wyobrazić. Rozpływająca się ryba z tymi wszystkimi dodatkami jest przepyszna.

Po obiedzie wyruszamy dalej. Każdy wybiera nowe zatoki by pierwszego dnia poznać jak największe terytorium.

 

Tym razem z Sebastianem wybieramy miejsce bardzo atrakcyjne dla szczupaków. Zatokę, w której zwykle jest około 1,5 m głębokości. Zatoka ta dość mocno odseparowana jest od morza. By dostać się do niej jesteśmy zmuszeni przedostać się przez konstrukcję wymyśloną przez Szwedów – rura.

 

 

 

Po przybyciu na miejsce okazało się, że wody jest zdecydowanie mniej niż przypuszczaliśmy. Zapytacie pewnie ile? Tak około 30 – 40 cm. O łowieniu na większość przynęt nie ma co marzyć. Pozostają praktycznie przynęty powierzchniowe ale z nimi wcale nie jest łatwo. Często, bowiem roślinność wynurza się ponad lustro wody. Szybko przeszukuję moje pudło. Glidery odpadają, woblery również, pozostają przynęty powierzchniowe. Wyciągam gumę Charlie Sr., która właściwie nie tonie (mimo obciążenia) jedynie zgrabnie zamiata ogonem powierzchnię wody. Kilka rzutów i na płytkiej wodzie tworzy się najpierw smuga, po czym przynęta z wielkim pluskiem znika pod wodą. Walkę szczupaka nawet 75 cm w takich warunkach pamięta się długo.

 

 

 

W tym samym czasie słyszymy  dźwięk przychodzącego SMS’a. Sebastian sprawdza. Krótka, aczkolwiek wiele mówiąca treść – 103 cm Andrzej. O rany … pierwsza metrówka. Łowimy jednak dalej. Przychodzą kolejne SMS’y. Tym razem dwa kolejne informują nas o 90 i 95 cm szczupakach Łukasza, który wspólne z Andrzejem obławia tą samą zatokę. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że koledzy znaleźli niezłą miejscówkę. Zastanawiamy się czy dołączyć, jednak ostatnia wiadomość nie pozostawia żadnych wątpliwości – 101 Andrzeja. Dla mnie jak i dla wielu uczestników było to niesamowite wydarzenie. Andrzej  już w pierwszym dniu ma dwie metrówki na koncie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Po dosłownie kilkunastu minutach jesteśmy w tej samej zatoce. Widzimy łódź Andrzeja. W tym samym czasie pozostali uczestnicy obławiają inne zatoki. Nie poddali się presji. Niestety czasu nie pozostało wiele ale mimo to Sebastianowi udaje się wyciągnąć jeszcze jednego króciaka.

 

 

 

Pora na powrót do domu. Jak każdego dnia meldujemy się punktualnie o 21.00. To wymóg organizatora. Widać niesamowicie rozpromienione twarze uczestników. Pierwsze ryby, pierwsze duże ryby, pierwsze metrówki. Tego dnia niewątpliwym bohaterem był Andrzej (95, 101, 103) choć i inni połowili naprawdę wyśmienicie.

 

Jak zwykle kolacja, wspomnienia, krótka wymiana spostrzeżeń i … spać. Przed tym jeszcze, jak zresztą każdego dnia zgrywamy zdjęcia, podziwiamy pierwsze niesamowite obrazy. Oby tak dalej.

 

Remek, 2005 

 

 

 Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.




0 Komentarze