Skocz do zawartości

  •      Zaloguj się   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.


Szukaj w artykułach


Reklama


Ostatnie na blogu


1367 aktywnych użytkowników (w ciągu ostatnich 15 minut)

1285 gości, 5 anonimowych

Bing, Noro85, gacupisz, Fatso, Sławek77, Banjo, Richi55, trissot, Bolen30, michal078, Valo, mariusz!, Konstanty, PiotrekF, Google, Gad1979, ŁukaszK, Tomek Wielgus, Lukas 24, lamiglas, MWILCZ, kogut1982, ZielonyBanita, bony20, blacky24, Pankracy, PePe., Luciano, carlus75, Sandi, gregor76, DAMIR, kacperek993, przemofight, niko333, giniu666, lotalota, damianowy, Jarek M, Cargados1985, jaras67, kmiasko, nuka, Facebook, bartekmaj, cyprys19, Acho, DzikiBill, Michal20, jacek.hetflaisz, Tommek, Sebulba, tykrysek1, budzik, KrólRyb, Manro, MIGOTKA, Marek1969, xnt@, BGM, grzesiekbc, bartolomeo213, dante, zandermafija*SpinnigistaWT, Tomsi, Sławek.Sobolewski, cinek5577, M@lini@k, kowalek87, kazo57, Sonary i mapy, Marvin, Piotrek6767, IPeIPe, Kokot, Mac44, Mateusz95s, krzysiek-es, XKRZYSIEK100, Rebel64


* * * * *

Bolesław Uryn (Boleebaatar) - podróżnik, wędkarz, fotograf - wywiad - część II


W poprzednim odcinku wywiadu (Bolesław Uryn (Boleebaatar) – podróżnik, wędkarz, fotograf – wywiad – część I), do którego lektury serdecznie zapraszam tematem przewodnim naszej rozmowy były podróże i związane z nimi doświadczenia Bolesława Uryna. Przyszedł czasy by przejść do kolejnych fascynacji naszego miłego gościa. Zapraszam zatem do drugiej części wywiadu, w którym poruszymy tematykę wędkarską oraz fotograficzną.


 

 


R: Jaką podróż Poleciłby Pan wędkarzowi, który pracuje cały tydzień w biurze i może poświęcić na urlop dosłownie dwa tygodnie w roku?


Dwa to za mało – minimum trzy, OK? Oczywiście Mongolię, a czemu – by zobaczył „zaginiony świat” dinozaurów i chana Czyngisa, złowił mongolskiego „szamana” – tajmienia, zrzucił 5 kg nadwagi, poprawił sobie kondycję i przedłużył życie, bo Mongolia jest również jak najlepsze sanatorium...





R: Przejdźmy do Mongolii i najnowszych Pańskich książek. Mongolskie tajmienie łowione w niezwykłych okolicznościach przyrody to dla wielu wędkarzy życiowe marzenie. Jak spełnić te marzenia?


Wyprawy wędkarskie do Mongolii z roku na rok robią się w Polsce coraz bardziej popularne. Wiele osób wraca tam po raz drugi i kolejny. Najlepiej, najmądrzej (i najtaniej) jest skrzyknąć się w kilka osób (wokoło kogoś, kto tam już był) i pojechać samemu. Wynająć w UB samochód z kierowcą – przewodnikiem i pojechać daleko w stepy i tajgę... Wbrew pozorom Mongolia nie jest droga (np. wynajęcie 7-o osobowego samochodu to koszt 30-50$/dzień, hotel to 5$), pod warunkiem, że się nie spieszymy i opieramy na doświadczeniach i radach poprzedników...








R: A jak zdobyć dobrych przewodników w Mongolii?


Już bardzo wielu Polaków było w Mongolii na wyprawach wędkarskich i najlepiej wziąć od nich „namiary” na sprawdzonych kierowców samochodów i jednocześnie przewodników wędkarskich. Ci Mongołowie – sprawdzeni i od lat zaprzyjaźnieni z Polakami – przewijają się np. w relacjach zamieszczanych w Internecie (w tym i na mojej stronie www.uryn.cso.pl) . Wielu zna Suchego... Muruna... czy Erdene. Wystarczy tylko wcześniej napisać, zadzwonić czy zaemajlować a samochód z zaprzyjaźnionym Mongołem czeka na lotnisku...






R: Wiele się słyszy, że okres świetności wędkarskiej Mongolii mija, zwłaszcza jeśli chodzi o tajmienie. Czy to prawda? Co stało się przyczyną tego stanu rzeczy?


Cóż, w 1995 roku w Kotlinie Darchackiej byłem dla miejscowych jak „ufoludek”... Wędkowałem tam jako jeden z pierwszych ludzi a tajmienie tak hałasowały w nocy, że nie mogłem spać w namiocie. Dzisiaj stoją tam budynki baz wędkarskich i lądują helikoptery... Również wówczas Mongołowie nie wędkowali. Dzisiaj jest to masowy sport w Mongolii (a właściwie nie sport a mięsiarstwo). Niestety, obserwuję nieracjonalną gospodarkę rybacką i dzikie wędkarstwo. Aby złowić piękną i dużą rybę trzeba jej długo szukać i odjeżdżać jak najdalej od cywilizacji, odkrywać nowe łowiska. Świat się zmienił na lepszy – demokratyczny, ale jest zadeptywany i brutalnie zaczął rządzić dolar...




R: Jak wygląda rozwój wędkarstwa mongolskiego na przestrzeni ostatniego dziesięciolecia?


Z jednej strony świat odkrył Mongolię jako wspaniałe, unikatowe łowisko wędkarstwa śródlądowego. Docenia ją i odwiedza. Z drugiej, jeśli tak dalej będzie wyglądała jego rabunkowa eksploatacja, to... „odpukać”! „Wczoraj” w jeziorze Ogij-nuur nie mogliśmy opędzić się od brań, dzisiaj – pustynia, bo Chińczycy łowią tam zimą setki ton ryb...





W Mongolii ochrona przyrody stała się priorytetowym celem działania rządu. Ustanowiono 26 terenów prawnie chronionych o łącznej powierzchni aż 126 tys. km² (8% powierzchni całego, ogromnego kraju, co stanowi np. 40% powierzchni Polski... ). Mongolia zmierza, by cały kraj - bazując na tradycyjnej, historycznej wiedzy i stylu życia pasterzy - otrzymał status Światowego Rezerwatu Biosfery UNESCO! Demokracja, gospodarka rynkowa i wolność wyznania – przyciągają pomoc światową i pozwalają Mongołom optymistycznie patrzeć w przyszłość.


Dynamicznie rozwija się niekontrolowana turystyka (aktualnie ponad 1 mln odwiedzających rocznie…). Jeszcze niedawno Mongolia hermetycznie zamknięta na świat - dzisiaj chwali się dochodem w wysokości 150 milionów USD, które przynosi blisko 500 firm turystycznych, 140 kempingów i 200 hoteli.











R: W Polsce powszechnym mitem jest przekonanie, że jeśli Mongolia to tylko tajmienie, lenoki oraz lipienie. W swojej ostatniej książce Pisze Pan o tajemniczym jeziorze pełnym OGROMNYCH szczupaków, o karpiach, o sumach. Dlaczego polski wędkarz, który w poszukiwaniu szczupaków jedzie do Szwecji, a w poszukiwaniu sumów do Hiszpanii powinien skierować swoje zainteresowanie na Mongolię?



Aktualnie wędkowanie w Mongolii sprowadza się praktycznie do spinningu i muchy. Tajmieni, lenoków i lipieni. Dotyczy to również – niestety – i moich doświadczeń. A rzeczywiście jest to ogromne łowisko „denne” - suma, miętusa i dzikich karpi. Wielokrotnie i w różnych miejscach je łowiłem ale okazjonalnie i na spinning. Ciągle tajemnicą okryte są ilości i maksymalne wielkości ryb tych gatunków. Jeszcze nie odkryto gdzie są najlepsze łowiska. Warto więc nie poddawać się modzie tajmieniowej i pojechać ze sprzętem gruntowym.


Ciągle w Mongolii są nie odkryte OGROMNE łowiska jeziorowe...





R: Pamięta Pan rybę swego życia? Historię jej złowienia, emocje?



Tak, od tamtej przygody ciągle wracam do nich (dwie ryby) pamięcią i opisałem ją w książce.

.... Pod koniec męczącej, konnej wyprawy dojechałem z przyjaciółmi z Belgii nad rzekę Sziszchid. Ani wieczorem, ani rano dnia następnego, ryby nie brały. Poskarżyłem się mojemu mongolskiemu przewodnikowi i przyjacielowi. Ten – syn miejscowej szamanki, najpierw odprawił odpowiednie modły na intencję, potem wziął karabin i upolował malutkiego susełka.




Przyniósł mi go do obozu i polecił mi zdjąć woblera i użyć trupka jako przynętę. Obśmiewany przez kolegów wyszukałem ogromną kotwicę i... w samo południe zahaczyłem dwa tajmienie 139 i 140 cm. W dwóch kolejnych (sic!) rzutach – dwie ogromne ryby. I jak tu nie wierzyć w moc mongolskich szamanów...





R: Oprócz sukcesów wędkarskich jest i druga strona medalu - porażka z rybą, która staje się obiektem naszych westchnień, wspomnień. Pamięta Pan takie porażki? Która była najbardziej bolesna? Jakie popełnił Pan wtedy błędy?




Utraty żadnej ryby nie nazywałbym porażką. Fakt, że udało mi się namówić ją do zaatakowania przynęty to już wielka satysfakcja. A jeśli walka odbywała się np. w ciemnościach nocy, w wodzie po piersi, wielkiej, mongolskiej, górskiej rzece to na taką „porażkę” czekam cały rok i bardzo mnie ona cieszy. Bolesne tylko bywają uszkodzenia sprzętu, kiedy do najbliższego sklepu wędkarskiego są tysiące kilometrów...





R: W jaki sposób dobiera Pan sprzęt wędkarski do konkretnej wyprawy? Uniwersalizm? Specjalizacja pod konkretną rybę? Czy może inne kryterium wyboru? Jak pozbyć się nawyku zabierania wszystkiego "bo może się przydać, bo może będzie to najskuteczniejsza przynęta"?



Wyprawy, szczególnie konne czy na canoe, narzucają mi limit ilości i wielkości sprzętu możliwego do zabrania. Spinningowanie w Mongolii zaczynałem od najlepszych, dwuczęściowych kiji, często robionych specjalnie pod wielkie tajmienie i rzekę. Teraz technika poszła daleko do przodu i bazując na perfekcyjnych kołowrotkach i plecionkach, zdaję się na tzw. „travelery”. Krótkie, składane kije, które swobodnie mieszczą się w plecaku i jukach konia.






Lubię miejscowe przynęty i staromongolskie metody łapania ryb. Zatem zawsze odwiedzam targowisko w UB. Szukam miejscowych „wędkarzy” i odkupuję od nich jurtowy sprzęt. Tak jest ciekawiej. Natomiast z kraju zawsze zabieram niezawodne woblery Salmo i... wahadłowe Algi.





R: Panie Bolesławie a jak konkretnie wygląda zestaw mongolskiego „wędkarza”?



Częstym sprzętem mongolskiego mucharza jest tzw. „katamaran”. Opis jest długi – dlatego zapraszam do moich książek. Natomiast do niedawna „spinningista” jurtowy obszywał kawałek drewna skórką jakiegoś susła, przyczepiał z jednej strony ogromną kotwicę a drugiej linkę lub baardzo grubą żyłkę. Kręcił takim ciężkim szczurem nad głową, rzucał go do rzeki i wolno wybierając linkę, ściągał do siebie. Pływającą po powierzchni przynętę atakowały tajmienie...
Ale to na odludziu, dzisiejsi bogaci wędkarze z UB łowią na sprzęt lepszy od naszego...







R: W tytule jednej z wydanych ostatnio Pańskich książek pojawia się "i ... szczury". Czy to najskuteczniejsza przynęta na mongolskie tajmienie? Skąd pochodzi pomysł na nią? Czy Mongołowie również tak łowią? Kupuje Pan takie przynęty czy wykonuje samodzielnie?




Tajmienie nie są rybami wybrednymi i każda przynęta spinningowa spisuje się dobrze, ale największą przyjemność sprawia mi łowienie na mongolskie tzw. „szczury’. Prvzynęty miejscowe, znane w jurtach od dawna. No i szczury najbardziej lubią największe tajmyszki, żerujące nocą w prawdziwie survivalowych warunkach. Przynęty te kupuję na rynku w Ułan Bator, lub sam robię w domu, obciągając pływające woblery Salmo skórką np. piżmaka.







Szczur/mysz jest to przynęta na wielkie ryby żerujące zazwyczaj dopiero po zmroku, ale w szczególnych latach (kiedy wszelakich gryzoni jest w Mongolii wiele), na „myszki” doskonale łowi się również w środku dnia.





R: Jakie jest Pańskie największe odkrycie wędkarskie?



Chyba to, że uprawianie tego hobby może być wspaniałym pretekstem do zwiedzania i poznawania świata, do nauki i... dbałości o zdrowie i długie życie. Zdobywania innych umiejętności np. żeglowania, czy podpatrywania ryb pod wodą (płetwonurkowania)...


R: Jaki ma Pan stosunek do Catch and Release? Interesuje mnie też kontekst "Survivalu", czyli jak by nie było przeżycia wędkarza w trudnych warunkach i konieczności odżywiania się na łonie natury jej zasobami? Czy można te dwie kwestie pogodzić?



Uważam się za ekologa rygorystycznie podchodzącego do troski o przyrodę, ale bez przesady. Uważam, że samo „gonienie króliczka” to największa przyjemność, że wystarczy ‘wytropić” niedźwiedzia i... strzelić, mając satysfakcję z trafienia w wybrany sęk koło jego głowy i mieć z tego celnego strzału wystarczającą (a nawet podwójną) satysfakcję. Ale - jak mówię - bez przesady, każdemu złapanemu tajmieniowi trzeba dać buzi i zdrowiutkiego wypuścić, natomiast kilka okonków (w Mongolii lipieni czy lenoków) zawsze można usmażyć na kolację. Czy nawet wziąć jednego tajmienia, takiego który w trakcie holu poranił się, czy poobijał o kamienie i ma małe szanse przeżycia. W ten sposób na pewno nie zaszkodzimy populacji ryb.


Ważne jest stosować zasadę, że po mojej bytności nad wodą może pozostać wyłącznie popiół ogniska...




R: Niektórzy wędkarze dodają do hasła Catch and Release jeszcze jeden człon Photo. Ryby oraz związane z nimi przygody pozostają w nas, naszej pamięci. Opowiadamy o nich naszym bliskim, kolegom wędkarzom. Jednak oprócz wspomnień warto niekiedy przywołać rzeczywisty obraz złowionej ryby, czy krajobrazu, w którym dokonaliśmy połowu. Fotografia jest jedną z Pana pasji. Pamięta Pan początki? Kto wręczył pierwszy aparat fotograficzny? Kto Pana inspirował i inspiruje po dzień dzisiejszy?



Fotografuję – podobnie jak wędkuję – „od zawsze”, od dziecka. Zaczynałem od Zorki i czarno białych fotek robionych w domowym laboratorium mieszczącym się w spiżarce. Czemu - bo zdjęcia utrwalają nasze najwspanialsze wspomnienia i umożliwiają podzielenie się nimi z innymi. Uwiarygodniają wypowiadane słowo i napisany wyraz. Uczą. Niewielkim wysiłkiem można z każdej z wypraw zrobić sobie i kolegom wspaniały, profesjonalny album fotograficzny (polecam w Internecie - CEWE FOTOKSIĄŻKA). Dzisiaj bez problemu można wykorzystać zdjęcia prezentując je w postaci wystawy fotograficznej, kalendarza, podkładki pod myszkę komputerową itp. i w ten sposób coś dobrego, mądrego promować i reklamować. Większość cyfrowych aparatów fotograficznych umożliwia również nagrywanie zupełnie niezłych filmów. Nie wyobrażam sobie Internetu i strony jak Wasza, bez zdjęć...


R: Fotografia jako dziedzina przechodzi burzliwe zmiany. Analogowa fotografia odchodzi w zapomnienie, z wielką siłą wypiera ją technologia cyfrowa. Jak Pan podchodzi do zagadnień technicznych? Nadal analog i slajdy, czy fotografia cyfrowa? Dlaczego właśnie ta metoda? Jakie wybrana przez Pana technologia ma korzyści w stosunku do drugiej.



Już nie ma odwrotu od fotografii cyfrowej i szkoda czasu na dyskusję o jej wyższości (chociaż prosty, bezbateryjny analog jeszcze sprawdza się w przypadku np. zimowych wypraw wysokogórskich podczas silnych mrozów...). Nie potrzeba argumentów - jesteśmy w XXI wieku...





R: Co doradziłby Pan wędkarzom fotografom? Na co powinni zwrócić uwagę podczas fotografowania swoich zdobyczy, ilustrowaniu opowiadań wędkarskich? Co fotografować, jak budować relację?



Połączenie fotografii dokumentacyjnej i artystycznej to tematy wielu książek i odsyłam do nich Czytelników, bo w kilku zdaniach nie dam rady nawet „liznąć” tematu. Chciałbym tylko doradzić fotografom – wędkarzom, by zwracali uwagę aby fotografowany obiekt (ryba) nie był ubabrany krwią i najlepiej został ujęty w sytuacji wskazującej na wypuszczanie żywej i zdrowej ryby do wody. Tylko takie zdjęcia mają szansę „pójść na okładkę”...





R: Nadeszła pora na skompletowanie sprzętu fotograficznego. Co konkretnie zabiera Pan na wyprawy? Czyli co znajdziemy w torbie fotograficznej Bolesława Uryna.



Do niedawna jeździłem z 20 kg sprzętu załadowanego do dużego Pelikan boxa. Dwa „wypasione” korpusy lustrzanek, komplet obiektywów itd... Płaciłem za nadbagaż samolotowy, a potem mordowałem siebie i konia. Od roku ubiegłego (długa, kanadyjkowo – wędkarska wyprawa a potem kolejna w głąb pustynie Gobi...) przestawiłem się na sprzęt kompaktowy. Trochę „oko i ręka” fotografika narzekały, ale przywiozłem wiele pięknych fotek i dałem radę nawet zrobić wystawę zdjęć wielkoformatowych. Polecam więc kompromis – aparat kompaktowy np. Canon G9 (lub nowsze modele G10 lub G11). A do trzymania malutką, odporną skrzynkę Peli lub podobną, aby się nie uszkodził lub nie zamókł. Bardzo przydatna jest w pełni profesjonalna (i niedroga) obudowa do zdjęć podwodnych. Poza absolutnym zabezpieczeniem od wody umożliwia robienie zdjęć np. jednocześnie ryby pod wodą i wędkarza nad. Pół na pół... Zawsze zabieram ze sobą drugi, malutki (zapasowy) aparat. Jest to Olympus mju, wodo i udaro odporny.






R: Czy nie przedkłada Pan niekiedy fotografii nad wędkarstwem? Czy są takie momenty, kiedy odkłada Pan wędkę, mimo świadomości, że w rzece pływają ogromne ryby i robi Pan po prostu zdjęcia? Czy nie odczuwa Pan w tych momentach konfliktu wewnętrznego - a może jednak odłożyć aparat, złowić kolejnego tajmienia?



Mój świat „kręci się” wokół wędkarstwa, ale ilość złowionych ryb nie ma znaczenia. Wędkowanie jest pretekstem do podróży, poznawania świata, dokumentowania go na zdjęciach. Do pobytów z przyjaciółmi i radości z wyprawowego życia. Wiosłowania czy jazdy konnej. Łowię mało ryb ale dużych, za to zwracam uwagę na całe otoczenie wędkowania, na przeżycia i dokonania innych osób. Lubię złowić piękną, wielką rybę ale także popisać się super kolacją zrobioną na ognisku w tundrze i ją obfotografować. Odkładam spinning by robić unikatową fotę kolegi czy otaczającego mnie egzotycznego świata. By poznawać ludzi miejscowych, dokumentować ich życie. Bardziej niż złowienie kolejnej ryby i kolejnej, cenię sobie pogaduszki przy ognisku z przyjaciółmi czy aborygenami. Itp...




R: A przypomina sobie Pan najlepszą wieczerzę, gdzieś z dala od naszego kraju, na wyprawie, której Pan nie zapomni do końca życia?



W brazylijskiej Amazonii widziałem jak kobieta przygotowuje nam posiłek z zastrzelonej przez indian małpy. Coś strasznego, bo wyglądało jakby kroiła... niemowlę! Ostatnio przytrafiła mi się jurtowa kuchnia mongolska jakiej dotąd nie znałem. Zostaliśmy ugoszczeni mleczną zupą z... jąder wykastrowanych baranów i suszonym twarogiem ozdobionym staromongolskimi wzorami - swastykami.





R: Na pewno są takie momenty, kiedy wędkuje Pan samotnie. Jak radzi sobie Pan z wykonaniem autoportretu - Bolesława z wielkim tajmieniem?



Niestety, w wielotysięcznym archiwum nie mam własnych zdjęć to „szewc chodzi bez butów”. Jak już muszę takie mieć, to sięgam do fotografii robionych mi przez kolegów. Czasem jeśli mój aparat jest jedynym, to wciskam go innej osobie do ręki (np. Mongołowi), pokazuję gdzie ma patrzeć i co nacisnąć. Niestety, często wówczas „tracę” nogi lub głowę i zdjęcie idzie do kosza...






R: Czy posiada Pan w swojej kolekcji zdjęć jakieś ulubione, szczególne? Jak powstało, w jakich okolicznościach i co Pan czuje oglądając je?



Kiedyś, w mongolskiej tundrze, z prozaicznego powodu obudziłem się o świcie i musiałem wyjść z namiotu. I oniemiałem. Cały otaczający mnie świat był jak z polerowanego srebra – tak oszroniony i przez to błyszczący. Również konie pasące się lub leżące. Fenomen pogodowy. Zamiast oddać się czynnościom fizjologicznym to wróciłem do namiotu po aparat i fociłem... fociłem... Wspominam te zdjęcia dlatego, że są piękne i rzadkie oraz ponieważ do dzisiaj pamiętam jak wtedy zmarzłem!



Inne zdjęcie, które jest jakąś kwintesencją mojej Mongolii, to zdjęcie mongolskiej szamanki, gdy szamaniła w jurcie na intencję mojej wyprawy, po cichu i w tajemnicy, bo 15 lat temu takie poczynania były w Mongolii karane...




R: Co sądzi Pan o stronie www.jerkbait.pl? Czy chciałby Pan przekazać coś naszym czytelnikom?



„Szczęka mi opadła” gdy po raz pierwszy trafiłem na Waszą stronę i natychmiast przeleciałem ją od A do Z. Straciłem kupę czasu, ale nie żałuję. I szczerze powiem dlaczego. Po pierwsze podobała mi się wysoki poziom tekstów, profesjonalizm informacji w nich zawartych i nowość tematów. Nie da się ukryć, że strona jest „z wyższej półki”. Ale powodem mojego zainteresowania i czytania z zapartym tchem były także niezmiernie interesujące, obszerne, szczere, mądre, barwne wywiady udzielone Wam przez ludzi będących moimi „guru’ wędkarstwa. Pytania były takie, jakie sam z chęcią bym im zadawał a odpowiedzi interesujące. No i jest dużo, dobrych zdjęć. Czytałem z przyjemnością i od razu dodałem stronę do „Ulubione”. Systematycznie wracam szukając nowości ...


R: Bardzo dziękuję za możliwość przeprowadzenia z Panem wywiadu. Było mi bardzo miło! Dziękuję!



Ja również i zapraszam do Mongolii, warto... i proponuję jak najszybciej, bo ten świat jurtowy - jak z czasów Czyngis-chana, szybko robi się podobny do naszego.


Pytania zebrał, zredagował i wywiad przeprowadził: Remek
Zdjęcia: Bolesław Uryn
Więcej o Bolesławie Urynie: http://www.uryn.cso.pl/



<script type="text/javascript">
</script>
<script type="text/javascript"
src="http://pagead2.googlesyndication.com/pagead/show_ads.js">
</script>


Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

 


Jeśli jesteś zainteresowany kupnem wspomnianych w wywiadzie książek, w wersji elektronicznej tzw. ebook lub tradycyjnej papierowej , polecam http://www.rewasz.com.pl


 



    




0 Komentarze