Załączone pliki
Użytkownik diabel edytował ten post 02 listopad 2019 - 19:37
Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.
Napisano 02 listopad 2019 - 19:34
Użytkownik diabel edytował ten post 02 listopad 2019 - 19:37
Napisano 03 listopad 2019 - 01:12
Popularny
Jeszcze raz gratuluję wszystkim pięknych rybek, często łowionych o nocnej porze .Atmosfera nocnych łowów jest wspaniała.
Mi też dzisiaj się poszczęśiło trochę.
Co roku jesienią ostatnimi laty łowię trochę sandaczy na mojej jednej-niestety tylko jednej miejscówce, bo dawniej było ich kilka.
Niestety w tym roku nawet na tej jednej było cienko. Może ja nie umiałem ich gdzie indziej znaleźć, może ciepły październik i wybrały inne miejsca, a może dodatkowo jest bardzo mało tej szlachetnej i pięknej ryby.
A ta miejscówka to spokojna opaska z głębokim dołem, ze zwalonym drzewem-łowienie gumą to same zaczepy.
W tym roku okazało się,że ów dół zasiedlił jakiś duży sum, którego już 3 razy miałem na wędce
Dzisiaj też uderzył mi w zaczarowanego ołówka J.Widły chodził z wielką siłą pobiegłem chwilę za nim niestety rozerwał ogonem pleckęJMC bodajże 25ib- ona kompletnie na Wisłę się nie nadaje- byle otarcie i urywa się.
Poszedłem do samochodu, zmieniłem kołowrotek z plećką pp25IB, która jest w/g mnie o wiele lepsza.
Schodziłem nizej i 40 m niżej sandaczyk 50cm, a 50m nizej uderzenie mocne i odjazd- myślę dru gi sum , albo gruby sandacz, jak się okazało to zamierzony wreszcie cel wyprawy ładny , gruby sandacz. Pamiętając zeszłoroczne perypetie z podbierakiem .nawet nie próbowałem tylko podebrałem za pokrywę skrzelową iudało się.
Powiem wam, ze chyba żadna ryba w nocy nie daje takiej radości jak złoty szlachetny sandacz.
Miał ok. 86-87cm, dla mnie to już ładna rybka.
Wybaczcie zdjęcia, ale bateria padała i musiałem przyświecić latarką...
20191102_1717151.jpg 44,61 KB 64 Ilość pobrań 20191102_1717181.jpg 43,89 KB 62 Ilość pobrań
NOMINACJA DO KONKURSU "OPIS MIESIĄCA"
Użytkownik bartsiedlce edytował ten post 04 listopad 2019 - 12:54
Napisano 03 listopad 2019 - 10:44
Napisano 03 listopad 2019 - 20:50
Dzisiaj mniejszy, ale też zajefajnie walczył. Kolega Tomek-donkicha miał pecha -spiął mu się bardzo ładny. 20191103_163532.jpg 61,62 KB 66 Ilość pobrań
Użytkownik jerzy6 edytował ten post 03 listopad 2019 - 20:56
Napisano 04 listopad 2019 - 10:00
Weekendowe smoczki
Napisano 04 listopad 2019 - 19:56
Popularny
Wiślany Sandał XXL :-)
Mój nowy rekord wyjęty wczoraj na wobka własnej produkcji.PB podniesiony o 5cm :-)
Pozdrawiam
Sandał XXL.jpg 34,3 KB 82 Ilość pobrań SMOK.jpg 27,1 KB 71 Ilość pobrań
Napisano 04 listopad 2019 - 20:27
Napisano 04 listopad 2019 - 21:05
Królem tegorocznych sandokanów jest zmrok, na co nie mam czasu , ale i za dnia czasem coś dłubne. kopyto 47.
Napisano 05 listopad 2019 - 21:14
Popularny
Piękne sandacze ludzie łowią - szacun dla Tych, którym się nocami chce łazić albo mogą
Sumarycznie moje dwa tygodnie nieco się pokręciły i długo oczekiwany weekend nastał w ... poniedziałek . Ważne, że wolne i w końcu można się ruszyć i robić to, co tygryski lubią najbardziej.
Poniedziałek: dzwoni budzik o piątej, co kwituję jedynie grzecznym "wyłączeniem" i pójsciem dalej spać. Jak przystało na rasowego łowcę sandaczy wstaję o godzinie dziewiątej...
Ech... Jak zwykle życie ma swój scenariusz, a ja musiałem odespać zmęczenie. Zgaduję na się na Messenger z kolegą i okazuje się, że skończy pracę w południe - wspólnie ustalamy szczegóły spotkania i czekam. Czekam i dumam. Mamy jechać na sandacze na "jego" adres. Jak zwykle w takich sytacjach, nie wiem czego się spodziewać, więc najchętniej zabrałbym wszystko co mam, a mam zdecydowanie za dużo na Street Fishing i po przymiarce plecaka, mój kręgosłup każe mi się wypchać
Odciążam plecak do niezbędnego minimum i jadę nad wodę, zredukować nadwyżkę czasu.
Nadchodzi właściwy moment - wsiadam do auta kolegi i jedziemy około 40 km. Na miejscu szybko okazuje się że: po pierwsze miejscówkę opanowały okonie w ćwiczebnym rozmiarze 25-28 cm i namiętnie atakują nasze przynęty, choć sił na zżarcie pięciocalowej gumy brak oraz że sandacze gdzieś wyeksmitowały. Trzy godziny dają nam jedynie jednego stykusia, 2 okonie pod 30 cm i leszcza.
Kolega musi wracać zatem zbieramy się i lecimy do mojego auta. Siadam na fotelu kierowcy, robi się szaro. Szybka decyzja - odwiedzę stary adres, póki są ryby. Niedługo zejdą na zimowisko i będzie "po ptakach"
Pierwszy rzut i siada sandacz 62 cm. Ładny, ale jednocześnie jest ostatnim jakiego widzę tego dnia. Wracam do domu i cały czas knuję co tu robić we wtorek czyli moją "niedzielę".
Jedno jest pewne - powtarzam schemat pobudki, z tą różnicą że po ósmej siedzę już w aucie. Jadę na sprawdzony adres - dwie godziny ciszy, nawet jednego dotknięcia. Zmieniam wędkę na okoniówkę i wydłubuję pięć ćwiczebnych okoni 25-30 cm. W aucie mam wszystko co potrzeba i wpadam na pomysł zmierzenia się ze szczupakami. W odległości 13 km od miejsca gdzie jestem mam taką niedużą wodę, gdzie jest dużo szczupaków, choć ich rozmiar nie powala. Chęc kontaktu z rybą wygrywa - przemieszczam się. Dwie godziny biczowania jerkami nie dają nic - żadnej rekacji, żadego życia, żadnych sygnałów żerowania, a przecież wiem że tam są... Ech. Piękna wędkarsko pogoda: delikatny wiaterek marszczy wodę, jest zimno i ultra pochmurno choć nie pada. Na szczęscie, bo tego nie lubię.
Kolejna decyzja o zmianie wody również nie przynosi efektów - ląduję nad wodą gdzie są duże szczupaki, ale kompletnie nieaktywne.
Lekko zrezygnowany i zdegustowany dumam co by tu zmienić wędkarsko, żeby ten dzień jednak był inny... Spojrzenie w kirunku zegarka mówi mi, że to dobry czas na powrót w sandaczowe miejsce gdzie zacząłem swój wędkarski dzień. Ponieważ odległość niewielka, decyzja jest szybka i po kilku minutach rozkładam podbierak. Nie lubię go nosić - jest wielki, jest ciężki, jest na łódkę i kupiłem go z planem używania podczas polowania na grube szczupaki Ale jest wygodny, gdy trzeba rybę podebrać, choć czterdziestocentymetrowe okonie wyglądają w nim groteskowo...
Rozkładam stołeczek perkusity - wieloletnia przyjaźń z motocyklami i kilkuletnia przygoda z wyścigami na torze pozostawiły trwały ślad na moim kręgosłupie i czasem się wspieram takimi udogodnieniami, tymbardziej że od rana na rybach i ciągle na stojąco. To nie łódka, że człowiek sobie przycupnie.
Rozpoczynam metodycznie obstukiwanie dna, co jakiś czas zmieniając jedynie przynęty. Pod nogami leżą trzy obficie wypchane pudła, ale ryby ignorują wszystko co się nadaje do rzucania moim ulubionym TX 713c, który ukręcił forumowy kolega @Ark70 jakoś w 2014 roku. To jedyny zestaw, wraz ze Stelką 2500 który mam od tamtej pory i nie zmieniłem go na nic inego. Ma tyle ryb na koncie i tyle "rybogodzin" że insert w SKSS pomimo że użyty jest dobry materiał, to ewidentnie jest wytarty od kciuka
Godzina mielenia przynętami nie daje kompletnie nic, ale nie poddaję się. Wysiągam drugi patyk, zdecydowanie do walki z najwięszymi przeciwnikami z duuuuuużym i ciężkim dropshotem - jaskółka 10 cali. NIC.
Tak mija kolejne pół godziny.
Całkiem już zniesmaczony zwijam zestaw z droshotem i jeszcze na kilka rzutów biorę TeiXa.
Kolejne mozolne przeglądanie pudełek, kolejne zmiany przynęt (tu uwaga chwalę kolejnego forumowicza - agrafki od Piotrka @ Hesher robią robotę, bo palce nie bolą i wszystko odbywa się ultra sprawnie).
Jeszcze się nie poddaję i z auta wyciągam pudełko, które mi się zapodziało pod fotelem. Kilka Grass Pigów, kilka Lunkerów i jest ona, ostatnia Ukleja od Marcina @Cyprys. Wszystkie wcześniejsze zostały brutalnie zniszczone przez pazerne okonie.
10 gramów ołowiu wystarczy - mam niespełna 5 metrów głębokości. Posyłam gumkę daleko i zaczynam klasyczne podbijanie na dwa razy. Nic.
Zmieniam na lekkie podbijanie z kołowrotka na jeden obrót.
W którymś momencie, w połowie drogi do mnie przynęta zostaje zebrana w sposób charakterystyczny dla szczupaków. Zacinam i SIEDZI.
Ewidentnie szczupak - klasyczna walka ryby 80+. Ponieważ przypon mam z FC 0,4 holuję dosyć siłowo ( na ile pozwala mi wędka) żeby skrócić czas pojedynku do minimum i zredukować szansę na przecięcie FC przez szczupacze zębiska.
Podbierak już w wodzie, ryba coraz bliżej i następuje moment kiedy widzę z kim tańczę... To NIE JEST SZCZUPAK, tylko piękny złoty i zdecydowanie DUŻY sandacz.
Jeszcze jeden odjazd i ryba wpływa do podbieraka (tak, to ten moment kiedy znowu sobie dziękuję za dobrze wydane prawie trzy stówki )
Jest ładny, jest zdecydowanie duży i przez myśl przebiega błyskawica, że może nowe PB...
Jest piękny, złoty i ewidentnie już "stary"
Wędkarz, który by w okolicy zgodził się robić za fotografa, za co mu dziękuję ponieważ mini statyw przedłuża zbędnie pobyt ryby poza wodą.
Szybki pomiar, ryba już jakby mniejsza i faktycznie do PB jeszcze brakuje, ale i tak radość ogromna.
Miara pokazuje równe 90 cm, silnej, tłustej, pięknej jesiennej ryby. Na pożeganie dostaję gejzer wody na twarz - uwielbiam ten moment gdy sandacze "odpalają".
Ps.
Zdjęcia tylko te, ponieważ na reszcie są charakterystyczne elementy krajobrazu, a z zasady chronię swoję miejscówki
NOMINACJA DO KONKURSU "OPIS MIESIĄCA"
Użytkownik bartsiedlce edytował ten post 06 listopad 2019 - 10:22
Napisano 05 listopad 2019 - 21:16
Pierwszy tydzień października . Tuż po pierwszych przymrozkach , które odpaliły ryby ( głównie szczupaki , o czym w stosownym wątku pisałem ) i w połączeniu z mozolnie rosnącym poziomem wody wypływanie na wodę zaczęło mieć jakiś sens . Trafiam na iście paskudne popołudnie. Wiatr , deszcz - jednym słowem fajnie . Ten wiatr to taki południowy się zrobił , więc wieje mocno wzdłuż korytka rzeki na długim jego odcinku . To specyficzna sytuacja , bo przy mocnych podmuchach pozwala dobrze zaprezentować przynętę po obydwu jego stronach . Można postukać w miarę komfortowo po twardych miejscami krawędziach i przyległych blacikach , przecinając jednocześnie pod niewielkim kątem zagłębienie w dnie i prowadząc na dłuższym odcinku przynętę w samym korycie nie narażając się na zbyt duży balon na lince i mając jako taką kontrolę nad przynętą . Ryby pojawiają się na stosunkowo krótkim odcinku i dosyć nietypowym dla mnie , przez co pierwsze kontakty i brania zaskakują mnie zupełnie . Okrutnie spóźniam pierwsze dobre i delikatne pstryknięcie . Tnę zdecydowanie zbyt późno, nie dowierzając zbytnio w to , co czuję i widzę po tak długiej , blisko dwumiesięcznej przerwie w sandaczowych spotkaniach . Zacięcie jest spóźnione , ale zdążyłem poczuć bardzo miły ciężar , który zabujał się ze dwa razy na kiju zanim spadł . Emocje, adrenalina , pełna czujność . Im bardziej jestem elektryczny i wyczulony na sygnały spod wody , tym gorzej mi idzie . Inna sprawa, że ryby odzywają się mocno nietypowo w większości przygniatając przynętę ( mała łuseczka na końcu grota ) lub wynosząc ją do góry bądź przesuwając linkę w bok . Po kilku ewidentnych porażkach mam serdecznie dosyć . Z jednej strony cieszę się , ze wreszcie na nie trafiłem a z drugiej widmo porażki totalnej zaczyna być coraz bardziej namacalne , bo kontakty zaczynają ustawać . Wreszcie udaje się wciąć gagatka , który przełamał długi okres posuchy na moich bajorkach .
Użytkownik bartsiedlce edytował ten post 06 listopad 2019 - 10:22
Napisano 05 listopad 2019 - 21:39
Napisano 05 listopad 2019 - 22:45
Piękne sandacze ludzie łowią - szacun dla Tych, którym się nocami chce łazić albo mogą
Sumarycznie moje dwa tygodnie nieco się pokręciły i długo oczekiwany weekend nastał w ... poniedziałek . Ważne, że wolne i w końcu można się ruszyć i robić to, co tygryski lubią najbardziej.
Poniedziałek: dzwoni budzik o piątej, co kwituję jedynie grzecznym "wyłączeniem" i pójsciem dalej spać. Jak przystało na rasowego łowcę sandaczy wstaję o godzinie dziewiątej...
Ech... Jak zwykle życie ma swój scenariusz, a ja musiałem odespać zmęczenie. Zgaduję na się na Messenger z kolegą i okazuje się, że skończy pracę w południe - wspólnie ustalamy szczegóły spotkania i czekam. Czekam i dumam. Mamy jechać na sandacze na "jego" adres. Jak zwykle w takich sytacjach, nie wiem czego się spodziewać, więc najchętniej zabrałbym wszystko co mam, a mam zdecydowanie za dużo na Street Fishing i po przymiarce plecaka, mój kręgosłup każe mi się wypchać
Odciążam plecak do niezbędnego minimum i jadę nad wodę, zredukować nadwyżkę czasu.
Nadchodzi właściwy moment - wsiadam do auta kolegi i jedziemy około 40 km. Na miejscu szybko okazuje się że: po pierwsze miejscówkę opanowały okonie w ćwiczebnym rozmiarze 25-28 cm i namiętnie atakują nasze przynęty, choć sił na zżarcie pięciocalowej gumy brak oraz że sandacze gdzieś wyeksmitowały. Trzy godziny dają nam jedynie jednego stykusia, 2 okonie pod 30 cm i leszcza.
Kolega musi wracać zatem zbieramy się i lecimy do mojego auta. Siadam na fotelu kierowcy, robi się szaro. Szybka decyzja - odwiedzę stary adres, póki są ryby. Niedługo zejdą na zimowisko i będzie "po ptakach"
Pierwszy rzut i siada sandacz 62 cm. Ładny, ale jednocześnie jest ostatnim jakiego widzę tego dnia. Wracam do domu i cały czas knuję co tu robić we wtorek czyli moją "niedzielę".
Jedno jest pewne - powtarzam schemat pobudki, z tą różnicą że po ósmej siedzę już w aucie. Jadę na sprawdzony adres - dwie godziny ciszy, nawet jednego dotknięcia. Zmieniam wędkę na okoniówkę i wydłubuję pięć ćwiczebnych okoni 25-30 cm. W aucie mam wszystko co potrzeba i wpadam na pomysł zmierzenia się ze szczupakami. W odległości 13 km od miejsca gdzie jestem mam taką niedużą wodę, gdzie jest dużo szczupaków, choć ich rozmiar nie powala. Chęc kontaktu z rybą wygrywa - przemieszczam się. Dwie godziny biczowania jerkami nie dają nic - żadnej rekacji, żadego życia, żadnych sygnałów żerowania, a przecież wiem że tam są... Ech. Piękna wędkarsko pogoda: delikatny wiaterek marszczy wodę, jest zimno i ultra pochmurno choć nie pada. Na szczęscie, bo tego nie lubię.
Kolejna decyzja o zmianie wody również nie przynosi efektów - ląduję nad wodą gdzie są duże szczupaki, ale kompletnie nieaktywne.
Lekko zrezygnowany i zdegustowany dumam co by tu zmienić wędkarsko, żeby ten dzień jednak był inny... Spojrzenie w kirunku zegarka mówi mi, że to dobry czas na powrót w sandaczowe miejsce gdzie zacząłem swój wędkarski dzień. Ponieważ odległość niewielka, decyzja jest szybka i po kilku minutach rozkładam podbierak. Nie lubię go nosić - jest wielki, jest ciężki, jest na łódkę i kupiłem go z planem używania podczas polowania na grube szczupaki Ale jest wygodny, gdy trzeba rybę podebrać, choć czterdziestocentymetrowe okonie wyglądają w nim groteskowo...
Rozkładam stołeczek perkusity - wieloletnia przyjaźń z motocyklami i kilkuletnia przygoda z wyścigami na torze pozostawiły trwały ślad na moim kręgosłupie i czasem się wspieram takimi udogodnieniami, tymbardziej że od rana na rybach i ciągle na stojąco. To nie łódka, że człowiek sobie przycupnie.
Rozpoczynam metodycznie obstukiwanie dna, co jakiś czas zmieniając jedynie przynęty. Pod nogami leżą trzy obficie wypchane pudła, ale ryby ignorują wszystko co się nadaje do rzucania moim ulubionym TX 713c, który ukręcił forumowy kolega @Ark70 jakoś w 2014 roku. To jedyny zestaw, wraz ze Stelką 2500 który mam od tamtej pory i nie zmieniłem go na nic inego. Ma tyle ryb na koncie i tyle "rybogodzin" że insert w SKSS pomimo że użyty jest dobry materiał, to ewidentnie jest wytarty od kciuka
Godzina mielenia przynętami nie daje kompletnie nic, ale nie poddaję się. Wysiągam drugi patyk, zdecydowanie do walki z najwięszymi przeciwnikami z duuuuuużym i ciężkim dropshotem - jaskółka 10 cali. NIC.
Tak mija kolejne pół godziny.
Całkiem już zniesmaczony zwijam zestaw z droshotem i jeszcze na kilka rzutów biorę TeiXa.
Kolejne mozolne przeglądanie pudełek, kolejne zmiany przynęt (tu uwaga chwalę kolejnego forumowicza - agrafki od Piotrka @ Hesher robią robotę, bo palce nie bolą i wszystko odbywa się ultra sprawnie).
Jeszcze się nie poddaję i z auta wyciągam pudełko, które mi się zapodziało pod fotelem. Kilka Grass Pigów, kilka Lunkerów i jest ona, ostatnia Ukleja od Marcina @Cyprys. Wszystkie wcześniejsze zostały brutalnie zniszczone przez pazerne okonie.
10 gramów ołowiu wystarczy - mam niespełna 5 metrów głębokości. Posyłam gumkę daleko i zaczynam klasyczne podbijanie na dwa razy. Nic.
Zmieniam na lekkie podbijanie z kołowrotka na jeden obrót.
W którymś momencie, w połowie drogi do mnie przynęta zostaje zebrana w sposób charakterystyczny dla szczupaków. Zacinam i SIEDZI.
Ewidentnie szczupak - klasyczna walka ryby 80+. Ponieważ przypon mam z FC 0,4 holuję dosyć siłowo ( na ile pozwala mi wędka) żeby skrócić czas pojedynku do minimum i zredukować szansę na przecięcie FC przez szczupacze zębiska.
Podbierak już w wodzie, ryba coraz bliżej i następuje moment kiedy widzę z kim tańczę... To NIE JEST SZCZUPAK, tylko piękny złoty i zdecydowanie DUŻY sandacz.
Jeszcze jeden odjazd i ryba wpływa do podbieraka (tak, to ten moment kiedy znowu sobie dziękuję za dobrze wydane prawie trzy stówki )
Jest ładny, jest zdecydowanie duży i przez myśl przebiega błyskawica, że może nowe PB...
Jest piękny, złoty i ewidentnie już "stary"
Wędkarz, który by w okolicy zgodził się robić za fotografa, za co mu dziękuję ponieważ mini statyw przedłuża zbędnie pobyt ryby poza wodą.
Szybki pomiar, ryba już jakby mniejsza i faktycznie do PB jeszcze brakuje, ale i tak radość ogromna.
Miara pokazuje równe 90 cm, silnej, tłustej, pięknej jesiennej ryby. Na pożeganie dostaję gejzer wody na twarz - uwielbiam ten moment gdy sandacze "odpalają".
Ps.
Zdjęcia tylko te, ponieważ na reszcie są charakterystyczne elementy krajobrazu, a z zasady chronię swoję miejscówki
Daniel, z tak uzbrojonej gumy nie spadła Ci taka ryba? (i że w ogóle się wcięła?) Gratuluję
Użytkownik BOB edytował ten post 05 listopad 2019 - 22:46
Napisano 05 listopad 2019 - 22:47
Daniel, z tak uzbrojonej gumy nie spadła Ci taka ryba? (i że w ogóle się wcięła?) Gratuluję
Przynęta jest zniszczona z drugiej strony, czego zdjęcie nie oddaje i praktycznie nie trzyma się główki. A co bys zmienił vs to co widać?
Użytkownik Dano. edytował ten post 05 listopad 2019 - 22:47
Napisano 05 listopad 2019 - 23:56
Kilka sandaczyków z wczesnej jesieni
Napisano 06 listopad 2019 - 09:33
Przynęta jest zniszczona z drugiej strony, czego zdjęcie nie oddaje i praktycznie nie trzyma się główki. A co bys zmienił vs to co widać?
Ja bym uzbroił w większy rozmiar haka albo ten bardziej wystawił z gumy (ewentualnie dozbrojka z jednej kotwiczki małej i mocnej)
Ale to tylko moje teoretyzowanie a Ty praktycznie i szczęśliwie złowiłeś takiego pięknego smoka ...jeszcze raz
Napisano 06 listopad 2019 - 09:57
Sandacz przeważnie bije w przód przynęty, wiec ten mały hak wcale nie jest taki bez sensu. Fakt że trochę nisko wystaje z gumy, ale jak widać wystarczyło i to najważniejsze. Przy nie zaciętych braniach często warto skrócić hak a nie go wydłużać.
Napisano 06 listopad 2019 - 10:04
Przeważnie bije w przód, ale równie często tylko podskubuje od tyłu kiedy jest mało agresywny i właśnie wtedy ta kotwiczka ma sens (aby mieć jak najmniej tych nie zaciętych brań)
Nie bez powodu kiedyś śląscy łowcy na koguty, dowiązywali nitkę bawełniana, dłuższą od najdłuższego pióra ... taki ichni sygnalizator niewyczuwalnego brania
Napisano 06 listopad 2019 - 10:25
Przeważnie bije w przód, ale równie często tylko podskubuje od tyłu kiedy jest mało agresywny i właśnie wtedy ta kotwiczka ma sens (aby mieć jak najmniej tych nie zaciętych brań)
Nie bez powodu kiedyś śląscy łowcy na koguty, dowiązywali nitkę bawełniana, dłuższą od najdłuższego pióra ... taki ichni sygnalizator niewyczuwalnego brania
Bardzo chwytnym zbrojeniem jest sposób wschodni- podwójna kotwiczka wewleczona w przynętę, są różne długości trzonków, można się dostosować. J.Kolendowicz pokazywał nawet łowienie sandaczy na gumy nawlekane grot kotwiy. Czyli potwierdza to, one celuję w głowę ofiary.
Napisano 06 listopad 2019 - 10:51
Zawsze jak dozbrajam, a robię to w ostateczności, to zagryzie po kule i muszę wydłubywać kotwiczkę z gardzieli. Nienawidzę tego. Po takim nieprzyjemnym doświadczeniu znowu przez dłuższy czas unikam dozbrojek. Łowię przede wszystkim ryby aktywne, na żerowiskach.
Napisano 06 listopad 2019 - 10:52
Ja robię to w taki sposób że do agrafki na której wisi główka dopinam kotwicę i jeden grot wbijam w gumę.Sprawdza się ten sposób w zapięciu bo nieraz miałem że wisiał za tą kotwicę.
0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych