W tym roku po raz kolejny przekonałem się, że nawet b. niska temperatura wody nie jest wyłącznym czynnikiem decydującym o braku aktywności żerowej szczupaka. Wg. opracowań naukowych obniżenie temperatury wody zmniejsza tempo trawienia a ekstremalnie niskie temperatury są zabójcze dla wylęgu. W źródłach można znaleźć „typowania” optymalnych temperatur żerowania. Nie polemizuję z tym. A jednak – parafrazując – moim zdaniem, w wodach, w których łowię, nie ma czegoś takiego, jak „za zimna woda na szczupaki”.
Kiedyś myślałem, że ok. woda o temp. 6-8 stopni przy powierzchni to już nieco za chłodno na dobre żerowanie. Jesienią w takich warunkach chyba nie zdarzały mi się długotrwałe, intensywne brania. Podejście zrewidowałem przy pierwszej wyprawie wczesnowiosennej (luty AD 2014), kiedy przy temp. 6-7 stopni ryby potrafiły żerować co najmniej dobrze i to praktycznie przez cały dzień. Wyprawa do Laponii w drugiej połowie czerwca tego samego roku to potwierdziła. Woda na miejscu miała 5,7 stopnia i przez tydzień ogrzała się tylko nieznacznie. Ryby reagowały bardzo dobrze nie tylko na gumy, ale i na jerki, i na obrotówki. Przez pierwsze kilka dni łowiliśmy zacnie i dopiero na końcówce brania były nieco gorsze, co mogło wynikać ze zmiennej pogody, efektu skłucia etc.
W tym roku zdecydowałem się na bardzo wczesny wypad na szczupaki (luty) ze względu na relatywnie bezwietrzną pogodę, co nie zdarzało się ostatnio za często. Trochę mnie niepokoił nadciągający wyż rosyjski – jak się okazało słusznie – oraz schładzająca się woda. Pierwszego dnia, kiedy szczupaki żerowały najbardziej intensywnie, woda w większości miejsc miała poniżej 4 stopni. Przez cały tydzień stopniowo się schładzała, żeby ostatniego dnia osiągnąć 1,4 stopnia. Mimo to przez większość dni udawało się osiągnąć wynik kilkanaście ryb na łódź. Niby nie było źle, ale żeby nie było za różowo:
- brały głównie ryby 60-70, sztuki pow. 80 zdarzały się bardzo rzadko,
- wyniki osiągało się w trolu na małe, drobno pracujące woblery, albo na niewielkie lub co najwyżej średnie gumy podane z ręki, kładzione na dnie na kilka sekund; mikołajki nie działały wcale,
- z ręki wiele brań było na leżąco gumę, bardzo ciężko było je wyczuć,
-oprócz szczupaków brały co prawda ładne okonie, jak się je namierzyło, ale sandacze – maga słabo; ponieważ jednak ostatniego dnia udało się skusić jakieś sandacze (w tym największego), to uważam, że głównym problemem było to, że były rozproszone, nie brały w typowych miejscach i nie udało nam się ich namierzyć.
Tyle o moich doświadczeniach z naprawdę zimną wodą. Generalnie: da się, ale nie polecam. Po pierwsze ryby są mało aktywne, często kładą się na dnie (co nie znaczy, że nie da się ich sprowokować) – trzeba takiemu zmarźlakowi wrzucić gumę „na łeb”, żeby się ruszył. Po drugie większość standardowych wabiów nie robi, a ja lubię łowić na konkretne szczupakowe przynęty. Po trzecie ryba migruje jak woda się schładza (jak się grzeje też, ale to inna historia) i czasem trzeba trochę pokombinować i poszukać.