Jeszcze tydzień temu nawet by mi przez głowę nie przeszła myśl, że będę mógł otworzyć watek Łososie na Jerku. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się niczego po tym wczesnowiosennym wypadzie. Po pierwsze szansa na tą rybę w Uk w marcu jest bardzo mała. A po drugie historia wielu porażek (czytaj: wielu tygodni a w zasadzie miesięcy spędzonych nad rzekami Norwegii, Danii, Walii bez żadnego kontaktu z ryba) nie nastrajała bojowo. Jednak tym razem miało być inaczej. Lokalne bóstwa były po mojej stronie Pierwszego dnia nic. Drugiego dnia dwie ryby ok 60 cm odprowadziły mi przynętę pod same nogi. To już jest coś pomyślałem sobie. Trzeciego dnia, w dniu wyjazdu, pogoda załamała się. Temperatura spadła prawie do zera i dmuchało jak cholera z Północnego Wschodu. Nic dziś z tego nie będzie, zawyrokowałem ale do domu nie pojadę bo pociąg mam dopiero wieczorem. Idę więc z nurtem, cierpliwie przeczesujac wodę metr po metrze i nagle na spokojniejszym odcinku JEST! Przecieram oczy ze zdumienia bo ryba dużo większa niż ta którą sobie wymarzyłem. Żeby nie spieprzyć, żeby tym razem nie spieprzyć powtarzam sobie. Serce wali, ręce się trzęsą a ryba równo pruje w dol rzeki. Opanowałem pierwszy impuls przyhamowania bestii. Ściągam ją ostroznie do siebie kiedy się uspokaja ale ryba znów zaczyna uciekać w dol rzeki i tak kilka razy. W końcu parkuje niedaleko, wydaje się odpoczywać. Wyciągam podbierak i jednym ruchem przeciągam od ogona do głowy. Nic nie czuje. Nie mam jej. Spudłowałem!? Podnoszę podbierak nad wodę i widzę, że JEST ale cala glowa jeszcze poza obreczą. Więc szybko kończę jednym ruchem i jest moja! 81 cm srebrnej radości
Ps Uwaga maly eksperyment z fotkami. Po prostu mi znikaja
Link do fotek: https://photos.app.g...KPiXz9FwkqMMKd9