2
Jaxon Monolith Switch #5/6 - linki i wrażenia z łowienia
Napisane przez
Kuba Standera
,
19 luty 2014
·
5347 Wyświetleń
Wreszcie dziura w sztormach, wolne w szkole, wolne w pracy - jedziemy na ryby!
Zbytniego wyboru nie ma, rzeki bardzo wysokie, gdzieniegdzie padają co prawda pojedyncze pierwsze srebrne ryby, ale jest to raczej przerzucanie keltów, niezbyt warte to zawracania sobie głowy. Ocean dowalony błotem, najwcześniej pod koniec tygodnia będzie szansa cokolwiek połowić, można by oczywiście jakimś robactwem w żurze mieszać, ale, to jak łowienie keltów - nie przystoi.
Stąd - zostaje nam jechać do Neda, do Ardaire Springs, na tęczaki.
Wczoraj fajny, słoneczny dzień, dzisiaj znowu klęska zażegnana, błękit - możemy zapomnieć, ołowiane chmury toczą się tuż nad drzewami.
U Neda jak zawsze serdeczne powitanie, szybka przebierka i ruszamy nad wodę. Dołącza do nas Mike, stały towarzysz eskapad do Neda.
Inaczej niż zawsze - dzisiaj szoruję z dwoma wędkami, z używanym zawsze Taimen CLX i z moim nowym switchem - Jaxon Monolith Switch - 335cm #5/6.
Bicie piany o ta wędkę na naszym forum już drugi miesiąc trwa, coraz dziksze teorie przemknęły. Stąd od razu wytłumaczenie - nie, nie jest to tekst sponsorowany. Wędkę kupiłem za swoją kasę, bez zniżki, bez super warunków. Kupiona przez kolegę - TomCasta, więc odpada opcja specjalnego zakupu, czy "wypasionej wersji do testów".
Jeśli ktoś nie może tego przeżyć, jeśli komuś to przeszkadza, nie mieści się w jego światopoglądzie wędka spod znaku "jaxon" - proszę do mnie pisać - na Berdyczów najlepiej.
Największy dym był jeśli chodzi o moc wędki i dobór linek. Przeróżne sugestie padały, łącznie z tym ze maksymalnie WF5 i ze kij umrzeć musi pod średnim pstrągiem czy lipieniem. Na wszelkie wypadek większość z tych postów wyparowała, jednak pamięć nie zawodzi póki co
Dużym plusem była obecność mojego kolegi, będącego od kilku lat przewodnikiem, certyfikowanym instruktorem rzutowym i mającego ponad 20 lat doświadczenia w posługiwaniu się kijaszkami dwuręcznymi.
Jak dla mnie - w temacie może się wypowiadać.
Ruszamy powoli, różnymi brzegami. Zanim zdążymy się wkręcić w łowienie - Mike goli rybę za rybą. Ustawił się w jednym z ciekawszych miejsc, doskonale dobrał muchy i nad wodą roznosi się jazgot jego kołowrotka, gdy dość spore tęczurki dają dyla.
Jason nie każe na siebie długo czekać i już po kilku minutach i u niego gra muzyka i ryba wygina wędkę.
Jason też z nowym kijem - Sage One.
Tylko ja, zamiast łowić, biegam z aparatem raz w jedną, raz w drugą mańkę. Wreszcie, kiedy obaj koledzy mają już po kilka sztuk na koncie - zaczynam łowić i ja.
Na pierwszy ogień do Switcha idzie Big Mama w 5 stopniu tonięcia i #...10. Wcześniej już używałem tej linki i było "ok". Dzisiaj jednak wicherek, deszcz, nie do końca jest łatwo. Rzuty głównie jednoręczne, z double haul. Linka jednak trochę ciężkawa, mocno kopie. Przydałaby się klasa niżej. Śmigam, Śmigam, za wiele się nie dzieje, chłopaki też jakoś mają puste momenty. Korzystam z okazji i wygrzebuję pozostałe linki i sunę z tym do Jasona, niech porzuca i powie jak to robi jego zdaniem.
Na początek zakładam do kija 40+ #6 Di5.
Pierwsze wrażenie Jasona - kijek jest tak delikatny! Jego #5 jest sztywniejsza! Hmm, zobaczymy jak wyjdzie z rzutami.
Śmiga, śmiga, fruwa mu to bardzo dobrze, bardzo daleko, ale niezbyt mu się to podoba. Ciężko rolką podnieść do powierzchni linkę. Niezbyt wygodnie, kij kopie. Ale - Jason nie znosi tej linki, omija ją szerokim łukiem.
Jego zdaniem z ostrym taperem 40+ lata "spoko".
Proponuję przesiadkę w górę. Niezbyt jest przekonany, ale - czemu nie. Szczególnie gdy zapewniam, ze jak się złamie, nie będzie problemu i luz, kij jest za 75euro
Zakładamy #8 40+ Cold Salt Water, intermediate. Na początku skrada się do linki jak do jeża, bojąc się że mocno przeciąży wędkę.I - zdziwko. Kij śmiga az miło, linką zasuwa co rzut ostrzej. Na początku rzuty dwuręczne, znad głowy. Z czasem przechodzi do jednoręcznych, rzuca coraz ostrzej. Linka zasuwa dobre 25m, wiecej niezbyt jezioro pozwala.
Dłuższa rozmowa o linkach, staje na tym, ze 40+ #6 wędkę ładuje, w dolnym zakresie. Że taper ma dość z metra cięty, rzuca się tym średnio, rolki zupełnie wychodzą nijako. Waga głowicy linki 40+ #6, która możemy znaleźć w necie to 260 grain. Zdaniem Jasona inny profil głowicy przy tej samej masie dałby dużo przyjemniejsze rzuty. Do rzutów na spore odległości, mniejszymi muchami - mogło by to działać nieźle, szczególnie przy bardzo agresywnym double haul.
Przy rzutach #8, która ważona w realu ma ciut poniżej 300 grain rzuty są dość płynne. Rzuca się wygodnie, osiągane są przyzwoite dystanse, jednak dzisiejsze warunki nad wodą nie pozwalały na zbyt wiele szaleństwa - ostry wiatr wiejący z boku - słaba przyjemność.
Do big mamy Jason się nie składa, mówi że widział jak rzucałem ja i jego zdaniem jest ciut za ciężka do wędki, żebym, jeśli mam spróbował zejść z #10 jedną, może nawet dwie klasy w dół.
Ogólnie - dobry kij do streamera, irlandzkich troci w lecie, na niskiej wodzie, czy na plażowe trotki i bassy.
W czasie gdy Jason rzucał, ja trzymałem jego Sage'a. Rozmowę dość gwałtownie przerwał tęczak, który zaparkował w muchy, prawie wyrywając mi kij z ręki. Tonąca linka, na skoczku bloob a na prowadzącej pływający, wyporny boobies - unosił zestaw nad dnem.
Szybka wymiana wędek, ja podniesiony na duchu, ze przynajmniej "miałem branie " ruszam do boju. Na początek zakładam bloodworma - nie znoszę takiego łowienia, ale dzisiaj ryby są tak ospałe, ze praktycznie wyłącznie podanie much statycznie, w bezruchu - skutkuje braniami. Wyjeżdża pierwszy tęczak, trochę otuchy. W miedzy czasie gdy zmieniam przypon, robię kolejne zdjęcia łowionym przez kolegów rybom - wiatr trochę ustaje, przestaje zacinać deszczem. Reakcja ze strony ryb jest natychmiastowa - w pewnym momencie każda z wędek jest wygięta i każdy holuje rybę, oczywiście - po za mną Nie czekam jednak az ryby wyjadą, zdjęć wystarczy. Do Mamy zakładam snake fly i ognia. 3-4 rzut, potężne szarpniecie w linkę, wyrywa mi ja spomiędzy palców. Ryba dość szybko wybiera linkę spod nóg i trochę z kołowrotka. Hamulec skrzeczy - wspomnienie lata i piasku na plaży. Kij, który miał być pod góra średnie pstrągi trzyma dość zdrowego tęczaka bez zadyszki. Ryba usiłuje zwiać pod wyspę, bez większego problemu zatrzymuję ją. Grubaśny przypon z 30stki, grube bety - nie ma co się bawić.
W podbierak, szybkie foto i ryba wraca do wody (spróbowałby ktoś tu zatłuc takiego śliczniocha).
Kolejne rzuty ale jak szybko się ryby rozkręciły, tak samo szybko zdechło to wszystko i znowu zaczyna się dłubanie. Zmieniam miejsce, zmieniam muchy - nie przynosi to wiele efektów. W końcu po ostrej walce z wiatrem doławiam kolejną zgrabną rybę (branie jest gdy rozmawiam sobie w najlepsze przez telefon z TomCastem) i idziemy na herbato-lunchyk.
Piękna tradycja, schodzą z wody chyba wszyscy. Wesoła rozmowa, wymiana doświadczeń i spostrzeżeń z tego dnia, Muchy, rzuty, prowadzenie, plany na popołudnie.
Jednak psująca się pogoda nie ułatwia zadania, skracamy "turę" do 2ch godzin. Jason jak zwykle - dziesiątkuje ryby niemiłosiernie (w sensie - łowi z 5), podobnie Mike - co chwilę widzę wygięte wędki. Jednak tylko u nich trwa zabawa, dla mnie i dla reszty łowiących woda jest dość martwa. Do czasu.
Jeden z ostatnich rzutów - mucha ląduje za daleko. Nie pod samą wyspą, a w krzakach na wyspie. Delikatne pociągnięcia sznurem, mucha z głośnym plum wpada z krzaczka do wody. W tym samym momencie woda otwiera się i muchę zeżera paszcza. Rybia paszcza Pożarł snejka jednym haustem, jakby sucharka zebrał. Za wiele rozmyślań nad tym nie mam, ryba od razu zwiewa ile sił w płetwach.
Tym razem przeciwnik jest ciut większy, na pewno nie należy do tych "średnich pstrążków". Jakiś nieoczytany, zero wiedzy, nie wie że kij powinien mi połamać w drzazgi - daje się najpierw zatrzymać, później podholować do brzegu. Kilka odjazdów i jest mój. Radochy mam co niemiara, fajne takie zakończenie dnia.
Zbytniego wyboru nie ma, rzeki bardzo wysokie, gdzieniegdzie padają co prawda pojedyncze pierwsze srebrne ryby, ale jest to raczej przerzucanie keltów, niezbyt warte to zawracania sobie głowy. Ocean dowalony błotem, najwcześniej pod koniec tygodnia będzie szansa cokolwiek połowić, można by oczywiście jakimś robactwem w żurze mieszać, ale, to jak łowienie keltów - nie przystoi.
Stąd - zostaje nam jechać do Neda, do Ardaire Springs, na tęczaki.
Wczoraj fajny, słoneczny dzień, dzisiaj znowu klęska zażegnana, błękit - możemy zapomnieć, ołowiane chmury toczą się tuż nad drzewami.
U Neda jak zawsze serdeczne powitanie, szybka przebierka i ruszamy nad wodę. Dołącza do nas Mike, stały towarzysz eskapad do Neda.
Inaczej niż zawsze - dzisiaj szoruję z dwoma wędkami, z używanym zawsze Taimen CLX i z moim nowym switchem - Jaxon Monolith Switch - 335cm #5/6.
Bicie piany o ta wędkę na naszym forum już drugi miesiąc trwa, coraz dziksze teorie przemknęły. Stąd od razu wytłumaczenie - nie, nie jest to tekst sponsorowany. Wędkę kupiłem za swoją kasę, bez zniżki, bez super warunków. Kupiona przez kolegę - TomCasta, więc odpada opcja specjalnego zakupu, czy "wypasionej wersji do testów".
Jeśli ktoś nie może tego przeżyć, jeśli komuś to przeszkadza, nie mieści się w jego światopoglądzie wędka spod znaku "jaxon" - proszę do mnie pisać - na Berdyczów najlepiej.
Największy dym był jeśli chodzi o moc wędki i dobór linek. Przeróżne sugestie padały, łącznie z tym ze maksymalnie WF5 i ze kij umrzeć musi pod średnim pstrągiem czy lipieniem. Na wszelkie wypadek większość z tych postów wyparowała, jednak pamięć nie zawodzi póki co
Dużym plusem była obecność mojego kolegi, będącego od kilku lat przewodnikiem, certyfikowanym instruktorem rzutowym i mającego ponad 20 lat doświadczenia w posługiwaniu się kijaszkami dwuręcznymi.
Jak dla mnie - w temacie może się wypowiadać.
Ruszamy powoli, różnymi brzegami. Zanim zdążymy się wkręcić w łowienie - Mike goli rybę za rybą. Ustawił się w jednym z ciekawszych miejsc, doskonale dobrał muchy i nad wodą roznosi się jazgot jego kołowrotka, gdy dość spore tęczurki dają dyla.
Jason nie każe na siebie długo czekać i już po kilku minutach i u niego gra muzyka i ryba wygina wędkę.
Jason też z nowym kijem - Sage One.
Tylko ja, zamiast łowić, biegam z aparatem raz w jedną, raz w drugą mańkę. Wreszcie, kiedy obaj koledzy mają już po kilka sztuk na koncie - zaczynam łowić i ja.
Na pierwszy ogień do Switcha idzie Big Mama w 5 stopniu tonięcia i #...10. Wcześniej już używałem tej linki i było "ok". Dzisiaj jednak wicherek, deszcz, nie do końca jest łatwo. Rzuty głównie jednoręczne, z double haul. Linka jednak trochę ciężkawa, mocno kopie. Przydałaby się klasa niżej. Śmigam, Śmigam, za wiele się nie dzieje, chłopaki też jakoś mają puste momenty. Korzystam z okazji i wygrzebuję pozostałe linki i sunę z tym do Jasona, niech porzuca i powie jak to robi jego zdaniem.
Na początek zakładam do kija 40+ #6 Di5.
Pierwsze wrażenie Jasona - kijek jest tak delikatny! Jego #5 jest sztywniejsza! Hmm, zobaczymy jak wyjdzie z rzutami.
Śmiga, śmiga, fruwa mu to bardzo dobrze, bardzo daleko, ale niezbyt mu się to podoba. Ciężko rolką podnieść do powierzchni linkę. Niezbyt wygodnie, kij kopie. Ale - Jason nie znosi tej linki, omija ją szerokim łukiem.
Jego zdaniem z ostrym taperem 40+ lata "spoko".
Proponuję przesiadkę w górę. Niezbyt jest przekonany, ale - czemu nie. Szczególnie gdy zapewniam, ze jak się złamie, nie będzie problemu i luz, kij jest za 75euro
Zakładamy #8 40+ Cold Salt Water, intermediate. Na początku skrada się do linki jak do jeża, bojąc się że mocno przeciąży wędkę.I - zdziwko. Kij śmiga az miło, linką zasuwa co rzut ostrzej. Na początku rzuty dwuręczne, znad głowy. Z czasem przechodzi do jednoręcznych, rzuca coraz ostrzej. Linka zasuwa dobre 25m, wiecej niezbyt jezioro pozwala.
Dłuższa rozmowa o linkach, staje na tym, ze 40+ #6 wędkę ładuje, w dolnym zakresie. Że taper ma dość z metra cięty, rzuca się tym średnio, rolki zupełnie wychodzą nijako. Waga głowicy linki 40+ #6, która możemy znaleźć w necie to 260 grain. Zdaniem Jasona inny profil głowicy przy tej samej masie dałby dużo przyjemniejsze rzuty. Do rzutów na spore odległości, mniejszymi muchami - mogło by to działać nieźle, szczególnie przy bardzo agresywnym double haul.
Przy rzutach #8, która ważona w realu ma ciut poniżej 300 grain rzuty są dość płynne. Rzuca się wygodnie, osiągane są przyzwoite dystanse, jednak dzisiejsze warunki nad wodą nie pozwalały na zbyt wiele szaleństwa - ostry wiatr wiejący z boku - słaba przyjemność.
Do big mamy Jason się nie składa, mówi że widział jak rzucałem ja i jego zdaniem jest ciut za ciężka do wędki, żebym, jeśli mam spróbował zejść z #10 jedną, może nawet dwie klasy w dół.
Ogólnie - dobry kij do streamera, irlandzkich troci w lecie, na niskiej wodzie, czy na plażowe trotki i bassy.
W czasie gdy Jason rzucał, ja trzymałem jego Sage'a. Rozmowę dość gwałtownie przerwał tęczak, który zaparkował w muchy, prawie wyrywając mi kij z ręki. Tonąca linka, na skoczku bloob a na prowadzącej pływający, wyporny boobies - unosił zestaw nad dnem.
Szybka wymiana wędek, ja podniesiony na duchu, ze przynajmniej "miałem branie " ruszam do boju. Na początek zakładam bloodworma - nie znoszę takiego łowienia, ale dzisiaj ryby są tak ospałe, ze praktycznie wyłącznie podanie much statycznie, w bezruchu - skutkuje braniami. Wyjeżdża pierwszy tęczak, trochę otuchy. W miedzy czasie gdy zmieniam przypon, robię kolejne zdjęcia łowionym przez kolegów rybom - wiatr trochę ustaje, przestaje zacinać deszczem. Reakcja ze strony ryb jest natychmiastowa - w pewnym momencie każda z wędek jest wygięta i każdy holuje rybę, oczywiście - po za mną Nie czekam jednak az ryby wyjadą, zdjęć wystarczy. Do Mamy zakładam snake fly i ognia. 3-4 rzut, potężne szarpniecie w linkę, wyrywa mi ja spomiędzy palców. Ryba dość szybko wybiera linkę spod nóg i trochę z kołowrotka. Hamulec skrzeczy - wspomnienie lata i piasku na plaży. Kij, który miał być pod góra średnie pstrągi trzyma dość zdrowego tęczaka bez zadyszki. Ryba usiłuje zwiać pod wyspę, bez większego problemu zatrzymuję ją. Grubaśny przypon z 30stki, grube bety - nie ma co się bawić.
W podbierak, szybkie foto i ryba wraca do wody (spróbowałby ktoś tu zatłuc takiego śliczniocha).
Kolejne rzuty ale jak szybko się ryby rozkręciły, tak samo szybko zdechło to wszystko i znowu zaczyna się dłubanie. Zmieniam miejsce, zmieniam muchy - nie przynosi to wiele efektów. W końcu po ostrej walce z wiatrem doławiam kolejną zgrabną rybę (branie jest gdy rozmawiam sobie w najlepsze przez telefon z TomCastem) i idziemy na herbato-lunchyk.
Piękna tradycja, schodzą z wody chyba wszyscy. Wesoła rozmowa, wymiana doświadczeń i spostrzeżeń z tego dnia, Muchy, rzuty, prowadzenie, plany na popołudnie.
Jednak psująca się pogoda nie ułatwia zadania, skracamy "turę" do 2ch godzin. Jason jak zwykle - dziesiątkuje ryby niemiłosiernie (w sensie - łowi z 5), podobnie Mike - co chwilę widzę wygięte wędki. Jednak tylko u nich trwa zabawa, dla mnie i dla reszty łowiących woda jest dość martwa. Do czasu.
Jeden z ostatnich rzutów - mucha ląduje za daleko. Nie pod samą wyspą, a w krzakach na wyspie. Delikatne pociągnięcia sznurem, mucha z głośnym plum wpada z krzaczka do wody. W tym samym momencie woda otwiera się i muchę zeżera paszcza. Rybia paszcza Pożarł snejka jednym haustem, jakby sucharka zebrał. Za wiele rozmyślań nad tym nie mam, ryba od razu zwiewa ile sił w płetwach.
Tym razem przeciwnik jest ciut większy, na pewno nie należy do tych "średnich pstrążków". Jakiś nieoczytany, zero wiedzy, nie wie że kij powinien mi połamać w drzazgi - daje się najpierw zatrzymać, później podholować do brzegu. Kilka odjazdów i jest mój. Radochy mam co niemiara, fajne takie zakończenie dnia.
- Sławek Oppeln Bronikowski, Piotrek Milupa, Krzysiek Dmyszewicz i 5 innych osób lubią to
No i tego trzeba było Kuba pewnym specom....... wyłożone jak "krowie na rowie".