Na zachód, tam musza być ryby!
fly fishing pstragi łosoś salmon salmo adventures
Oczywiście oficjalnym powodem była trasa na lotnisko, a że z lotniska już tylko stówka, plus w Galway czeka na mnie nowy kij na łosie - Z Axis.
Stąd, pretekst jest, nie mogę odpuścić.
Wieczorne sprawdzenie pogody - no, może to jakoś będzie, wiatr ma byc umiarkowany.
Rano melduję się u Macieja, po Bigosie drugim koleżce, którego poznałem na wyspie. Mnie miota po całej Irlandii, a on rozsądnie mieszka w Galway i łoi ryby, co do których większość z nas ma mokre sny
Z resztą, postać znana, każdy kto zaglądał na Salmo Adventures zna koleżkę, gdyż jest jednym z teamu.
Salmo, salmo - woblery i zębacze. Jednak celem wyjazdu było spróbowanie złowienia pstrągów na muchę, na Corrib. Fajne klimatyczne łowienie, bardzo je lubię, jednak z racji odległości - szanse są bardzo rzadko.
Spotykamy się wcześnie rano i przepakowujemy w mój wehikuł jeżdżący wyłącznie do przodu.
Miało to swoje konsekwencje, ale o tym za chwilkę.
Suniemy wzdłuż brzegów Corrib, subtelne dziesiąt km, by odebrać łódkę. I tu pierwszy zonk - auto owszem, 4x4, ale bez wstecznego Khem, zrzucenie łodzi będzie level hard.
Ale co tam, radośnie jedziemy w stronę zatoczki ze slipem, nie mając pojęcia co nas tam czeka. Niby Galway i okolica są światowym centrum złej pogody, ale - bez jaj. O ile jeszcze w Galway było ok, nawet gdy odbieraliśmy lódkę było w miarę, o tyle gdy zjeżdżamy nad wodę jest juz totalny ołszyn. Wieje zimny, przeszywający wiatr. Wszędzie wiosna, nad jeziorem jeszcze zima. Fale z białymi grzywami, wicher tak mocny że ciężko rozmawiać po za autem. Wygrzebaliśmy się z auta, patrzymy na siebie i kręcimy głowami - niezbyt jest sens się wybierać w takich warunkach. Niby no pain no gain, ale bez jaj, ma być przyjemność, wspólne łowienie na luzie i szanse na pogaduchy, a nie walka z żywiołem za wszelką cenę. Niby jest szansa się zrzucić, gdzieś schować za wyspami i kisić z nadzieją że coś się uwiesi, ale dość nagłe załamanie pogody nie daje zbyt wielu nadziei, plus byłoby to na granicy bezpieczeństwa.
Dobra, odwrót, odstawiamy łódkę i spróbujemy na rzece, zobaczymy czy jakieś łosie się kręcą.
Chwilkę na zajmuje odtarabanienie się z betami, tyle dobrego, ze nie mamy daleko nad rzekę.
Szybko wskakujemy w śpiochy i suniemy wzdłuż rzeki, szukając co ciekawszych miejsc.
Maciej bierze teraz już mojego Z-Axisa by chwilkę nim pośmigać na pożegnanie. Pokazuje mi podstawowe rzuty, trochę inaczej to robi niż moja "gromadka" z Dungarvan.
Ja zostaję na dole i śmigam sobie w swój pokraczny sposób, Maciej idzie w górę, zobaczyć co tam słychać.
Niestety nie wiele słychać, ryb albo nie ma, albo wyskakujace co chwilę słońce ukatrupiło łowienie
Chwilę jeszcze Maciej podszkala mnie w rzutach
Jednak słońce skutecznie prześwietlające wodę dopada i nas i padamy na górce na trawę, uskutecznić małą kimkę, piwo i ogólny reset.
Wrócimy jeszcze na chwilę na wodę, ale nic już się nie wydarzy.
Ja też chcę się zwinać wcześniej, pobudka o 3.30 nie służy, a 3h jazdy przede mną.
Jeszcze tylko sensacyja niesłychana - switch Jaxona. Daję Maciejowi pośmigać nim chwilę, co by ocenił tandetność wykonania. W zasadzie - zadowolenie, a jeśli chodzi o relację do ceny - to bardzo dobrze. Do switcha mam nową linkę - 300grainowego Rio Versitipa. Zarówno z nad głowy, jak i o wodę - świetnie się tym rzuca. Naprawdę zgrany zestaw!
Z resztą - podobne oceny wędka zgarnęła na Drowes - 3 doświadczonych "rzucaczy" - 2 było w pełni hepi, jeden uważał ze wygodniej rzucało się mu linką ciut lżejszą - 280 grain. Czyli nie taki ten Jaxon straszny i kilku znajomych rozważa zakupienie jako "rezerwy" ew kija dla klientów
W drodze powrotnej decyduję się pojechać przez przełęcze w górach.
Kilkadziesiat km ekstra, ale - warto nadłożyc drogi dla takich widoków
- pitt, tpe, robert67 i 4 innych osób lubią to
Jak już wjechałeś tak wysoko , prawie do nieba , to zapytać mogłeś Pana Boga , czemu nam tutaj drugiej Irlandii nie zafundował ?