Rod Trip - Sweden 2014
szwecja fly fishing ojciec roku pstrąg lipień
Jednak impuls padł gdy pewnego wieczora usiłowałem z synem rozpalić w kominku. Nieustraszony pogromca legionów wirtualnych wrogów, bez problemu siekający ich całe zastępy karabinem czy miotaczem ognia, gdy przyszło do wzięcia zapałek i odpalenia trochę spietrał.
Ojoj, to wersja ocenzurowana tego co przeleciało mi wtedy przez głowę. Gdzieś w świecie techniki chłopak się mi zgubił. Za telefon hyc i nim skończyły się wiosenne sztormy plan był ukuty, bilety kupione – jedziemy do Szwecji.
Hen hen na północ, a tam wiadomo, komary, wilcy, niedźwiedzie, komary, łosie, komary i ryby do złowienia. i komary, nie wiem czy o nich już wspomniałem?
Młody początkowo zapalony do idei, trochę wystygł otrzaskiwany morskimi falami na „treningu” przed wyjazdem.
Jeszcze tylko resztka sprzętu dopakowana, kamizelka asekuracyjna dla młodego zakupiona i ruszamy.
Przed nami kilka godzin przez góry, na lotnisko.
Tam przesiadka w samolot i do Berlina.
W Berlinie czeka na nas Michał, wraz ze swoim autem. Tu warto wspomnieć o automobilu, który był naszym domem i środkiem transportu przez dwa tygodnie. Nastoletni wysłużony golf z silnikiem 1.6 dysponujący oszałamiającą mocą, zapakowany dosłownie po dach, ze ciężko by było jeszcze jeden kołowrotek dorzucić.
Zwykły hatchback a w nim kilkanaście wędek w 2ch bazookach, muchówki w krótkich tubach, Solidny ponton z aluminiową podłogą, namiot, śpiwory, materace, sprzęt muchowy, sprzęt krętaczy, sprzęt do brodzenia, sprzęt do gotowania, żarcie na 2 tygodnie i... 3 pełnowymiarowych ludzi.
Trochę pakowania było.
Z Berlina noca i objazdami powoli suniemy na północ
(przerwa w nocy na pożarcie germańskiego burgera)
Nad ranem mijamy Kopenhagę, mostami przez cieśniny do Malmo,
z Malmo na Sztokholm, ze Sztokholmu na Sundsval,wjeżdżamy do krainy wypasionych amerykańskich bryk
dalej na Ostersund, dalsze set km po bocznych drogach,
szutrach
i... już dwa dni później stajemy wreszcie nad wielką rzeką, znów onieśmielającą swoim rozmiarem.
Młody trochę speszony z ulgą spogląda na kamizelkę asekuracyjną, bez niej byłoby chyba dość nerwowo dla nas obu.
Szybkie rozłożenie kampu i dopiero gdy wypatroszyliśmy auto, doszło do nas, ile tego szpeja pojechało tym razem.
Przed nami naście dni całkowitego odcięcia od świata. Lipienie, królestwo lipieni.
Ryby w doskonałej kondycji, wspaniale walczące, w porównaniu z tymi znanymi choćby z PL
Do tego trafi się kilka szczupaków,
ale przede wszystkim – ryba magnes, po którą tłuczemy się na to zadupie sakramenckie – Orring.
Duża litera w nazwie pstrąga jak najbardziej uzasadniona, ryby te są wspaniałymi przeciwnikami. Niczym irlandzkie feroxy, wypasione na rybach na wielkich jeziorach, zapuszczają się w celach krajoznawczo-kopulacyjnych w rzeki wielkie, później mniejsze, by na końcu spełniać swą ewolucyjną powinność w małych rzeczka o żwirowym dnie.
Z wodą na lipki trafiliśmy dość średnio – po kilku dniach łowienia poszła w górę, mnie i młodego skutecznie odcinając od ciekawszych miejsc, w które Michał używając swoich super mocy był w stanie jeszcze dotrzeć. Nie mniej jednak udało się złowić wspólnymi siłami kilkadziesiąt tych pięknych ryb, w tym i potworka (jak na rozmiary 10 letniego łowcy) 47cm.
Szczupaki chyba zostały przez jakąś ekipę spacyfikowane, bo było z nimi dość kiepsko.
Co prawda pojawienie się jeszcze bardziej przypalonej ekipy (we dwóch, corsą, z namiotem, dmuchanym kajakiem i rowerem do treningów po okolicznych górach) pokazało ze dalszy wypad na jedno z jezior może zaowocować rybami dobrze ponad metr. Ale to nie na muchę, niekoszernie, wiec się nie liczy.
Nam na muchę udało się udziobać zaledwie kilka, choć dla młodego to i tak święto było, u nas nad oceanem po za rekinami takich dużych i zębatych ryb nie ma.
W wolnych chwilach przed oganianiem się przed komarami ruszało kręcenie muszek.
I to było nasze zajęcia w ciągu dnia, kiedy wreszcie pokąsani przez paskudnych krwiopijców wypełzaliśmy z namiotu.
Ale tak naprawdę, to cały dzień mijał nam na oczekiwaniu na wieczór, kiedy niebo zapłonie na czerwono, słońce skryje się na godzinę – dwie za drzewami, wylecą chmury chrustów i jak na tamte warunki nastanie „noc”.
Wtedy ruszały się pstągi. Potężne, dzikie ryby, żadne tam selekty zdziczałe, wsypane na początku sezonu. Do złowienia pierwszych ćwiczyliśmy korbę,
później nastąpiła przesiadka na muchówki dwuręczne,
Michał na swojego 14’ Guideline’a, ja na switcha, albowiem jestem wielkim fanem tych wędek . Udało się nam kilka ryb namówić do współpracy, kilka z tych namówionych zapakować w podbierak i nawet jakieś zdjęcie zrobić.
Michał zapunktował olbrzymim 72cm samcem z kufą imponujących rozmiarów. Nowa życiówka!
Jakbyście mysleli - jak wygląda szczęśliwy, spełniony człowiek, który aktualnie w ciężkiej dupie ma pracę, dom, obowiązki, ruskich na Ukrainie, kurs franka i tym podobne nieznaczące pierdoły którymi zawracamy sobie głowę, to wygląda on właśnie tak:
Mi udało się skusić rzeczną 60 w piękne czerwone kropy.
.
Batson, plecionka 15lb i wobler Miernika - cudowne połączenie
Ostatniego dnia wyjazdu, na muchę tubową zacinam jakiegoś stwora z piekła rodem, który po chwili tarmoszenia się, gdy usiłuję zatrzymać odjazd z nurtem najnormalniej w świecie urywa polyleader i płynie w ... no tam gdzie jego miejsce. Ja i tak zacieszam.
Marzę że za rok wrócę, lepiej przygotowany, wyposażony, naumiany, pomysłów pełen i... znowu zbiorę baty od rzeki i jej mieszkańców.
A co do celów wyjazdu – większość udało się zrealizować. Młody naumiał się i ognisko rozpalić,
i herbatę na nim ugotować,
i jakieś żarcie upichcić,
więc nie zginie jak wyłączą ruscy prąd.
Zaliczył wszystkie etapy, podchodzenie,
rzuty,
prowadzenie much, zacięcie, holowanie, lądowanie, odhaczanie, wypuszczanie.
Opanował też jak rybę uśmiercić, sprawić i przyrządzić, co też jest przecież częścią tego „fachu”.
W połowie wyjazdu dofrunął do nas Słoniu z dziećmi.
Słoniu miał chyba sporo radosci dziubiąc lipki w sporych ilościach, udowadniając że dobrze radzi sobie z każdą metoda muchową.
Sporym zaskoczeniem (jak chyba dla każdego w tym miejscu) była siła ryb. Spoglądal z lekkim rozbawienim na batsonowskiego switcha #6 którym łowił Michał czy mojego redingtona 11ft #7. To sprzęt na lipienie? Na tamtejsze jak najbardziej, choć trafiłem na takie którym rady nie dałem...
Co okazuje się sporym błędem, ostatnią noc odpuszczamy łowienie, żeby zobaczyć nudny jak flaki z olejem finał MŚ w harataniu w gałę:
Gdy oglądamy ten nudny spektakl niebo zasnuwa się chmurami, lekki deszcz, robi się prawie ciemno...
Cholera!, Powinniśmy teraz łowić ..
Nic to, wrócimy tam jeszcze!
- HighRider, Friko, Guzu i 29 innych osób lubią to
O kurcze, super że tyle dzieciaków udało się zgromadzić - przynajmniej miały rówieśników do zabawy a nie tyle starych dziadów chłopaki Słonia też łowią ?