Ech to lato...
fly fishing salmon sea bass double hand irlandia
Słońce nas wypraży, niedźwiedzie polarne wyginą, nie będzie więcej barwionej sierści na muchy
Na muchę tez nie będzie jak salmonów łapać, bo wyginą z niedźwiedziami.
No coż, szeroko otrąbiony globalny atak dżdżownicy (czyli ten worming ) jakoś nie wyszedł. Przynajmniej tutaj, w Irlandii, lato, delikatnie mówiąc, wyszło niczym walka z biurokracją w PL.
Pizga wiater, leje poziomo. Ołowiane chmury, jakże na miejscu w listopadzie, przyozdabiały niebo w zasadzie cały July-ember, lipcem potocznie zwany.
Plus jest taki - pojawiły się salmony. Jeśli by puściła jesienna depresja to można by na nie nawet pojechać... Minus - na oceanie z łowieniem kiepa. Jak nie wieje i leje, to leje i wieje. Gdyby nie ponton i silnik to byłbym z morskimi rybami w ciężkiej dupie, tak to jakieś niedobitki się mi trafiają.
Pływam z kilkoma znajomymi, ciężka orka raczej. Czasem wzburzone morze pozwala nam nawet pofruwać pontonem. Ryby się trafiają, ale wymęczone godzinami nakręconymi na wodzie.
Czasem zdarzają się oczywiście ładne dni:
Jednak zwykle widoki sa takie:
Staram się wykorzystać sezon salmonidowy, jednak idzie to jakoś opornie.
Na mojej ulubionej rzece wreszcie zniknęły siaty, jednak zbytniego wypasu to nie daje. Podejrzewam i ja i kilku znajomków, ze choć sieci oficjalnie zniknęły, to lokalersi jednak nadupcają siatami nocą aż miło, a jak wiadomo, nocą strażnicy się pocą, ale pod pierzynką :/ W każdym razie - ryb jest mało i sa rozpaczliwie małe, nie wiedziałem ze można złapać aż tak małe grilse:
Złowiony na 3wt i małą mokrą muszkę
Ten już zeżarł krewetę jak trzeba:
Ale dalej szprotka:
Młody też łowi, na delikatną mokrą:
.
Chyba z litości, śledząc nasze poczynania - dzwoni Bigos. Mówi - przyjeżdżaj, są ryby. Znajomy Bigosowy (Bigosi?) nachytał ich aż 6 w 2h, doprawiając potokami. Jeśli słyszysz takie newsy, stojąc w pustej rzece, gdzie po trzech (!!!!!!!) sezonach piłowania w końcu łowisz grilsoszprotkę - to ciśnienie idzie ci w górę, gały wychodzą lekko. Szybki telefon do Krzyśka, mojego salmonowego koleżki i już dzień później jedziemy.
Connemara, zadupie straszliwe:
A my dalej, na północ.
Okazuje się ze wieści się szybko rozchodzą, nie tylko my wybraliśmy się na ryby
Nad wodą młodzi, starzy, spin, robaki, krewetki. Na krótkim odcinku naście osób, jedna nie mówi po polsku...
Ustawieni przez Bigosa zaczynamy bojowo, niestety pierwszy dzień jest słabiutki. Woda wysoka, herbaciana, mała przejrzystość. Nie jesteśmy w stanie wejść w rzekę, łowimy zza trzcin porastających brzegi. Rzuca się potwornie. Po dwóch godzinach szarpaniny z 14 stopową wędką rejteruję do auta i zabieram switcha. Jedyny jaki mam, czyli lekki Jaxon. Nie do końca czuję się bezpiecznie wiedząc ze w rzece sa spore ryby, i rwie nurt, ale - łowi się wygodniej. Przedziwne sztuczki magiczne jakie wykonuję, by poderwać sinktipa, naładować wędkę, zakotwiczyć linkę przed sobą, nie wpakować się w krzaki za mną, przede mną, i z obu stron. Jakaś masakra ogólnie. Zmęczeni, styrani, złazimy dość późno z wody, jedziemy na nockę do Bigosa. Gadu gadu, nocne opowieści o rybach i wyprawach.
Rano start i powrót nad wodę.
Pierwsze beaty nie darzą rybą, to zimno, to słońce piecze. Woda poszła w dół dobre 30 cm, można wyjść za trzciny. Łowienie rewelacja w porównaniu z wczoraj, aż żałuję ze nie zabrałem cięższej wędki, ale już za daleko żeby wracać do auta.
Kolejne godziny bez brania, trochę już znużeni decydujemy się wyjść na najwyższy beat naszego odcinka. Mamy nadzieję, ze po kilku dniach wysokiej wody tam się coś zatrzymało.
Pierwszy schodzi Krzysztof, i już po chwili ma branie. Piękny potok zażera jego tubkę, pakuje się w krzory i spina po kilku wielgaśnych młynkach. Ech, co za dupa, już byliśmy hepi.
Krzysztof cofa się kilka metrów i łowi dalej, ja po nim poprawiam srebrnym wilkinsonem na 10.
Nie mija kwadrans jak węda Krzyśka kłania się wodzie, hamulec jazgocze. Rzucam sprzęt w krzaki i biegnę z podbierakiem, na ile można przez zalane krzory.
W końcu udaje się w siatkę wpakować srebrniaczka, na oko jakieś 6 funtów. Pięknie, 2 ryby dla Krzysztofa w tak krótkim czasie!
Cieszy się podwójnie, jak nie poileś tam - pierwszy zgrabny salmon w sezonie, pierwszy w nowym miejscu, pierwszy na nowy rodzaj tubek, dopiero co dostany paczuszką.
Ryba ładna, srebrna.
Łowimy dalej, tym razem ja idę pierwszy. Ciśnienie trochę rośnie, bo łowienia zostało jakieś 30-40 minut, odcinek się kończy, a ja nadal bez kontaktu. Macham tym swoim switchem i myślę że będzie jajo jak mi na tą wędkę na tej wodzie coś siądzie. Z zawieszki i rozmyślań wyrywa mnie szarpnięcie w linkę. Natychmiast odpuszczam pętlę trzymaną w palcach i...
Woda eksploduje, węda gnie się po korek, kołowrotek (stara wysłużona koma) wiruje w najlepsze. Ryba schodzi w dół rzeki, jednak napięcie linki powoduje, że idzie w stronę mojego brzegu. Po kilku sekundach na wędce pełnym pędem wbija się w grube trzciny. Pięknie, k.... pięknie... Ale - widzę rybę zaplątaną w krzory, Kontaktu na wędce nie mam, ale - mocny przypon z dobrej 30, ryba wpięta dobrze, wbita w krzaki, uspokoiła się. Rzucam kij w trzciny i z podbierakiem biegnę do niej. Łapię za linkę i pakuję ją w podbierak W podbieraku zaczyna się właściwa walka! ryba oplątuje się przyponem, siatką, rzuca się straszliwie.
Ładna jest, na oko około 8lb. Ma już lekki kolor, ale micha cieszy się mi straszliwie
Zwitka do auta, kilka godzin jazdy i... można odkimać zarwane noce
- Friko, tpe, robert67 i 19 innych osób lubią to
No...dałeś do pieca!
Zdjęcia piękne, chyba wiem czym zrobione (Olymp?)