Tuna! Tuna! Tuna!
tuna stickbait andaluzja popping big game
Dzień wcześniej dzwoni do mnie Panda.
"Zgadnij co?"
Nie wiem? Nigdy kuźwa nie wiem co odpowiedzieć na takie pytanie. Ma hemoroidy? Poślubi syrenkę? Dostał podwyżkę czy zapalił się w aucie check engine? Paleta możliwości jest doprawdy szeroka.
"Jedziemy jutro na ryby!"
No dobra, w sumie wielka nowość to nie jest.
"Smaruj d... tawotem, Paquito zabiera nas na bonito!"
O kurde. Z Paquito na Bonito? Kiedyś byliśmy, kilka lat temu, jeden z najbardziej udanych poranków wędkarskich w naszej karierze, choć historia na osobną opowieść.
Kim jest Paquito? Jeden z najbardziej doświadczonych wędkarzy na cieśninie, po hiszpańskiej stronie. Od tuny po bluefishe, amberjacki - wymien dowolny gatunek - facet ma to na rozkładzie. Trzecie pokolenie ostro łowiące na wodach tutaj, wiec naprawdę ogarnia tematy.
No dobra, nawet chyba sobie pozwolę na lekki uśmiech
Bardzo wczesne śniadanie w knajpce przy porcie, naprzeciwko łodzi. Takie pogaduchy, co, gdzie, jak, gdzie płyniemy i na co łowimy. Mamy szukać bonito na wyjściu z zatoki, wokół podwodnych górek, gdzie spieniona prądami woda wznosi się z 70-80m na 6m na szczycie. Jedno z najbardziej spektakularnych miejsc w okolicy, jesienią zawsze dobrze się łowi na tych prądach. Zestawy typowy pod bonito - jedzie mój wysłużony travel Shimano Blue Romance do 80g, do tego Daiwa 6k i plecionka 40lb. Z przynętami nie mam problemu - łowię na swoje.
Ale - na wszelki wypadek mam zabrać cięższy zestaw, kręcą się duże ryby.
No dobra, kawy wciągnięte, tosty zchrupane - czas ruszać. Mijamy główki portu w absolutnych ciemnosciach, jedynie podświetlenie łodzi i światła statków i Gibraltaru przed nami. Zimno, ciemno, wilgoć osiada na wszystkim, ślisko że ciężko się poruszać. Po wyjściu z portu drżenie pokładu pod nogami ustępuje szybkiej wibracji, z rykiem budzi się do życia 150 koni podczepione do łodzi. Ustawiam się w zaciszu konsoli, unikajac okazjonalnych bryzgów wody, choć przed świtem jak zwykle nie ma wiatru, nie jest źle.
Z pierwszym światłem meldujemy się przy górce, rozkładamy zestawy. Pierwszy dryf - nic. W wodzie jest jeszcze zupełnie ciemno, jeszcze kwadrans i się zacznie.
Drugi dryf, trzeci i... gdy napływamy na górkę tuż przed nami z wody wyskakuje tuńczyk. Ni ejest to może potwór, ryba ok 30kg. Następny, zaraz obok splash na wodzie, pojawiają się delfiny.
Tuna! krzyczy Paquito, zwija zestaw, wędka w rod holder, z drugiej rury wyciąga gotowy zestaw poppingowy. Ja jeszcze węki z pokrowca nie wyciągnąłem, kiedy Paquito rzuca przed napływajace delfiny. Jeden obrót korbką, drugi... Woda eksploduje przed nami, ryba nie trafiła . Mrucząc pod nosem hiszpańskie bezeceństwa Paquito poprawia rzut i podobnie, po kilku obrotach korbki eksplozja - tym razem skwitowana mocnym zacieiciem, poprawionym jeszcze dwa razy. Paco zaraz wyfrunie z butów, pierwszy odjazd ryby jest całkiem niezły.
Niestety jest on też dzisiejszym kierowcą, więc musi przejśc na rufę łodzi by spokojnie holować. Panda usiłuje ustawić łódkę, ja wygrzebuję aparat. Następne kilka minut to test sprzętu do limitów - ryba nie jest duża, nie przekracza 30kg, ale Paquito drze ją na dzikusa, nie ma chwili na brykanie i odjazdy.
MAm trochę okrągłe oczy widząc na ile moze pozwolić sobie ze swoim zestawem, z drugiej strony sam kij kosztuje tyle co mój cały zestaw i pewnie jeszcze jedna nerka na dokładkę.
Tuna wychodzi do wierzchu, każdy metr okupiony stękaniem i pracą. W mniej niż 10 minut ryba melduje się pod łodzią, jeszcze ostatni odjazd, resztką sił i jest nasza!
Radość na maxa, to pierwsza w tym sezonie, wcześniej obowiazki zawodowe nie pozwalały na pływanie za nimi.
Kilka szybkich zdjęć i do widzenia!
Temat tuny zamknięty a ja jeszcze nie rozłożyłem zestawu!
Napływamy ponownie, niestety razem ze słońcem podnosi się też wiatr, woda robi się dość mocno wzburzona. Ryby i delfiny chyżym dylem przemieszczają się.... Gdzieś. Nerwowo krążymy po prądach, dołączają do nas kolejne łodzie, między innymi ekipa z Gibraltaru. Przemykają koło nas dobre 40kmh, widzą Pandę, zestaw muchowy (łowili razem wcześniej). K....! Polaki! Drą się na cały regulator
Szybko dogadują się z Paquito - my zostajemy na środku prądów (od górki zniosło nas dobre 5km) a oni obczają zachodnią część wyjścia z zatoki. Ptaki kręcą się wszędzie, sporadycznie widać rozbryzgi wody, jednak nie jest to akcja na tyle długa i na tyle ryb by było po co je gonić. Chwilę później odzywa się radio - chłopaki, mamy ryby, na wyjściu przed latarnią. Łódka rusza, ja tracę rownowagę, w locie wpinam swojego stickbaita we flagi na dachu... Co za miazga. Łódź skacze po coraz bardziej wzburzonym morzu, usiłuję się nie wyalić, nie połamać wędki, nie zgubić zestawu, już nie zwracam nawet uwagi na chlustającą wiadrami wodę, zrobiła się walka o przeżycie. Dobrzę ze te kilka km łódź łyka dość szybko, łódka zwalnia, Panda wspina się na krawędź dachu i odcina mój przypon, stick zostaje na flagach. Nie ma problemu, mam drugi
Jedyne zmartwienie to bardzo skrócony przypon, z póltora metra po zawiązaniu przynety zostało móże pół. Bardzo za mało, jeśli ryba zacznie nurkować może uszkodzić plecionkę. Akurat gdy kończę się wiązać stajemy w dryfie przed sunącym pod powierzchnią stadem delfinów. Przed nim i po bokach widać ataki tuńćzyków. Wsciekle niebieskie grzbiety, srebrne głowy, przebijają wzburzone morze, wyskakują, wbijają się w wodę ciagnąc za sobą sznur bąbli powietrza. Idą pod wiatr, pod falę, zaganiają latające ryby. Te wyskakują, rozkładają płetwy ale przy tym wietrze ich szybowanie jest krótszę niż zwykle. W wodzie jest całkowita masakra, tuny i delfiny pienią powierzchnię atakami, z góry pikują z wrzaskiem ptaki, przerażopne latające ryby uciekające przed jedną śmiercią w dzioby ptaków. Rzucam w końcu i ja, prowadzimy z Paquito przynety tuż obok siebie. O ile używany przez niego stickbait jest dużo lzejszy, to rpzy tej prędkości dryfu, prądzie, falach - wyskakuje z wody, momentami się kładzie. Ja wolę cieżkie przynęty, moje sticki są dobre 20-30% cięższe niż zwykle przynęty tego rozmiaru. Raz - że mogę czasem łoić nimi ciut głębiej, dwa - przy takich warunkach i super szybkim prowadzeniu trzymają się wody, idą tuż pod powierzchnią, zgarniając czasem bąbelki za sobą. Chyba rybom to pasuje, bo tuż przy burcie za moim stickiem pojawia się niebieska błyskawica. Niestety - pudłuje, prawie odbija się od burty i znika. Na chwilę zamieram z durną miną, Paquito zdąrzył się przerzucić na drugą burtę - stado przeszło pod nami, już jest z drugiej strony łodzi. Gwizdnięcie, miał odprowadzenie. Ja tak jak wisiała przynęta pod nogami rzucam na drugą stronę łodzi, przechodzę na drugą burtę już kręcąc dość szybko. Znowu - przynety idą tuż koło siebie, jak na wyścigu.
Eksplozja wody, szarpnięcie, mojego stick zażera tuna, prawie pod nogami. Docinam raz i drugi, dla pewności. Ryba zaczyna zwiewać od łodzi, pod wiatr. Trochę to utrudni mi działanie.
Fala zrobiła się taka, że ciężko już ustać. Ryba nie jest potworem, bliżniaczo podobna do tej którą trafił nasz sternik. Dokręcam hamulec na ile pozwala lżejszy zestaw (Konger Blue Ocean 160g i Daiwa BG MQ 8000). W głowie ciągle robak - cholerny przypon, nadaje się na szczupaka nie na tuny. Kilka razy czuję uderzenia ogona po lince, staram się nie targać jej aż tak na siłę jak pierwszą rybę dziś na łodzi (inna sprawa, mój zestaw jest dużo lżejszy i niezbyt mogę sobie na to pozwolić).
Ucieczka przechodzi w nurkowanie i zaczyna się żmudne pompowanie. Edwo stoję na nogach od fali a weź tu wyciągaj takie rybsko. Hol sie trochę przedłuża, nie chcę dokręcić hamulca na beton bojąc się potencjalnie nadtartej plecionki.
Wreszcie - w wodzie pojawia się kolor ryby, jak zwykle idzie do góry obszerną spiralą. Na widok łodzi ostatni odjazd, dobre 30m extra pompowania. Wreszcie - wynurza się przy nas. Szybki chwyt osęką i jest nasza.
Siadam z rybą, naprawdę szczęśliwy że już koniec
ryba do zdjęcia, czuję jak po nodze, do buta, wręcz strumykiem leje się krew. To jest prolem z łowienim tuńczykó - duże ciśnienie krwi, bardzo ostra walka, szybka dekompresja. Mimo ze staramy się by wylądować je jak najszybciej i nie zrobić im krzywdy niestety wystarczy lekkie skaleczenie skrzeli i z ryby sika jak ze szlaucha. Tutaj tylna kotwica wbiła się pod gardłem w nasadę skrzeli, w sumie nim zrobiliśmy zdjecie było po sprawie. Neistety tak to wygląda prawie zawsze, i albacore i tuny, przeżywalność nigdy nie jest 100%.
- Friko, mario, Sławek Oppeln Bronikowski i 16 innych osób lubią to
Zazdrościć, to za mało