Skocz do zawartości

  •      Zaloguj się   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.





Zdjęcie

Good things come to those who wait.

Napisane przez Kuba Standera , 27 październik 2012 · 2036 Wyświetleń

Good things come to those who wait. Ile może trwać polowanie na jedną rybę?
Za głowatkami potrafiłem łazić kilka lat bez brania, jednak to takie łowienie z doskoku.
Tym razem było blisko jakiegoś maniactwa.
23 dni, podczas których zrejterowałem 3 razy. Daje to 20 dni biczowania wody.


Załączona grafika


Na ogół tylko kilka godzin wieczorem, ale kilka sesji po kilka godzin, z kajaka, z brzegu, z plaży, ze skał, w estuarium,...
Chyba do tej pory nigdy nie poświęciłem rybie tyle energii w tak krótkim czasie. Już nawet z czaplą łowiącą w estuarium zdążyłem się zakumplować - nazywa się Stefan, w wolnych chwilach lubi grać w kręgle :P
Dzisiaj wreszcie wiatr zakręcił, i zamiast duć ze wschodu, dmuchnął z północy, jutro ma już być południowy. Przez dzień z chwili na chwilę przycichał, z resztą, będąc na południowym wybrzeżu wiatr z północy nie przeszkadza.
Rano oczywiście wielka lista "prac herkulesa". Pies, dzieci, halloween i przebrania, zakupy... Family Guy pełną gębą, jestem ofiarą etosu posiadania rodziny i jęków egzystencjalnych ekonomistów straszących wyludnieniem i kryzysem demograficznym. Czyli, tak na co dzień - mam przesrane. Dziesięciobój rodzinno-domowy skutecznie kastruje z zapędów łowczych. Jednym słowem, potrzeba sporego zacięcia, żeby po tym wszystkim jeszcze wieczorem założyć wilgotne, ciągle mimo naprawy cieknące śpiochy, zapiaszczone i zasyfione buciory, wleźć do auta, jechać na plażę, naparzać martwą, zimna wodę, z każdym rzutem boleśnie wspominając ciepłe neoprenowe rękawiczki leżące w kuchni na stole... I tak przez 20 kolejnych dni...
Dzisiaj jednak od rana czułem w kościach zmianę pogody. Dzień wstał piękny, od samego świtu przez okno w dachu spoglądało błękitne niebo i słońce. Mimo to, jestem twardy i korzystając z soboty leżę do prawie 11.
Plan jest ambitny - o 17 HW, o 14 warto by być na plaży. Zanim przewalę wszystkie obowiązki, jest już jednak sporo później i o 14.30 kuśtykam w śpiochach do auta. Na świeżo upolowanej mapie okolicy namierzone teoretycznie dobre miejsca, wklepane w GPSa - jestem gotów, witaj przygodo.

Na pierwszy ogień idzie zauważona na mapie mini zatoczka - ciurczy się strumyk, uchodząc do oceanu między skałami.




Załączona grafika


Rozkładam sprzęt przy zaciekawionych spojrzeniach spacerujących z rodzinami ludzi i sunę w wodę.
Miejsce wygląda bajkowo, zresztą całe południowe wybrzeże rzuca na kolana – nie ma tej dzikości jak na zachodzie czy północy, jednak gdzie się nie obrócić to aż oczy rwie. Podobnie i tutaj, wąska plaża, po obu stronach skały. I ocean, fale z szumem grzmią po skałach, bulgocą głębokim basem w jaskini... Kosmiczne miejsce. Wpycham się w wodę, ostrożnie, pamiętając spektakularny przewrót przez twarz zaliczony na jedynej skałce na plaży u TPEgo, który kosztował mnie złamany palec i ołykanie się soli. Na pierwszy ogień idą jak zawsze gumisie, przynęty, którym można nadać w wodzie ruchu tyle, że każdy, nawet trenujący zumbę i aqua-aerobik sandeel spaliłby się ze wstydu. Na nic jednak ich podziwu godne popisy aquasamby. Bassów albo nie ma, albo mają mnie w głębokim poważaniu... Zarówno agresywne, jak i bardziej przypominające namiętne tango podrygi – zlew całkowity. Napierające fale przypływu zmuszają mnie do powolnego wycofywania się do brzegu. Kuśtykam wzdłuż plaży, od jednych skał do drugich, gęsto obrzucając wodę. Nosz cholera – miejsce wygląda na bankówkę, co jest z wami do ciężkiej nędzy mruczę pod nosem, z flegmą godną brytyjskiego gentlemana zbierając kolejne mokre baty. Piękne słońce, miły wiatr, no... bierzcie dziady!
Na nic me zaklęcia, urok osobisty i jakże powabna aparycja. Zimnokrwiste kurwia jak zwykle zagrzebały się w piasku i schowały za skałki, ani myślę do mnie przypłynąć.
Dobra, dość tego. Zwitka i przejazd na miejsce wypatrzone po drodze – klif, pod nim plaża i „lamparcie dno” o którego imporcie tak marzą nasi bałtyccy łowcy troci. Zaczynam w kącie, przy skałkach, ale szybko obławiam miejsce i brnę dalej po plaży. Po chwili dołącza do mnie dwóch a chwilę po nich kolejny wędkarz. Pełen luz, miejsca jest aż nadto. Dopełzam do sterty kamieni i prawie zaliczam glebę, polaroidy oczywiście w domu leżą, razem z rękawiczkami, schowały się przed wyjściem i brnę trochę po omacku. Wreszcie znajduję głaz, taki bardzo ładny głaz. Problem, ze woda w pól uda, głaz sięga po pachy, a ja ze skasowanym kolanem muszę wtłoczyć na to swe kaszalocie cielsko. Nie jest to łatwe, ale po kilku próbach w końcu zasiadam szanownym dupskiem na kamieniu i łowię sobie wygodnie, brakuje tylko stolika z piwem...
Pierwsze rzuty nadal gumą, jednak – dno jest bardzo nierówne, guma by nie grzęznąć musi żwawo przemykać między kamerdolcami, coś czuję, że chyba czas na woblerek. Zakładam płytko chodzący 15cm przecinak payo, jego fruwnosć porównywalna jest tylko z morskimi wahadłami, pozwala osiągać spore odległości, a twitchingowany ;) pracuje pięknie. Któryś rzut z kolei i kątem oka widzę zawirowanie na wodzie, dość daleko, ale... chyba dorzucę? Wobler wpada do wody 2m od miejsca, zwijam go z przerwami i nic. Nawet cholernego dotknięcia myślę sobie, rzucam jeszcze raz i mniej więcej zanim skończę litanie o „cholernych bassach, żryj tą kurę do ciężkiej” wobler zatrzymuje się miękko na zaczepie. Zaczepie który sekundę później zaczyna nerwowymi szarpnięciami sprawdzać co jest grane, tylko po to, by sekundy później stwierdzić że jednak sprawdzi jak jest w Portugalii i zacząć spierniczać w tempie i z uporem dotąd nie znanym. No, może sumek w okolicy metra ma podobne zacięcie na lżejszym sprzęcie. Pierwszy i drugi odjazd znacznie ogołacają szpulę z plecionki, kamienie i glony nie ułatwiają odzyskania linki. Jestem przekonany, że ryba ma „double figure” czyli 10 lub ciut ponad funtów. Zaczyna powoli słabnąć, ja modląc się, żeby wszystko wytrzymało ten hol z żalem zjeżdżam z kamienia i kieruję się do brzegu, by wylądować ja ślizgiem. Łatwo powiedzieć, w wodzie widać nic, kamienie i skały jak w Szwedzkiej rzece, zabić się można, skubaniec na wędce wcale nie chce na plecy i „wypuść mnie” tylko do końca krąży, nie ma łatwo.




Załączona grafika


Wreszcie tarabanię się na brzeg ja, wyciągam dziada, ufff, aż sobie przysiadłem z tych emocji i wysiłku. Szybki grzeb grzeb za aparatem, kilka fot, z torby się zsuwa, nijak na wyzwalaczu się pstryknąć, a statyw w aucie spokojnie leży. Szybki look, do kolesia mam z jakieś 50m, ale przez fale nie słyszy wołania. Ok, ryba do wody, na natlenienie, po czym w delikatne objęcia i bieg po plaży. Nawet ratując szeregowca rayana, po plaży Omaha, nie zadupcali ludzie z takim wdziękiem, jak ja, trzymając w rękach sztabę srebra, po zdjęcie. Człowiek ściągnięty z wody robi fotki, jakoś nie przemawiają do mnie, dajemy rybie odpocząć i po kilku minutach przerwy jeszcze dwie.



Załączona grafika


Facet proponuje szybkie zważenie, łapie rybę gripem i delikatnie podnosi – trochę ponad sześć funtów. Ryba wraca do wody bez dotykania i wręcz wyrywa się z rąk, chyba już ma dość pozowania. Czekam na porządniejszą falę i wypuszczam ją, by odpływająca woda ułatwiła powrót.
Siadam na brzegu na chwilę, obok mnie ściągnięty z wody Walijczyk, mega sympatyczny człowiek, przyjeżdża tu co roku, na tydzień, w październiku, gdy ryby jego zdaniem są największe.
Jezu, jakby teraz przydała się piersiówka z łiskaczem na ukojenie nerwów.




Załączona grafika


Chwila pogaduchy, wracamy łowić, choć ze mnie już ciśnienie zeszło, tym bardziej że na zachodzie rozpoczyna się spektakl. To co przed chwilą było „ładnym widoczkiem” powoli zmienia się w zapierający dech w piersiach zachód słońca.


Załączona grafika


A ja sobie siedzę na tym kamieniu, słuchając mruczenia morza i robiąc zdjęcia, nie muszę już łowić, plan wykonany :D

  • mifek i PiECIA lubią to



No i sam widzisz. Ładna pogoda to i bassy są, po co się męczyć w deszczu i wietrze jak i tak wtedy raczej się nie połowi ;) Gratulacje Standerus!!!
Graty Standerus. Masz nowy gatunek na koncie.
czekalem na kolejny wpis i prosze jest :) keep on... , Kuba
A nie mowilem , ze beda gryzly :) bravo Kuba :) BTW Sir Henry i jego swita wcale nie sa lepsi. Wiesc niesie ze jest ciezko. Pozdro.
Zdjęcie
Kuba Standera
28 paź 2012 21:59
:D
Gryzą
Sir Henry walczy ostro, jest głównym tematem opowiesci nad woda i w pubach, strach puszkę otworzyć, żeby nie wyskoczył :D
Facet łowi i foci - premier league

Ostatnie wpisy

Ostatnie komentarze

Maj 2024

P W Ś C P S N
  12345
67891011 12
13141516171819
20212223242526
2728293031  

aktywnych użytkowników

0 użytkowników, 2 gości, 0 anonimowych