...mnie nie chodzi ani o sposob liczenia (bo w koncu dotrzemy do liczenia typu: jeden rzut i zwiniecie o juz lowinie) ani o to, ze sposrod bardzo duzej liczby znanych mi spinningistow i paru wsrod nich, ktorzy zyja z tego, nie znam ani jednego, ktory wytrzymalby codzienne wyjazdy na ryby, ale o to, ze kolega zapewne sie dobrze bawi, ze wogole komentujem go.
Trudno mi sobie wyobrazic, ze ktos moglby cos takiego napisac z odpowiedzialnoscia za uzyte slowa...
Osobiscie mialem lata gdy wydawalo mi sie ze jestem "permanetnie na rybach" ale po podliczeniu liczba dni spedzonych na rybach nigdy nie przekroczyla 200.
Stataystyke robily wielodniowe maratony w ktorych gonilem za jakas ryba za ktora musialem dalej jezdzic (trocie, lipienie,glowacice, brzany) Podstawowe lowiska czli Odra i Wilsa to byla minimum godzinna jazda, wiec nie jezdzilem tam na "dwie godzinki lowienia" a przynajmniej na caly dzien, popoludnie i kawalek nocy itd.
Dzis jako tzw "prawdziwek" mieszkajacy nad rzeka osiagam tylko nieco mniejsze "przebiegi roczne" ale roznica polega na tym, ze przed laty czulem sie wylowiony do bolu a dzis mam taki lekki niedosyt, bo duza czesc moich wyjazdow na ryby to parogodzinne epizody. Mimo to w dalszym ciagu, nawet w obecnym rytmie nie wyobrazam sobie codziennego lowienia.
Co wiecej, mysle, ze po miesiacu codziennego lowinia marzyl bym o polazeniu po starym miescie, wypiciu kawy w kawiarni z gazeta w reku albo o wieczornych atrakcjach starego miasta....
Wracajac do rzeczonego postu.
Moim zdaniem zadziala tu magia internetu, teoretycznie mozliwe (skojarzenie z praca),- tak ...
Tak rodzi sie "prawda" wirtualna....
A poniewaz z takiego rodzaju "prawda-mi" mamy na codzien do czynienia w mediach nie tylko spolecznosciowych to stala sie ona czescia realu zamiast pozostac w oparach myslowych gazow...
Użytkownik Rheinangler edytował ten post 08 listopad 2021 - 08:11