Witam,
Jak to mówią KLAMKA ZAPADŁA.
Wracam do wędkarstwa - a w zasadzie czy kiedykolwiek się z nim rozstałem?
Trudno powiedzieć bo jeśli każdego dnia przychodzą ci do głowy myśli jak to by było fajnie wskoczyć znowu na łódź wypłynąć w ciszy i spokoju na tylko tobie znane miejsca i poczuć ten jedyny w swoim rodzaju dreszcz emocji.....
Lub budząc się w nocy gdy upada szafka nocna uderzona w głębokim śnie, wtedy gdy zacinamy piękne luzujace branie na naszym najlepszym najeździe....
Sytuacje dla szarego człowieka niewytłumaczalne i wręcz niemożliwe do ogarnięcia.
Więc odpowiedź nasuwa się sama - NIE - nigdy nie rozstałem się z wędkarstwem.
Ono jest i było ze mną od zawsze - odkąd pamietam. Odkąd w wieku 4 lat tata dał mi leszczynowy kij z kawałkiem żyłki, spławikiem z korka i mogłem na mojej ukochanej Pilicy łowić kiełbie.
Od tego właśnie momentu przez kilkadziesiat lat kształtował się człowiek uzależniony - uzależniony od swojej Pasji jaką jest Wędkarstwo.
Pasji niewytłumaczalnie silnej, bo jak wytłumaczyć sytuacje kiedy z grupy nastolatków w środku swietnej imprezy jeden z nich o 4-tej nad ranem wychodzi, zabiera sprzęt, wsiada na motorower i jedzie nad wodę?
Tylko i wyłącznie po to aby wsiąść na swoją łódź, odbić od brzegu i stawić czoła pięknym sandaczom Zalewu Sulejowskiego.
Niewytłumaczalne, niewyobrażalne, poza umysłem wielu ludzi - moja żona tego na pewno nie rozumie
Hmmm... a ja za każdym razem podczas pierwszego wyjazdu w sezonie i pierwszej zaciętej ryby dostaje jakiegoś dziwnego triku - kiedy to prawa stopa za wszelką cenę z prędkością młota udarowego uderza w dno łodzi, starając się wywalić w nim dziurę. Trik zupełnie nie do opanowania, który mija dopiero po kilku minutach od podebrania ryby...
Tęsknię, tak bardzo tesknię i nawet dyktując sobie to co piszę łamie mi się głos.... niesamowite - chyba sam się teraz sobie dziwię.
Dziewięć lat przerwy na budowe domu, odchowanie dwóch synów - to strasznie, ale to strasznie dużo czasu. W życiu nie powiem, że zmarnowanego.
Pewne jednak, że niepełnego, niepełnego wędkarstwa.
Teraz koniec, coś dla mnie, coś co kocham, coś co długi czas było sensem mojego życia.
Sprzęt odkurzony, 30-to letnia torba wędkarska naprawiona i pozszywana, przynęty ukręcone. Silnik i echosonda przywiezione ponad 200km z garażu od Taty. Rozmowy z Rybaczówką i zasady wynajęcia łodzi wyjaśnione.
Decyzja podjęta, że bedzie to Kozłowa Góra.
Zupełnie mi nieznany zbiornik, ale z dużą tradycją.
Wody sporo, gdzie więc jechać? Sulejów znam jak własna kieszeń. Każdy zakręt starego koryta rzeki, każdą górkę, dołek w obfitujacych w te elementy Borkach.
Tutaj nowa woda - echosonda i tak lepsza od cieżarka sondujacego dno za łodzią, ale szmat czasu potrzebny.
Znalazłem mapę. Wow, wyjatkowo bo ogólnie z tym cieżko - przynajmniej jest jakiś zarys.
Dobre i to, ale jak każdy kto wie o co chodzi na wodzie i, że ważny jest każdy metr powie mało...
Co więc dalej? Siadam na internecine i na wszystkich mozliwych portalach sprawdzam mapy satelitarne - powiem tak cud techniki.
Na każdej prawie z nich widać miejscówki gdzie zapewne stoją łodzie starych bywalców.
Pewności jednak nie ma czy to za węgorzem, sandaczem czy biała rybą.
Będzie trzeba więc sprawdzić.
Nanoszę punkty gdzie znajduja sie łódki na moją wydrukowana już mapę.
Robię to z zegarmistrzowska precyzją skalując ekran do wielkosci wydrukowanej mapy. Przykładam linijkę i wyznaczam linie pomiedzy charakterystycznymi punktami na brzegu.
Analogicznie robię na wydrukowanej mapie. Miejsca przecięć linii zaznaczam na wydruku.
Mam to!!! Kilkanaście punktów do sprawdzenia - coś wiemy.
Do tego trochę podrukowanych zdjęć wędkarzy z różnych forów gdzie widać specyficzne punkty odniesienia na brzegu.
Jestem prawie przygotowany.
Można rzec, że wszystko dopięte na ostatni guzik.
I co jeszcze... KARTA WĘDKARSKA... No przecież to najważniejsze. Znaleziona w czeluściach odłożonego gdzieś na półkę sprzętu wędkarskiego. W starym woreczku strunowym.
Najważniejsze, że jest, jest nawet legitymacja i kilka starych zezwoleń na połów z łodzi - nawet długopis do wypełniania rejestrów pisze Wiadomo w końcu Zenit.
Szukamy koła, trzeba opłacić składki.
Moment - karta wedkarska z moim zdjeciem z czasów szkolnych hmmm... pytanie czy ważna???
Wchodzę na stone PZW - ważniejsze informacje zakładka nr.14. Jest info o ważności dokumentu...
ufff... Moja z listopada 98. czyli ważna. Dobrze, że w 98 stara się zniszczyła i wymieniłem na nową. Zdjęcie z podstawówki pewnie pierwszą lepszą kontrolę mogłoby zastanowić no i kartę by trzeba wymieniać.
Dobra koło znalazłem. Mieszkam w Nieborowicach koło Gliwic więc Knurów - dość blisko.
Dzwonię w piątek tydzień temu. Odbiera miły pan z delikatnym wschodniobrzmiącym akcentem. Bardzo sympatyczny.
Mówi, jasna sprawa, prosze przyjechać, "kasowania" są we wtorki od 17-19. Tam pan wszystko załatwi i zapłaci.
Jestem w domu:-) W zasadzie zostało tylko to.
Dni mijają a ja każdego dnia nie mogę zasnąć bardziej. 23 - nie śpię, 24- nie śpię a o 6-tej do pracy .
Wczoraj oczekiwany wtorek - jadę do rybaczówki, jestem przed 17-tą. Wszystko zamknięte - Kartka - wyjechałem - "KASOWANIA" już mniej mi się podoba to słowo - przeniesione na piątek i podany numer telefonu.
Dzwonię więc, już nieźle nakręcony. ...Przecież na sobotę wszystko zaplanowane, dograne, kupione a co najważniejsze ŻONA już to przegryzła.
Równie miły pan co wcześniej w słuchawce, informuje mnie, że trudno, ale on miał pilny wyjazd w delegację i tyle. Można podjechać w piątek .
Co teraz??? 1000 myśli na minutę. A jak gość nie dojedzie rozłoży się na pospolita grypę, anginę cokolwiek - to ja zostanę bez składek czyli w domu...jeden człowiek się wszystkim zajmuje? gdzie zastępstwo???
Tyle ile epitetów przychodziło mi do głowy a których nawet po cichu nie wypowiedziałem, chyba nie użyłem w całym swoim życiu.
Nawet kiedy dwadzieścia lat temu taki kilkunasto kilowy sandałek odpiął mi się już przy burcie, bo wtedy tylko usiadłem
Czekać....czekać....czekać....
BDW - jak ten system działa - to jest niesamowite
Trudne chwile, ale damy radę. Przecież to już za moment, juz za kilka dni jade, JADĘ NA RYBY a co najważniejsze - zabieram mojego starszego syna.
Pierwszy raz w życiu.
Niesamowite emocje mną targają a szczególnie patrząc z jakim zaniteresowaniem przyjął tą informację.
I jak zawzięcie trenuje na sucho na podwórku rzuty z przywiązana na końcu linki nakrętką...
A żona hmmm, jak to żona. Stuka się w czoło i mówi, żebym poszedł z nim na rower!!!
Kobieto, jak mozesz porównywać rower do wędkarstwa - myślę...ale już tego nie powiem
Najważniejsze jest to, że drugi, młodszy syn już z zaciekawieniem patrzy na nasze przygotowania.
Jak to bedzie kiedyś razem w trójkę - odbić o brzegu o poranku w osiadajacej na wodzie mgle...
A teraz co??? Tylko czekać, czekać, czekać i mieć nadzieję, że PZW i jego idealna organizacja pracy mi tego nie ....s...."popsuje"....
Mam nadzieję, że cdn. nastąpi:-)
NOMINACJA DO KONKURSU "OPIS MIESIĄCA"
Użytkownik bartsiedlce edytował ten post 07 sierpień 2019 - 21:41