...Amazon jungle.
Rok planowania, gromadzenia informacji i zdobywania potrzebnego sprzętu. I wreszcie opuszczamy zimowy szary Londyn, cel: tucunare i przygoda w samym sercu jungli.
Jedyne 12 godzin lotu do Sao Paulo, chwila przerwy i ruszamy do stolicy stanu Amazonas, Manaus. Po 20 minutach krążenia nad miastem, dostajemy informacje ze z powodu burzy jednak nie wylądujemy i lecimy na inne lotnisko. Ostatecznie trafiamy do Santarem i po wielu perypetiach, nocnym lotem wreszcie dostajemy się do miejsca przeznaczenia. Akurat, żeby zdążyć na następny lot... który, tym razem z powodu mgły, też jest opóźniony. Chciało by się powiedzieć… witamy w Brazylii
Czarna rzeka, największa tego typu rzeka na świecie, jak ośmiornica oplata swoimi odnogami las deszczowy. Tysiące wysp, laguny, rzeczki i strumienie, po prostu świetne miejsce, żeby się zgubić i odetchnąć od cywilizacji.
Jesteśmy! Barcelos, stolica handlu rybkami akwariowymi i główna baza wypadowa wypraw na tucunare. Organizacyjnie odpowiednik naszego powiatu, tylko wielkości jednej trzeciej Polski, a zamieszkały przez 30 kilka tysięcy ludzi, jednym słowem… dziko. Szybki kurs po lokalnych sklepikach wędkarskich, załadunek na statek 'matkę' i ruszamy... tzn. następna doba płynięcia w górę Rio Negro i jednego z jej dopływów.
Stacja paliw na środku rzeki? Proszę bardzo
Pobudka o 6 rano, szybkie śniadanie i wędki w dłoń. Dzień na równiku jest dość krótki, a najwyższy czas dobrać się do tych ryb. Marcin jako pierwszy łowi fajna sztukę, ja zaczynam od tucunare borboleta, najmniejszej odmiany peacock bass. Później worek z rybami powoli zaczyna się rozwiązywać.
I pierwsze wrażenie... ryby po wyjęciu z wody są... ciepłe. Temperatura w Rio Negro sięgała 32-34 stopni.
W czasie pływania, naszym łódkom ciągle towarzysza słodkowodne delfiny ‘Inia’. Niesamowicie inteligentne zwierzęta, w czasie holu ryby trzymają się w bezpiecznej odległości, ale zaraz po podebraniu naszej zdobyczy wpływają pod łódkę. Wypuszczony peacock nie ma szans, wielki wir i ląduje w paszczy delfina. W większości przypadków musimy pływać pod sam brzeg i wypuszczać ryby w zatopione drzewa lub inne zarośla.
Bezkres Amazonii, w którym tak łatwo się zagubić. Nasz statek baza płynął w gore, a my mniejszymi łodziami robiliśmy wypady po dwie godziny drogi w poszukiwaniu miejscówek. Raz nawet udało się trafić na indiańską wioskę w środku jungli.
Następne dni przyniosły coraz więcej kontaktów z rybami oraz... pozrywane zestawy i połamane wędki. Kolorowe ‘akwariowe’ rybki potrafiły pokazać swoja agresje, sztukę walki w powietrzu i nadzwyczajna sile. Nie dziwie się ze niektórzy mówią na nie ‘słodkowodne GT’.
Szczególnie zapadła mi w pamięci sytuacja, gdy obławiając bezskutecznie rozległą lagunę, usłyszeliśmy potężne uderzenie i cale stado piranii wystrzeliło w powietrze... Niesamowity widok, nasz indianin podekscytowany rzucił ‘big fish’, mnie przebiegło przez myśl: O ja Ciebie... National Geographic!!!
Tucunare borboleta (butterfly peacock bass), nawet dublecik się trafił
Tucunare Paca (speckled peacock bass)
I główny cel wyprawy, dorastający do blisko 30 funtów, Tucunare Açú (Asu). Największa ryba pielęgnicowata świata, znana ze swojej agresywności i waleczności.
Trzeba przyznać ze znajomość okolicy, umiejętność poruszania się po jungli nasi 'piloteiros' mieli opanowane do perfekcji. Wiedza o wszelkich rybodajnych lagunach pochowanych w zakamarkach jungli, zwyczajach ryb, okazała się bardzo przydatna. Mistrzowie wczepiania przynęt, obozowi kucharze, ludzie orkiestra Jednak najbardziej spodobało się nam to, że zawracali łódkę i zbierali każdy śmieć, jaki zauważyli na wodzie. Taka prosta rzecz, a mająca więcej wpływu na środowisko niż kanapowi ekolodzy, których działalność kończy się na wylewaniu żali w internetach.
Najlepsze miejscówki wymagały trochę przedzierania się przez las deszczowy. Mocne buty, długie spodnie, żeby tylko przypadkowo nie stanąć na węża, albo jeszcze gorzej na płaszczkę. Powalone drzewa pełne kolców też robiły swoje.
A jednak po dwóch dniach w tropikalnej spiekocie wygrała opcja ‘boso przez świat’… tzn. jungle
Jednak warto było się trochę pomęczyć, ryby i widoki wynagradzały cały wysiłek.
I następny król wody wraca do swoich herbacianych odmętów Rio Negro.
W wolnych chwilach udało się strzelić kilka fotek lokalnej przyrodzie. W przerwie obiadowej taki jegomość załapał się na sesje
Wielbiciel woblerów, dobre 15 minut obserwował nasze powierzchniowe przynęty.
Amazonski ‘Forfiter’
Ary było słychać wszędzie, ale nigdy nie siedziały na drzewach blisko wody. Zawsze gdzieś głębiej w jungli.
Stali goście na lunch. Zaraz po rozbiciu obozowiska, krążyło nad nami cale stado tych padlinożerców. Dawało do myślenia...
Jakby ktoś chciał, to mógł spędzić wyjazd tylko na fotografowaniu ptaków lub innych zwierząt. My mieliśmy inne plany Także zdjęcia tylko okazyjnie, jak zdążyło się wyciągnąć aparat z właściwym obiektywem...
Hoacyny, bardzo wdzięczne ptaki do fotografowania.
Oprócz trzech form tucunare, trafiliśmy też wiele przyłowów. Piranie dominowały ilościowo, ale w sumie udało nam się zaliczyć ponad 15 różnych gatunków ryb.
Zastanawialiśmy się, czy pirania da rade odgryźć palca razem z kością, dywagacje skończyły sie, gdy jedna odcięła Ownera ST46 przy moim woblerze. Mała rybka, ale przy uderzeniu potrafi pozgniatać groty w morskich kotwicach.
I następny przyjemniaczek, Traira, niszczyciel wszelkich przynęt spinningowych. Może mniej znana jak pirania, ale z zębiskami jak wściekły pies.
Arowana, niesamowicie sportowa ryba. Większość walki spędza w powietrzu. W sumie nic dziwnego, znana jest z tego ze poluje na małe ptaki. Potrafi skakać powyżej dwóch metrów i zbierać pożywienie z gałęzi nadbrzeżnych drzew. Lokalnie nazywana małpią rybą lub wodną małpą.
Bicuda, może nie jest super waleczna, ale pięknie atakuje szybko prowadzone przynęty przy powierzchni wody.
Oscar, juz typowa akwariowa rybka. Przy swojej wielkość, niesamowicie agresywna i waleczna. Gdyby tak mieć wędki UL, co to by była za zabawa.
Jacunda, piękna, kolorowa, z kolcami na pletwach brzusznych… o czym się przekonaliśmy jak się koledze w rękę powbijały.
Łowiliśmy głównie 7 stopowymi wędkami, czyli te 2.13m. Lepsze okazały się wędki 1.80-1.90m, można nimi precyzyjniej poprowadzić powierzchniowe przynęty, które tam używaliśmy. Dwa standardowe zestawy, jedna wędką do mniejszych przynęt i druga, sztywna pala do przynęt typu woodchopper (śmigło).
Multiki lub staloszpulowce, kto co woli. Używałem Daiwy Certate 3000 i BG 4000. Plecionki od 40lb do 60lb, w zależności od stosowanych przynęt. Plus długie przypony z fluorocarbonu, mniej więcej o grubości 0.7mm.
Podstawowy zestaw przynęt: blacha, śmigło i powierzchniowa Perversa.
Prowadzenie woodchoppera to nie jest lekka robota. Dynamika i dużo zamieszania w wodzie to coś, co tucunare uwielbia. Jednak w ponad 30-stopniowym upale nie dam się tym łowić cały dzień, tak szczerze ciężko tym łowić non-stop przez ponad godzinę Za to brania są niesamowicie widowiskowe.
Chłopaki z dużym powodzeniem łowili na Perversy
Akurat nie miałem, ale zastępczo wobler Rapala SubWalk okazał się bardzo skuteczny. Zresztą widać po ‘obrażeniach’.
Kiedy ryby nie chciały brać z powierzchni, nieocenione okazały się smukłe wahadłówki. Szczególnie jedna od LuhrJensen i nasza poczciwa Wydra od Polsping. Rysy na blaszce po bliskich spotkaniach z piraniami
I ta przynęta Jaxona, która na każdym wyjeździe daje mi jakaś większą rybę... Patagonia, Amazonia, Syberia, zawsze się na to coś zaczepi.
Zastanawiacie się jak silne są te ryby? Siedem czy osiem złamanych wędek, dwa uszkodzone kołowrotki. Jeden z moich tucunare odjeżdżał kilka razy po kilkadziesiąt metrów, na zakręconym hamulcu, aż wreszcie zaparkował w podwodnym drzewie. Hamulec całkowicie skręcony, nie dało się bardziej, plecionka 50lb, morski travel Batsona... nie zrobiło to zbytniego wrażenia na rybie. Po dopłynięciu na miejsce, właściwie już myślałem ze po ptakach, czułem tylko zaczep. W tym momencie nasz piloterio wskoczył do wody i zanurkował po lince, i o dziwo ryba ruszyła. Jeszcze dwa krótkie odjazdy i... rozpadł się hamulec w Daiwie BG 4000. Reszta holu metoda ręcznej kontroli linki. A żeby było śmieszniej to nie koniec historii, nasz piloerio łapie rybę za ogon a wtedy agrafka wypina się z przynęty... Do ryb to jednak trzeba mieć szczęście.
Jeszcze zdjęcie grupowe i pogoń za amazońskimi drapieżnikami należy uznać za zakończoną.
Czas na powrót. Wylatujemy z Barcelos w pięknej słonecznej pogodzie... i po piętnastu minutach lotu wpadamy w sam środek burzy, później w następną, a na sam koniec w trzecia. Grad, błyskawice, woda wlewająca się do wnętrza samolotu... kilku kolegów straciło parę lat życia w tej metalowej puszce, tańczącej 'danse macabre' gdzieś tam w chmurach.
Po godzinie lotu lądujemy w Manaus. Największym mieście Amazonii i siódmym największym w Brazylii, do którego można się właściwie dostać tylko droga lotnicza lub wodna. Przede wszystkim mieście, gdzie swego czasu kauczukowi baronowie określenie ekstrawagancja, wznieśli na inny niedościgniony poziom.
Przepiękne kolonialne budynki, mocno nadszarpnięte mijającym czasem, przypominają dawna świetność i kauczukowy boom. Miasto w środku jungli, które zostało wcześniej zelektryfikowane niż większość europejskich metropolii.
Ktoś słyszał o paleniu pieniędzy, bo ma się ich za dużo? Tak, to historie z Manaus. Kauczukowi baronowie prześcigali się ze swoimi pomysłami aż do granic absurdu. Jeśli jeden zakupił sobie wielki jacht, to drugi sprowadził lwy z Afryki, a trzeci kąpał konie w szampanie. Potrafili wysyłać pranie do Paryża, lub pic tylko wodę importowana z Europy, wybudować jedna z największych i najnowocześniejszych oper w środku jungli. Dochody z kauczuku były tak wielkie, że w pewnym momencie w Manaus sprzedawano więcej diamentów niż w całym ówczesnym znanym świecie. Ale nic nie trwa wiecznie…
Tekst: Del Toro
Zdjecia: Del Toro, Marcin Ejankowski, Piotr Wisniewski & Marcin Janaszkiewicz
Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł