Nie wiem, czy to czasy, czy jednak osobowość sprawiają, że ktoś musi sobie z uschniętą rybą robić zdjęcie w garniturze
Jeśli chodzi o zdjęcia, to w tamtych czasach było trudno, a nawet bardzo trudno o ładną fotkę nad wodą, z żywą rybą. Kupno aparatu fotograficznego było wyzwaniem, a jeśli się udało, to był to ciężki klamot, bardzo nieporęczny do noszenia nad wodą. Jakość zdjęć była fatalna. Najczęściej dorodne ryby wiozło się do domu i w domu lub pod domem pstrykało fotki, aparatem własnym lub pożyczonym nawet. Później jeszcze kliszę wiozło się do fotografa do obróbki, rzadko kto parał się wywoływaniem zdjęć. A jeśli ktoś mieszkał na wsi, to wywoływanie zdjęć wiązało się z dwukrotną wyprawą do miasta, czesto zawodnym albo przepełnionym autobusem/pociagiem.
Dzisiaj wydaje się wszystko proste, łatwe, gdy technika jest zupełnie inna. Nikogo nie dziwiły zdjęcia w garniturze, pod domem, w kuchni/łazience itp. bo takie były realia i zwyczaje.
Tego "rekordzisty" akurat nie znam, ale już wtedy wielkość tych ryb budziła wątpliwości, nie wyglądały na tak ciężkie jak podawano. Jeszcze parę innych rekordów budziło wątpliwości, jak np. kleń w którym już wtedy widziałem amura.