Witam.
Byłem w zeszłym roku na Paprach na spacerze. To był kwiecień - piękna pogoda, woda cudo, okoliczności przyrody w sam raz żeby zaplanować wypad na ryby. Jakoś długo się nie składało, ale wreszcie w okresie wkacyjnym udało mi się z muchówką na szczupaka tam pojechać.
Przyjeżdżam, dwa kroki w gaciach do wody, bulgot mułu i ... zabił mnie smród zginłych jajec ...
Ze stanowiska na stanowisko było coraz więcej sinic na wodzie (z wiatrem szedłem) i coraz mniej chętniej wchodziłem do wody.
Wytrzymałem dwie godziny. Nie dałem rady więcej. Mój pies (nieodłączny towarzysz wędkarskich wypraw) nie wiedział o co chodzi że mu zabraniam włażenia do wody i wiążę go na smyczy do drzew co parę metrów. Śmierdział po prostu tak samo. Zawinąłem się gdzie indziej podziwiając jak siedzący nad wodą ze spławikiem i gruntówkami dają radę ciągać zestawy w takim smrodzie i gęstym, zielonym kożuchu martwych sinic. Pogadałem z kilkoma i każdy mi mówił że to to jeszcze nic i że z reguły jak woda zakwita to jest o wiele gorzej, czego sobie po prostu nie potrafię wyobrazić.
Ale za to torpedy takie powyżej metra widziałem - amury i karpie, przy kamieniach i zastawce. Obiecałem sobie że spróbuję je muchówką połowić - widzę że to już chyba ostatni czas po temu bo za miesiąc będzie powtórka z rozrywki ...
Pozdrawiam.