Krótko o sobie powiem, że jestem nawróconym spławikowcem, który nie łowił chyba z 10 ostatnich lat.
Z miesiąc temu coś mnie tknęło i zacząłem wertować internet i oglądać filmiki z łowienia. Znalazłem sporo ciekawych dot. łowienia kleni, tych samych, które kiedyś z wielkim namaszczeniem częstowałem skórką chleba. Wspomnienia ożyły, w żołądku pojawiły się motylki, no i jestem. Z ta tylko różnicą, że chleb zamieniam na woblerki.
A teraz do meritum ... od dwóch tygodni skrobię woblerki z balsy, z różnym skutkiem. Najlepiej, co mnie bardzo cieszy, wychodzą mi smużaki. Jestem właśnie po 3 wyprawie nad Odrę w okolicach Nowej Soli, namierzyłem, kilka fajnych przelewów, gdzie stoją klenie i tam właśnie staram się je łowić. Dwie poprzednie wyprawy miałem o kiju, a dzisiaj udało mi się w końcu zaciąć i wyholować swojego pierwszego klenika (ok. 35cm). Cieszę się ze swojego pierwszego sukcesu, ale przy tej okazji zasięgnąć rady bardziej doświadczonych kolegów.
Na ponad 20 wyjść i uderzeń zaciąłem tylko jedną rybę. Było chlapanie, zasysysanie, mlaskanie, ryby brały na różne sposoby, a ja nie mogłem nic zaciąć. Nie wiem, czy ja robię coś źle, czy przynęta nie dobra, czy te klenie mają takiego zeza i nie trafiają(?)
Ten jeden, którego wyholowałem, połknął przynętę bardzo głęboko, woblerek w paszczy wyglądał jak awionetka w hangarze dla jumbo jet-ów.
.
Na zdjęciach widac mojego woblerka, ma 2,5cm, ładnie smuży i pracuje (tak mi się przynajmniej wydaje).
Kiedy najlepiej zacinać, od razu jak fontanna strzeli w górę czy jak poczuję rybę na wędce?