W tym artykule opowiem Wam historię najlepszego wędkowania jakie miałem okazję przeżyć. Dokładnie to 4 dni łowienia, których prawdopodobnie nigdy nie zapomnę, ale o tym później.
Planowanie.
Czy grube łowienie można zaplanować? Pewnie wielu z Was myśli, że nie, ale ja uważam, że posiadając odpowiednie doświadczenie (czyt. znajomość zwyczajów ryb w danym łowisku) pewne rzeczy można zaplanować. Potrzeba odrobinę szczęścia, żeby pogoda odpaliła i mamy sukces.
Cała ta przygoda zaczęła się, można powiedzieć już w marcu. Dlaczego w marcu? Jak pewne wszyscy wiedzą żyjemy w dziwnych czasach, w których jeden Chińczyk zjada nietoperza, a następstwa tego są katastrofalne. Irlandia miała dość “inne” podejście do ograniczeń niż to miało miejsce w Polsce i w połowie marca został u nas ogłoszony “Lockdown” całkowity. Jest zakaz opuszczania domów, jeżeli nie jest to absolutnie konieczne, większość biznesów stoi, a my mogliśmy się poruszać na maksymalnie 2km od domu. Wędkowanie dozwolone było jedynie w obszarze tych 2km na max 1.5 godziny więc tylko wybrańcy mogli sobie pozwolić na łowienie ryb. Pech chciał, że 3 dni przed ogłoszeniem lockdownu, podczas mojego pierwszego wypadu na jezioro na własnej łajbie miałem awarię silnika i musiałem wzywać pomoc. Zostałem odholowany. Silnik zepsuty, brak możliwości poruszania się i zawiezienia go do “swojego” mechanika zmusił mnie do poszukania jakiegoś lokalnego “machera”. Po kilku długich tygodniach koczowania restrykcje zostały powoli luzowane co pozwoliło nam na poruszanie się w obszarze do 20km od domu co w moim przypadku pozwalało już na łowienie ryb lokalnie, gdyż miałem kilka jezior w tym obrębie. Podczas lockdownu planowaliśmy sobie z kolegą Jackiem grube łowienie, gdyż zdejmowane restrykcje nałożyły się prawie idealnie z odpowiednią fazą księżyca, czyli pełnią. Z naszych doświadczeń z poprzednich lat wynikało, że te największe ryby, czyli ryby powyżej 115cm, łowione były zwykle w okolicach pełni, a dokładnie kilka dni po niej. Czerwcowa pełnia jest jednak wyjątkowa, dlaczego? Bo pokrywa się ona mniej więcej z tarłem płoci.
Zaczynamy.
Gdy nadszedł długo wyczekiwany czas łowienia, ustaliliśmy z Jackiem, że na pierwszą wyprawę pojadę z naszym wspólnym kumplem Łukaszem, zrobić rozeznanie. Była to sobota. Na niedzielę zaplanowany miałem wypad z moim 7 letnim synem, który po 3 miesiącach niewychodzenia z domu i brakiem kontaktu z osobami, bardzo chciał pojechać z tatą na ryby. W sobotę bladym świtem, po dotarciu i zwodowaniu łódki okazało się, że silnik nie startuje... Byliśmy załamami... 6 rano jesteśmy nad wodą po tak długiej przerwie, a silnik po prostu nie działa... Wtedy mówię do Łukasza “dzwonimy do Jacy”. Dzwonimy, drugiej stronie zaspany Jaca pyta “Co jest?” na co pada odpowiedź “Jak to co? Gdzie jesteś, czekamy na Ciebie”. Jacek nie bardzo przytomny, nie wiedząc o co chodzi pyta “Cooooo?”. Odpowiadam, że czekamy nad jeziorem z Łukaszem, tak jak się umawialiśmy. Po chwili wytłumaczyłem mu, że silnik nam nie odpalił i potrzebujemy łódź. Chwila ciszy i pada odpowiedź “Dobra będę za trochę ponad godzinę, bo muszę się obudzić.”.
1.5 godziny później nad jeziorem melduje się Jaca. Pakowanie łódki zajmuje nam sekundy, gdyż od dłuższego czasu byliśmy już gotowi i nie tracąc czasu nareszcie wypływamy łowić.
Ciekawostka - tego roku Irlandia miała najgorętszą wiosnę od ponad 150lat, a co za tym idzie był rekordowo niski poziom wody - najniższy, odkąd zaczęto przeprowadzać pomiary. Spadek o ok 1.5 metra spowodował, że szczupaków po prostu nie było na ich standardowych, wiosennych stanowiskach. Szczupaki jak wiadomo podążają za pokarmem, czyli w tym wypadku za płociami, które były zgrupowane na tarło. Z powodu bardzo niskiego stanu wody płocie przesunęły się na głębsze partie jeziora, a szczupaki oczywiście poszły za nimi. Co ciekawe, najlepsze miejsce jakie znamy na jeziorze, które płaciło co rok pięknymi rybami, i to w dużych ilościach było puste. Poziom wody spadł, ryby się z tego stanowiska wyniosły i już nie wróciły tam w ogóle. Nie złowiliśmy tam do końca sezonu ani jednej konkretnej ryby, jedyne jakieś pistolety.
Szczupaki łowiliśmy w dryfie, z ręki, łowiąc dużymi przynętami. Ja używałem oczywiście swoich Baby Shad’ów, Jacek łowił swoimi Disco Pajkami, a Łukasz wszystkim po trochu. Zlokalizowanie ryb zajęło nam trochę czasu, gdyż jak wcześniej wspomniałem przesunęły się ze standardowych stanowisk. Po spudłowanym braniu, czy też odprowadzeniu stawaliśmy na spot-locku i obławialiśmy tą miejscówkę bardzo dokładnie. Pierwsza fajniejsza ryba zameldowała się u mnie w okolicach południa i mierzyła 106cm. Złowiona na Baby Shad’a w moim ulubionych kolorze, czyli biało-pomarańczowym.
Kolejne dryfy produkowały jakieś mniejsze ryby, ale dopiero na chwilę przed 16 wydarzyło się coś wspaniałego. Łukasz zacina rybę, jak się po chwili okazuje, potężną rybę, która mierzyła aż 119cm. Dodatkowo ucieszył mnie fakt, że ryba została złowiona na Baby Shada! Była to największa dotychczas złowiona ryba na moją przynętę.
Oczywiście Łukasz, jak to Łukasz nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i 20min później zaciął kolejną metrówkę na Baby Shada.
12min po wypuszczeniu ryby Łukasza, tym razem mój Baby Shad sprowokował kolejną metrówkę. Na pokład wjechała gruba 105-tka.
3 metrówki w 40min, w tym jeden potwór długości 119cm, złapany przez najlepszego przyjaciela. Lepiej bym sobie tego nie mógł wymarzyć.
Ryby mieliśmy zlokalizowane! Teraz wystarczyło poprzestawiać plany życiowe odrobinę i wyciągnąć z łowiska, ile się da zanim zostanie ono najechane przez hordy po-lockdownowych, wygłodniałych wędkarzy, którzy już za kilka dni będą mogli podróżować bez ograniczeń!
Tego dnia doławiamy jeszcze chyba dwie dziewięćdziesiątki i udajemy się do domu, ładować baterie i szykować się na kolejny dzień.
Dzień drugi.
Kolejnego dnia wypływamy już tylko z Jackiem, a na wodzie meldujemy ok godziny 7:30. Pierwszy dryf w zlokalizowanej dzień wcześniej miejscówce zaowocował 90-tką. Później Jacek łowi 2 kolejne 90-tki na Disco Pajka.
Dzień zdecydowanie większej aktywności, kilka dobrych ryb w pierwszych dwóch dryfach, jeden spad. Wtedy wiedzieliśmy już, że złowimy coś konkretnego, ale to co się wydarzyło godzinę później przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Pamiętacie rekord Łukasza z dnia pierwszego? Długo nie nacieszył się on tym rekordem, ale o tym za chwilę 😉
Dokładnie o godzinie 9:00 słyszę od Jacka “siedzi”. Po chwili już wiedzieliśmy, że to fajna ryba. Zdecydowanie największa ryba Jacka z ostatnich 2 dni. Po krótkim holu w podbieraku ląduje przepięknej kondycji ryba długości 111cm i przepięknym, mało spotykanym w Irlandii ubarwieniu. Już było dobrze!
Jak pewnie pamiętacie z początku artykułu, w niedzielę miałem zaplanowane łowienie z Frankiem, moim 7 letnim synem. Umówiliśmy się z żoną, że koło godziny 10 wyszykuje ona młodego, a gdy będą gotowi to da mi znać, a ja podjadę po niego i spędzimy resztę dnia nad wodą. Powiedziałem wtedy Jackowi, że musze jechać, ale najpierw zróbmy szybki, krótki dryf w miejscu, gdzie wyjechały te największe ryby. Na jeziorze zaczynało być tłocznie. Ustawiliśmy dryf dokładnie na najlepszą “miejscówkę” a na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Wtedy wydarzyło się coś niesamowitego. Zaciąłem rybę, a jakąś sekundę po mnie Jacek zacina kolejną i wbija spotlock. Mamy podwójny hol! Ja wiedziałem, że u mnie jest dobrze. Jacek też miał fajną rybę (wysoka 90-tka, może mały metr?), ale po zobaczeniu mojej ryby otworzył kabłąk i załapał za podbierak. Wolał nie ryzykować utraty mojej ryby, a po jej podebraniu złapał za swoją wędkę. Niestety jego ryby już nie było. Po szybkim mierzeniu okazało się, że moja ryba ma trochę ponad 120cm! Ryby tej wielkości, czyli Łukasza 119-tka z dnia pierwszego oraz moja 120-tka łowi się w Irlandii niezwykle rzadko. Aby zobrazować Wam jak rzadko, weźmy tu za przykład Jacka, który jest zdecydowanie najlepszym przewodnikiem wędkarskim w Irlandii, który spędza od wielu lat około 300 dni w roku na wodzie, a ryby przekraczającej 120cm wówczas jeszcze nie złowił (kiedy piszę ten artykuł Jacek już może pochwalić się nowym rekordem 122cm).
Niestety zdjęcia jakie mam z mojej 120-tki są koszmarne :/ dostałem ogonem po twarzy i ryba mi zwyczajnie uciekła.... No ale jeszcze kiedyś ją dorwę i wtedy zrobię sobie odpowiednią sesję zdjęciową!
Magia spotlocka!
Jak napisałem wyżej, Jacek w momencie ostatnich brań wbił spotlock. Dla osób, które nie wiedzą czym jest spotlock jest to opcja w silnikach elektrycznych, która za pomocą pozycji GPS automatycznie utrzymuje łódź w tym samym miejscu. Taka elektryczna kotwica, tyle, że nie trzeba się namachać, a co najważniejsze nie płoszy się ryb, jak to ma miejsce przy wyciąganiu normalnej kotwicy, która utknęła w tonach zielska. Zaraz po wypuszczeniu 120-tki powiedziałem Jackowi ze robimy jeszcze 2-3 rzuty i będę jechał po Franka. Na kolejną rybę nie czekaliśmy za długo, gdyż Jacek w pierwszym rzucie po 120-tce zacina kolejnego klocka, czyli rybę długości 114cm! Czy udało by się nam to osiągnąć bez spot-locka? Nie ma takiej opcji, gdyż dawno byśmy zdryfowali poza stanowisko ryb przy holu 120-tki.
Po wypuszczeniu 114-tki poprosiłem Jacka o podwózkę do samochodu i udałem się do domu odebrać syna.
Po naszym powrocie brania odrobinę zwolniły, ale co jakiś czas udawało się nam wyjąć jakieś ryby 90cm+ i kilka mniejszych. Zacinane przez nas ryby dawaliśmy Frankowi do holowania, gdyż on doczekał się tylko jednego brania i to nie zaciętego.
Gdy całkowicie ucichły brania zrobiliśmy sobie przerwę na grilla i Vifona.
Po grillu Franek wyholował sobie jeszcze jakieś rybki i zakończyliśmy dzień. Jednej z największych Franka ryb nie zmierzyliśmy, niewytłumaczalne niedopatrzenie, ale patrząc po zdjęciach mogła się ona zakręcić koło metra. Jak myślicie?
Dzień 3 – rozbestwienie.
Na 3 dzień łowienia wybraliśmy się po kilku dniach przerwy. Pogoda po naszej ostatniej wyprawie była średnio szczupakowa. Mały lub praktycznie zerowy wiatr nie wróżył sukcesów. Szczupaki najlepiej biorą podczas dużej fali, więc daliśmy im odpocząć kilka dni i zameldowaliśmy się nad wodą w czwartek, kiedy warunki były odpowiednie (czyt. większość została by w domu). Na wodzie byliśmy już po 4 nad ranem i łowiliśmy ponad 18h tego dnia! Nie będę wchodził w szczegóły, żeby nie zanudzać. Tego dnia złowiliśmy aż 24 ryby, w tym 3 metrowe sztuki. 106-ka oraz 103-ka Jacka na Disco Pajka oraz moją 112cm na Piranię w kolorze Blue.
Po skończonym wędkowaniu zostaliśmy nad jeziorem, aby jak najbardziej zmaksymalizować czas łowienia. Rozpaliliśmy grilla i z piwkiem w ręce obmyślaliśmy plan na kolejny dzień. Przyznam szczerze, że nastroje nie były najlepsze. Większość osób nam znanych spływając z jeziora z 24 fajnymi rybami skakała by z radości, a my po dwóch tak wspaniałych dniach na wodzie z rybami 119 oraz 120cm mieliśmy niedosyt. Nie było 120-tki, więc dzień był taki sobie! Tak wygląda totalne rozbestwienie!
Na 4 dzień łowienia dołączyć miał do nas Łukasz, na parę godzin z rana i podczas grilla padło stwierdzenie “zobaczysz, wpadnie jutro Łukasz i z racji, że meta jest już dość przeorana i szczupaki coraz słabiej reagują na nasze przynęty Łukasz wrzuci 40-tkę do wody i złowi potwora!”. Czy tak się stało?
Dzień 4 – 18kg.
Dzień 4 zaczęliśmy dość wcześnie, bo jeszcze się dobrze nie rozjaśniło, kiedy byliśmy na wodzie. Z racji noclegu w samochodach nad wodą wystarczyło zjeść szybkie śniadanie i mogliśmy wypłynąć! Worek z rybami otworzyłem ja łowiąc rybę 90+, później Jacek zaczął swój dzień łowiąc metrówkę (106cm) i chwilowo ucichło. Po dołączeniu Łukasza i powrocie w rejon łowienia chłopaki odwalili niezły numer. Zanim zdarzyłem wykonać mój pierwszy rzut, oni już mieli podwójny hol zacinając ryby dokładnie w tym samym momencie. Jacek złowił wysoką 80-tkę, rybę ok 87-88cm, natomiast Łukasz po chwili pozował do zdjęcia ze swoją rybą z pierwszego rzutu – 107cm. Czy wspominałem już, że Łukasz ma niesamowicie dobrą rękę do szczupaków?
Kilka dryfów później, a dokładniej po godzinie 10:00 Jacek oznajmia, że zbliżamy się do mety, gdzie wychodziły te największe ryby. Zaraz po zwinięciu przynęty Łukasz odłożył wędkę na bok i wziął do ręki drugą, z wyrzutem do kilograma przystosowaną do rzucania największymi kotletami. Przez 4 dni łowienia 97% czasu łowiliśmy z pięknymi wynikami przynętami przekraczającymi 30cm – Disco Pike, Baby Shad itp. Niestety czasami 30cm nie jest wystarczające do poderwania z dna tych największych mamusiek. Czasami, a zwłaszcza w okresie pełni, a zwłaszcza wtedy, gdy zauważamy aktywność tych największych ryb wrzucenie do wody czegoś jeszcze większego może być kluczem do sukcesu. Łukasz o tym wiedział, my zresztą też. Jednak obaj z Jackiem jako “producenci” przynęt woleliśmy łowić na swoje wabiki. Łukasz natomiast na koniec zestawu założył Line Thru Trouta 40cm i kilka rzutów później naszym oczom ukazało się jedno z najbardziej widowiskowych brań jakie widzieliśmy. Nie więcej jak 1m od łódki potężna ryba zdjęła przy samej powierzchni przynętę Łukasza (podczas grilla noc wcześniej wykrakaliśmy dokładnie tą sytuację). Ryba była tak duża, że mieliśmy spory problem z wpakowaniem jej do podbieraka. Było potwornie nerwowo, ale udało się! Cała nasza trójka, która nie jednym bardzo dużym szczupakiem miała do czynienia, spanikowała!
Po podebraniu wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z wielką rybą, ale dopiero podczas ważenia zdaliśmy sobie sprawę z jakiego kalibru rybą mamy przyjemność!
Po włożeniu jej do siatki podbieraka waga pokazała ponad 18kg! Ogromna fala na jeziorze nie pomagała w ważeniu i odczyty się trochę wahały. Po zmierzeniu miarka pokazała całe 120cm! Po wypuszczeniu ryby i zważeniu siatki podbieraka, która to wahała się między 1.2 a 1.3kg założyliśmy, że ryba ma co najmniej 16.5kg. Uznaliśmy, że 16.5kg to będzie uczciwy odczyt.
Zakończenie relacji z łowienia taką rybą będzie, chyba jak najbardziej na miejscu, bo kto by chciał dalej słuchać o kolejnych 90-takach?
Ogólnie, przez 4 dni łowienia złowiliśmy ponad 70 ryb. Zdecydowana większość z nich to ryby powyżej 85cm. Co najmniej połowa to ryby ponad 90cm. Ryb powyżej metra było 13, w tym 6 ryb powyżej 110cm!
111, 111.5, 114, 119, 120 i 120!
Jak prowadziliśmy przynęty?
Bardzo często dostaje od klientów zapytania, jak mają prowadzić zakupione u mnie przynęty. Często jestem pytany o to “Ile musze dopalić Baby Shada żeby zszedł na 5m?”. Otóż przynęty, niezależnie czy jest to guma czy np. Jackowy Disco Pike lub Miuras Mouse należy prowadzić wolno! Oprócz tego należy je prowadzić jak najwyżej w toni, idealnie by było zaraz pod powierzchnią! Z naszych doświadczeń wynika, że przynęty prowadzone bardzo wysoko bardzo dobrze działają niezależnie czy mamy pod nami 1 czy też 7m wody. Dopalanie gumy i opuszczanie jej do 5m na 5m wodzie według mnie nie ma sensu. Dla szczupaka podniesienie się z 5m do przynęty to pewnie ze 2 machnięcia ogonem i pokonuje ten dystans w mgnieniu oka. Podczas opisanych 4 dni łowienia wszystkie ryby złowione były między 3 a 8m metrami głębokości, a przynęty prowadzone były zawsze tak samo!
Gdzie szukać ryb na dużej wodzie?
Szczupaki zawsze znajdują się tam, gdzie znajduje się ich pokarm. W naszym przypadku chodziło o grube płocie zgrupowane na tarło. Bardzo częstym błędem mniej doświadczonych wędkarzy jest uparte obławianie przybrzeżnych trzcinowisk. Co prawda można tam połowić ryb prawie zawsze, ale nie będą to ryby duże. No chyba, że z jakiegoś powodu szczupaki żerują w trzcinowiskach np. gdy odbywa się tam tarło leszcza, wtedy jest to jak najbardziej zasadne. Dla przykładu, w drugi dzień łowienia, gdy na naszej łodzi wjechały ryby 111,114 i 120cm, mój znajomy z uporem maniaka atakował trzcinowiska na tym samym jeziorze, i co prawda złowił tak jak my kilkanaście ryb, ale nie przekroczył 80cm. My natomiast nie złowiliśmy ryby poniżej 85cm. Kolejnym kluczowym punktem programu jest wielkość przynęt. Drugiego dnia łowienia byliśmy śledzeni przez jednego lokalnego wędkarza. W każdy dryf ustawiał się za nami i nas obserwował, starając się łowić dokładnie w tych samych miejscach co my. Skąd to wiem? Odezwał się do mnie chłopak kilka tygodni później i umówił po odbiór przynęt. W rozmowie przyznał się, że był tego dnia na wodzie i nie był w stanie zrozumieć, dlaczego tylko my łowimy ryby. Oni złowili jedną 80-tkę, my znacznie więcej. Powodem był rozmiar przynęt. Musimy to sobie powiedzieć wyraźnie moi drodzy, czy nam się to podoba czy nie, rozmiar ma znaczenie!
Bonusowy akapit – Catch & Release!
Po napisaniu tego artykułu, jeszcze przed jego publikacją, kiedy pokazałem znajomemu zdjęcie mojej 120-tki okazało się bez żadnych wątpliwości, że ryba ta została złapana już wcześniej, a dokładnie co najmniej dwa razy!
W czerwcu 2018r mierzyła ona 118cm. We wrześniu 2019r miała 119cm, a gdy została złapana przeze mnie w czerwcu 2020r miarka pokazała 120cm! Niech mi teraz ktoś powie, że Catch & Release nie działa!
Żeby tego było mało Łukaszowa 120-tka została wcześniej złowiona w lipcu 2017r. Mierzyła wtedy 109cm, a szczęśliwym łowcą był nikt inny jak Łukasz!
Czy wspominałem już, że Łukasz ma niewiarygodnie dobrą rękę do szczupaków? 😀
Pozdrawiam,
Melek
Artykuł bierze udział w konkursie "wygraj wędkę marzeń"
Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł