A skrobnę kilka zdań, wszak otwarcie sezonu sandaczowego wlało dużą dozę nadzieji, że jednak ten sezon nie będzie taki zły jak się zapowiadał.
Na wstępie przypomnę to co pisałem w wątku Szczupaki 2022 - poznaję nową wodę, duży potencjał, piękne mety - niestety na tą chwilę zweryfikowała mnie okrutnie. Tak po prawdzie w tym sezonie, prócz kilku przywoitych okoni i przyłowu sandacza, nie miałem jeszcze dobrej ryby.
No ale 1 czerwiec to magiczna data - udało się w pracy wziąć wolne i mimo widma tłoku nad wodą, pojechałem nad "swoją" wodę.
Pobudka 3:00, szybkie pakowanie i niedługa podróż. Pomyślałem, jadę sam, ponton, zanim się ogarnę... - 3:00 godzina to dobra godzina
. Nad wodą jestem nieco po 4:00, moim oczom ukazał się widok około 20 jednostek skupionych na "standardowych" metach. Pomyślałem, no pięknie, w zasadzie to można było się tego spodziewać. Rozłożyłem we względnym spokoju ponton, szykuje mandżur a w międzyczasie kolejne jednostki przyjeżdzają na slip. Jeden z wędkarzy zrzucających łajbę - rzucił hasło do mnie: "Trochę nam się zaspało..." , Ja się nigdzie nie śpieszę, odpowiedziałem. Był we mnie taki wewnętrzny spokój i trochę ironiczny śmiech, że wszyscy tak pędzą, po ten pierwszy sezonowy pstryk, chcąc być "pierwszymi - wszędzie". Dobra, mandżur ogarnięty, wypływam. Postanawiam skorzystać z kawałka wolnego miejsca - jednego z tych, które w zeszłym roku dało parę ryb, w tym smoka z ósemką z przodu. Standardowo obławiam wachlarzem potencjalne miejsca bytowania mętnookiego skubańca. W którymś rzucie z rzędu - jest, taki nieśmiały, niezdecydowany, pstryk. Bardziej przypominał jednak przeciągnięcie po jakiejś muldzie na dnie. Oczywiście skwitowałem to zacięciem, jednak nawet go nie poczułem. Wyjmuję z wody, świeżego Relaxa Ohio 4" - oglądam, jest - zaatakował od głowy - czyli był. Super. Jedziemy dalej... Kolejne rzuty niestety nie przynoszą żadnego kontaktu - przestawiłem się kilkanaście metrów dalej - również bez kontaktu. Łódka obok mnie trafiła niedużą rybę, oczywiście w siatę. Widok co chwilę przemieszczających się jednostek i tego tłoku oraz widmo pogarszającej się pogody szybko uświadomiło mnie, że czas stąd zmykać. Troszkę za późno podjąłem tą decyzję jak się okazało. Wiatr wzmógł już się na tyle, że czułem się nieswojo płynąc na drugą stronę zbiornika pod falę. Dotarłem, cały mokry. Myślę, oby to się opłacało... W międzyczasię miałem kontrolę PSR - na pytanie jak wyniki u innych odpowiedź - 0. W sumie można było się tego domyślać patrząc z jaką częstotliwością się wszyscy przestawiają. W głębszej części zbiornika mógłbym zaśpiewać, jaki tu spokój... Wszyscy skupili się na płytszej części bombardując podłogę okrutnie.
Głębsze miejsca niestety nie dają mi żadnej nadzieji, biczuję wodę bez kontaktu.
Trzymam się jednak planu, płytkie nie dało, głębokie nie dało - czas wyrwać się poza schemat. Płynę w poszukiwaniu czegoś innego... I tak na 8 metrowym blacie, zauważyłem ciekawe strukturki na podłodze, i nawet jakieś rybki na bocznym się pokazały, dobra parkuję. Zakładam smukłego 12 cm Westina Shadteez - drugi rzut, buuuuum. W końcu. I tu zróbmy stop klatkę. Obławiałem pierwszy raz nowego patyka. Daiwa Tournament Jiggerspin do 28g. Branie było takie, że w chwili po nim, pomyślałem, no kurna spóźniłem wcięcie. Nic bardziej mylnego, ryba wcięta. Trwało to ułamek sekundy. Rybka pięknie wali łbem, czuje, że nie będzie to najmniejsza rybka. Po krótkim holu moim oczom ukazuje się piękny widok. Radość tym większa, że wyłamanie ze schematu przyniosło oczekiwany rezultat. Parkuję rybę do głębokiego podbieraka niech odpoczywa a ja sobie ogarniam miarkę, szczypce, telefon. Zdjęcia wyszły nieszczególne bo ponton mały, ciężko było złapać dobry kadr. Dobrze jednak, że na tle nieba z wiadomych względów
Miarka pokazuje 72 cm. Jest pięknie. Po holu wnioskuję, że ryba po tarle jeszcze nie w pełni kondycji lecz bez najmniejszych problemów odpłynęła do domu. Łowię dalej, przestawiam się nieco będąc w dalszym ciągu w zasięgu ciekawych struktur dna. Pudłuję dwa pstryki, bardzo podobne do tego, które miałem w płytszej części zbiornika. Myślę sobie, cholera - wyszedłem z wprawy - czas się bardziej skupić. Kolejny rzut i kolejne nieśmiałe "puk", tym razem idealnie wciąte. Po krótkim holu oczom mym ukazuje się "zielony", całe 54 cm. Kurcze na 8 metrach ?
Szybkie odhaczenie, fotka i plum do wody. Jest dobrze. Namierzyłem fajną metę. Kolejna przestawka, kolejne rzuty. Jeden z nich totalnie mnie zaskoczył. Przynęta cały czas ta sama, Shadteez slim na czeburaszce 16G wpadł do wody - balon na pletce, wszak wiatr nie odpuszcza ale chwila, coś targnęło mi wędą - instynktowne zacięcie - jest, ja pierdziu w pół wody w pierwszym opadzie mnie chciał zaskoczyć skubaniec... krótki hol, znowu zielony - 60 cm. Wbijam waypointa - meta zacna. Obłowiłem jeszcze parę takich niestandardowych, nie obławianych raczej miejsc na szybko bo zbliżała się już godzina w której musiałem spadać. Nic już więcej się nie wydarzyło. Tłum łodzi spłynął w porze przedobiadowej dając mi do zrozumienia, że niewiele tam się działo.
Wyjście ze schematu utwierdziło mnie w przekonaniu, że warto. To był klucz do tego w miarę udanego dnia i zapewne niejednokrotnie taki scenariusz będę realizował.
Z wędkarskim pozdrowieniem
Łukasz
P/S Zdjęcie wampirka - w poście wyżej
NOMINACJA DO KONKURSU "OPIS MIESIĄCA"
Użytkownik bartsiedlce edytował ten post 03 czerwiec 2022 - 11:00