Skocz do zawartości

  •      Logowanie »   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

Zdjęcie

[Artykuł] Jesienne Szczupaki


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 02 październik 2012 - 15:39

Weekend 10-12.11.2006 zapowiadał się bardzo ciekawie. Nie dość, że udało mi się wyczarować dodatkowe dwa dni wolnego (piątek i poniedziałek) to zapowiadała się, zupełnie nie planowana oczywiście wizyta u Szpiega w Górzycy. Oczywiście ostatnio docierające do mnie informacje o chętnych do współpracy sandaczach i szczupakach też nie miały z tym nic wspólnego.

Piątkowy poranek zapowiadał się bardzo obiecująco. Delikatne przebłyski jesiennego słoneczka dawały jakieś szanse na zębate. Ciężkie, ołowiane chmury też niczemu nie przeszkadzały. Było po prostu w sam raz. Nie za ciepło, nie za zimno, nic … tylko łowić.

 


Nic tylko łowić

 

Na pierwszy ogień poszły niedawno odkryte głębokie główki w okolicach Owczar. Długie, głębokie z bardzo urozmaiconymi klatkami. Czy można było chcieć czegoś więcej? Pewnie, że tak! Chętnych do współpracy ryb. Z tymi zapowiadało się całkiem ciekawie. Już na pierwszej główce po kilku rzutach wyjąłem pociętą największą żółtą Sandrę. Niestety kolejne zmiany przynęt nie pomagały. Odnotowaliśmy po jednym braniu i na tym się skończyło. Szkoda, bo zapowiadało się bardzo ciekawie. Skoro w warkoczu nie udało nam się odszukać chętnych drapieżników, to może chociaż w klatkach pójdzie nam łatwiej.

 


A może by tak w klatkach?

 


 

Niestety również klatki nie zmieniły naszych wyników. Co było robić … może skoro jest tak fajnie, świeci słoneczko i aż miło się w nim powygrzewać, to ryby też się gdzieś wygrzewają. Postanowiliśmy sprawdzić pobliski kanałek na stałe połączony z Odrą.

 


Może tu?

 


Albo tam?

 

Krótki listopadowy dzień niestety szybko dobiega końca, szczególnie w doborowym towarzystwie. Cóż, takie to są realia naszych wód i ryb. Czasami biorą czasami nie. Nie pozostaje nic innego, jak to przeczekać. Na szczęście na niedzielę zaplanowany został wypad na wody Komanczów. Pogoda co prawda nie miała być taka, jak w Górzycy, ale w końcu twardym trzeba być. Co prawda Matka wszystkich wędkarzy nie mógł sobie pozwolić w tym czasie na wypad na ryby, ale mogłem liczyć na współpracę Marcina (prawie forumowicza). Niedziela wcześnie rano pobudka. Oj nie było łatwo pozostawić kołderkę. Jeszcze tylko godzinka w samochodzie i będziemy na miejscu. Na miejscu chwila na grzeczności, bierzemy silnik, otrzymujemy błogosławieństwo od Matki wszystkich wędkarzy i … na wodę! Wielkie wody wystawiają nas na próbę. Fala, wiatr mżawka. Ciągle pod górkę. Ok. 10 dopływamy do pierwszych miejscówek. Celowo je mijam by mieć coś na koniec dnia. Postanawiam, że zaczniemy od Serpentyny Griszy. To jedna z większych miejscówek rozpracowanych do tej pory. W wodzie ładują niemal kultowe JURKOWOBKI. Na mojej wędce oczywiście w kolorze okonia. Marcin wybiera tzw. szaraczka. No załóżmy, że wybiera. Pierwsze przepłynięcie, przypomnienie sposobów i miejsc i już drugie przepłynięcie owocuje adrenaliną na końcu zestawu.

 


Moje maleństwo

 


Jeszcze chwila i ...

 


Chodź do tatusia ...

 


Pewny chwyt pod pokrywy i ..

 


Czyż nie jest piękny?

 


Jeszcze jeden rzut okiem i 88cm adrenaliny wraca do wody…

 

Marcin dopiero teraz zaczyna wierzyć w to łowisko. Kolejne dwa przepłynięcia i swoje branie odnotowuje też Marcin. Krótki zdecydowany hol i wypasione 75 szczęścia ląduje w dłoniach swego pogromcy.

 


Nowa życiówka zawsze cieszy

 


Wracaj mały skąd przybyłeś

 


I przyprowadź babcię

 

Tego dnia poza kilkoma domniemanymi braniami nie odnotowaliśmy już nic godnego uwagi. Jednak zachęceni postanawiamy powtórzyć to samo tydzień później. Oczywiście, jak to w takiej sytuacji bywa, tydzień dłużył się niemiłosiernie. Jednak piątkowy wieczór w końcu nadszedł. Wszystko przygotowane i sprawdzone dwa razy, trochę nowych przyponów własnej roboty i …

Poranek wystawił nasze chęci na ciężką próbę. W Szczecinie deszcz. Po drodze jakieś 20 km przed końcem drogi ulewa taka, że ledwo wycieraczki dawały radę. Spojrzeliśmy po sobie i postanowiliśmy, że skoro tyle drogi mamy już za sobą jedziemy do końca choćby i po to by móc rzucić okiem na naszą wodę. Docieramy ok. 8.00. Nawet przestało chwilowo padać. Niewiele się zastanawiając pakujemy sprzęt do łodzi i … zaczynają się zmagania z silnikiem. Niestety Merkury nie ma ochoty na współpracę. Sprawia wrażenie zatartego, oj nie dobrze. Znowu będą wydatki. Na szczęście na stanicy był jeszcze jeden silnik. Szybka wymiana napędu i ruszamy w drogę. Wielkie wody witają nas niewielkim deszczem, choć wciąż z obawami spoglądamy na horyzont, gdzie wciąż groźnie wyglądały chmury, pod którymi przejeżdżaliśmy rano. Żeby tylko nie szły w naszym kierunku. Dobrze, że tym razem wiatru prawie nie ma. Powrót ponad 4 metrową łodzią tydzień temu mógł nieco przypominać jazdę na koniu. Góra, dół, góra, dół. Tym razem płynęliśmy po, niemal gładkiej, powierzchni tylko w niewielkim stopniu zakłóconej kroplami deszczu. Podobnie jak w ubiegłym tygodniu w okolicy pierwszych miejscówek jesteśmy nieco po 9.00. W ruch idą szczęśliwe tydzień wcześniej woblery. Oczywiście zaczynamy od Serpentyny Griszy. Pierwsze przepłynięcie i pierwsza ryba. Ku zdumieniu Marcina znowu Życiówka! Tym razem miarka wskazuje 82 cm.

 


Ładnie jak na początek

 


Wracaj na swoje miejsce

 


 

Kolejne przypłynięcia owocują niesamowicie mocnymi braniami, niestety żadne z nich nie kończy się zacięciem ryby. Jedno z nich było tak mocne, że uniesiona wysoko wędka niemal uderzyła o burtę przy agresywnym braniu ryby. Ciekawe ile mógł mieć? Po dokładnym obłowieniu miejscówki nakłaniam Marcina na zmianę miejscówki. Kierujemy się w stronę Zatoki Griszy oraz Prostki Komancza. To bardzo ciekawe miejsca. W ubiegłym roku trafiliśmy tam wiele ładnych ryb, między innymi 110cm Komancza. Pierwsze przepłynięcie, odnalezienie, a właściwie przypomnienie sobie ułożenia rynny z ośmiometrową głębią i znowu JURKOWOBEK pokazuje na co go stać!

 


W końcu mogę poznać niedawno skompletowany zestaw

 


Już za minutkę

 


Już za momencik

 

 


Lip Grip to dobre rozwiązanie, pod warunkiem, że ryba ma ochote otworzyc paszczę…

 


Rok temu była by to moja Życiówka… 92cm

 


Jak widać bez kawałka płetwy ogonowej też sobie można jakoś radzić…

 


Z taką mordą lepiej nie zadzierać

 


C&R to nieodłączny element naszego łowienia

 


Ostatnie spojrzenie…

 

Chwila na ochłonięcie i do boju. Tym razem postanawiam zmienić kolor i sprawdzić czy inne kolory też są skuteczne. Jednak dla pewności pozostaje przy jednym typie przynęty. Tym razem Jurkowobler w barwach niebieskiej makrelki długo sam nie pływa. Minęła nieco ponad godzina, gdy na końcu wędki poczułem dużo większy niż ostatnio, ciężar. Tym razem od początku wiedziałem, że po drugiej stronie pływa cos poważnego. Zasadniczo większość ryb do 90-95cm dość szybko daje się podprowadzić do powierzchni, lub same do niej wychodzą. Te największe dość niechętnie pozwalają się oderwać od dna. Tak było tym razem. Do łodzi co prawda dała się podholować, ale pokazać się nie chciała.

 


W końcu wyszła do powierzchni

 


Jeszcze chwila i tak oto Marcin przekonuje się do kolejnej miejscówki…

 


Radości nie było końca

 


jeszcze ostatnie spojrzenie i …

 

Film

Kolejny nawrót i płyniemy w stronę Zatoki Griszy zmierzając powoli do Mariny. Przy końcu Prostki Komancza, tuż przed zakrętem Marcin zacina kolejną rybę! Tym razem na końcu wędki melduje się wypasiona 75tka.

 


 


Oczywiście i tak wraca w świetnej kondycji do wody

 

Powoli zmierzamy w stronę stanicy. Po drodze mijamy Dołek Jerzego. Kilkadziesiąt metrów za nim Marcin ma kolejne branie. Tym razem na głębokości prawie 4 metrów tuż przy trzcinie czatował świetnie wybarwiony siedemdziesiątak.

 


Jak przystało na zdrowego siedemdziesiątaka pokazał na co go stać

 


Prawdziwy wariat

 


Tuż przed podebraniem

 


Każda ryba cieszy

 

W drodze powrotnej dane nam było obserwować prawdziwe arcydzieło natury. Istna uczta dla oczu i duszy. Z szaroburego dnia z kilkukrotnym deszczem czekały nas niezwykłe widoki.

 


Klucz łabędzi

 


Płonący horyzont

 


Droga powrotna to czas zadumy i analizy kończącego się dnia…

 


Tuż przed Mariną

 


Tęcza na pożegnanie obserwowana już z brzegu

 

Na pewno tam jeszcze wrócimy…

Mifek, 2006
Zdjęcia: Marcin Ważny, Rafał „mifek” Borysewicz

 

 

Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.

Click here to view the artykuł




Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych