Skocz do zawartości

  •      Logowanie »   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

Zdjęcie

[Artykuł] Kanada Pachnąca Żywicą 2005 - Część Ii - Maszyneria


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 03 październik 2012 - 13:45

 

Klawiaturka już wystygła. Pozwólcie, że omówię kilka maszyn, które pomagały w mojej wyprawie.

Samochód - mój Chewy Blazer, dwudrzwiowy, poj. silnika 4,3l , 6 cylindrów. Kupiłem go z myślą o wędkowaniu i zimie. Jak do tej pory nie zawodzi, a jest to już 6 rok używania. Ma coś około 60.000 mil przebiegu. Drogę do Kanady pokonywał z średnią 60-70 mil na godzinę minimalnie przekraczając dopuszczalną 65. Bardzo obawiałem się zwierzyny, która w okresie jesieni często, szczególnie w nocy, wychodzi na drogi i patrzy kierowcom w oczy. Udało się przejechać całą drogę bez takiej konfrontacji. Wiem, wiem ...chwalę się swoim samochodem. Tak to już jest między mężczyznami. Zapewniam jednak, że mój Chewy to był najmniejszy SUV jaki stał na parkingu na lotnisku w Nestor Falls.

 

 

Agregat - to określenie silnika, który napędza generator. Krótko mówiąc robi prąd w lodgy. Silnik ten to ropniak, jak wszystkie, które pracują w ciężkich warunkach miedzy innymi w zimowych. Miałem zaszczyt zapalać ten agregat rano i gasić wieczorem, kiedy już wyjechał Mich a jeszcze nie dojechał Wally właściciel lodgy. Z zapalaniem nie miałem problemów, mimo, że cały silnik prezentował nie ciekawy obraz, oblany olejem i paliwem, brudny i z licznymi przeciekami. Jak to chodziło? Sam się zastanawiam. Był taki moment, już jak Wally był w lodgy, że z agregatu paliwo, czyli ropa przedostała się do jeziora i była to plama około 15 metrów. Wyglądało to fatalnie. Wally podłożył jakąś miskę i w ten sposób zaradził sprawie. Pozostawiam to do Waszej oceny.

 

Silniki do łodzi - My mieliśmy to szczęście, że zdążyliśmy jeszcze wybrać sobie Yamahę 15, którą prawie zawsze używaliśmy. Kilka razy nam zgasła szczególnie na małych obrotach, ale poradziliśmy sobie z tym i zawsze zdołaliśmy ją odpalić. W okresie, gdy byliśmy zostały uszkodzone 4 silniki. Trzy Yamahy uszkodzone zostały przy przepływaniu koło skał lub przez płytkie cieśniny. W każdym silniku jest zapadka, którą trzeba odbezpieczyć właśnie w takich niebezpiecznych miejscach. Wtedy silnik uderzając o coś podnosi się do góry. Oczywiście te (niebezpieczne) miejsca należy przepływać z ostrożnością. Trzeba, więc być ostrożnym...no i trzeźwym. Jeden silnik, mały Johnson, został uszkodzony, bo wędkarze zalali go czysta benzyna a można tylko mieszanką. Najgorsze było to, że był to silnik, który był niesiony przez las na plecach, nad Lower Fisher, tam gdzie łowi się muskie. W ten sposób z dwóch dostępnych tam silników tylko jeden był sprawny. Będąc tam jednak używaliśmy malej Yamahy nie wiedząc, że Johnson jest zalany benzyną i całe szczęście, bo było by na nas...psia jego mac! Jak widać z tego obrazu - wszystko zależy od materiału ludzkiego - tak by powiedział robot.

 

 

Łodzie - to 18 stopowe stopy aluminium plus coś tam. Jedyne niezawodne materiały na te warunki pełne skał. Żaden kompozyt ze szkła czy plastyku nie ma tu szans.

 

 

Aparat fotograficzny - Canon Power Shot A70 3,2MP. Dobry jak dla mnie. Są już lepsze, ale są też gorsze. Jedyny minus jednak bardzo ważny to feler w ładowarce. Doszło do tego jeszcze w domu. Była to ładowarka z oryginalnymi bateriami. Mój syn wsadził do niej jakieś inne baterie i coś tam się zalało. Ten feler prześladował nas w Kanadzie, bo robiliśmy po kilka zdjęć i aparat tracił power. Dlatego pstrykaliśmy po kilka zdjęć a resztę mocy trzymaliśmy na czarną godzinę gdyby trafił się jakiś okaz. Ta niekomfortowa sytuacja spowodowała pyknięcie tylko powyżej coś ponad 100 zdjęć, z tego około 60 obejrzycie.

 

Echosonda - Eagle 320 - spisała się bardzo dobrze. Całe szczęście, że Piotr potrafił ją ustawić. Ilość funkcji przerastała moją wiedzę. Trzeba się jeszcze dużo uczyć. Bez echa wędkowanie na takim zbiorniku nie ma sensu. Traci się całe czucie wody. To jest konieczność...mówię to z całą odpowiedzialnością ja ignorant od wszelkich elektronicznych machine... taki ten Świat i nie ma od tego odwrotu.

 

 

Uchwyt do trollingu - widać go dokładnie na zdjęciu. Jest to jedyny uchwyt, jaki spełnia moje wymagania. Nie oznacza to automatycznie, że jest doskonały. Jego minusem jest hałas, jaki powoduje przy wyciąganiu wędki. Przy pływaniu bez trollowania dobrze wsadzić kawałek szmatki w łapaczki uchwytu, bo luźne elementy uchwytu wpadają w rezonans i dzwonią. Jego plusy to mocny uchwyt imadełkowy - podwójny, możliwość regulacji poziomej i pionowej. Na dziś nie znalazłem nic lepszego. Jego cena około 20 $.

 

 

Przyrządy do uwalniania ryb - czyli długie szczypce i rozwieracz. Konieczność przy metodzie C&R . Większość ryb uwalnialiśmy bezpośrednio w wodzie. Tylko te większe, które były fotografowane, miały dłuższe sesje. Raz ciąłem kotwice przy Zipie Yokozuny. Muskie owinął się tak w siatce podbieraka, że nie było innego sposobu. Potem wobler uzbroiłem w nowe kotwice i smyczył z powodzeniem dalsze rybki. Moje długie szczypce maja też gilotynę wiec są dość uniwersalne. Do Kanady wozimy też swój duży podbierak po tym jak kiedyś uciekł mi muskie z podbieraka dziurawego, który wziąłem z lodgy. Nie jest to podbierak z gumowej siatki a takie są obecnie najlepsze, jeżeli myślimy o bezpieczeństwie ryby. Chodzi tu o zdzieranie śluzu. Wszystkie materiały nie gumowe robią to niestety dość dokładnie. O tym, więc trzeba pomyśleć na przyszłość kupując podbierak.

 

 

 

 

 Z wędkarskimi pozdrowieniami
Jerry, 2005
 

 

  Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.


Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł




Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych