Skocz do zawartości

  •      Logowanie »   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

Zdjęcie

[Artykuł] Królowa Podhala - Głowacicowy Zlot Jerkbait.pl


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 03 październik 2012 - 15:06

Idea zlotowa pojawiła się kilka miesięcy temu. Chciałem pokazać kolegom z portalu zarówno. moim zdaniem, najciekawsze wędkowanie jakie południowa Polska może zaprezentować jak i okolicę w chyba najpiękniejszym jej wydaniu – jesiennym. Wreszcie zaczęły się złote liście i zamglone poranki – nieodmienny znak, że plecionki trzeba zamienić na żyłkę, wyciągnąć pudło z łamanymi woblerami i ciepłe kalesonki. Zaczyna się czas najpoważniejszych łowów.


W dniach poprzedzających zlot z niepokojem obserwowałem pogodę – zbliżające się ocieplenie i wg doniesień zalegające pokłady śniegu w górnym biegu Dunajca wróżyły trudne warunki. Ale co to dla Nas, przy mrozie i powodziowej wodzie najwyżej zamiast „prądu” dolejemy do herbaty benzyny i damy radę :D


Po drodze na zlot - widok na Zalew Rożnowski.


Postanowiliśmy z Baronem Flyfishingu (dla niewtajemniczonych Michał, dla niepoznaki zwany Bujo) rozpocząć kilka dni wcześniej, zapewnić sobie head start, posprawdzać co na wodzie i dopiąć ostatnie przygotowania. Niestety zlotowy pech Bujo sprawił, że jak zwykle nie zdążył na samolot i przyfrunął z dniowym opóźnieniem. Ruszyliśmy w czwartek rano, by nad wodą spotkać się z Lady_D, który ostrzył sobie zęby na łowienie w Dunajcu. Po małym objeździe po licencje i oscypki, a także próby dobrania się do skóry lipieniom z Czarnego Dunajca wreszcie przybywamy do Sromowiec i spotykamy się z Lady_D na wspólną przekąskę. Zamieniamy się rolami i to Lady_D pokazuje nam ciekawy odcinek Dunajca w Sromowcach Niżnych, gdzie do zmroku usiłujemy skusić naszymi muchami głowacice.


Jesień, jesień, jesień. W takich oto warunkach przyszło nam łowić. W zasadzie niekiedy trudno było się skupić na rybach. Warto było na chwilę się zatrzymać i popatrzeć na otaczającą nas przyrodę.





Niestety ale na wieczór miały inne plany i mimo licznych zapewnień Bujo, że nie mają czego się obawiać i że zostaną filetowane z gracją i wprawą zaraz po tym jak odgryzie im głowy, Głowy pozostały niewzruszone. Z pewnym niepokojem obserwowałem troszkę strzeloną wodę zarówno na Czarnym Dunajcu jak i na odcinku poniżej zapory… ciągle miałem nadzieję ze może jednak zacznie spadać…


Wszechobecna metoda muchowa.

Późnym wieczorem dociera nasz mistrz jazdy przełajowej i biegu na orientację Lasso z Tajmieniem. Chwile po nich docierają też Milo, Mifek i Popper. Wieczorne rozmowy przeciągają się i trwają, trwają, trwają…


Ambitny plan zerwania się z rana zostaje dość mocno narzucony przez napalonych jak Wikary w wielkim poście kolegów z Wrocławia, więc o niechrześcijańskiej godzinie zbudzeni ruszamy nad wodę, pokazywać miejsca i może też połowić coś samemu. Milo razem z Bujo ruszają na OeS przećwiczyć lipienie. Nad wodą sytuacja nieciekawa, o ile pod Strażnicą można jeszcze łowić to w dole potoki spływające ze słowackiej strony dość mocno brudzą wodę i pod Szopą płynie już żur zupełny.


Niezrażeni udajemy się z Mifkiem pod Czerwoną skałę i na końcówce bani udaje się nam znaleźć miejsce w którym prąd wody zwalnia poniżej prędkości dźwięku i można łowić bez obawy bycia wciągniętym do wody przez wobler płynący w nurcie wzburzonej rzeki. Efekty jak zazwyczaj, trochę naopowiadane głupot i kupa śmiechu, ryb oczywiście brak, choć zauważamy z nadzieją że woda jakby opadała i zwalniała nieco. Walczymy twardo ale wreszcie przemawia głos rozsądku i ruszamy do oberży „Flisak” na przepyszne śniadanie.


Przed rozpoczęciem wędkowania trzeba wypełnić licencję. Niektórzy zlotowicze podczas trzech dni zlotu byli sprawdzani każdego dnia.

Chwile później dostajemy wiadomość, że Ojciec Dyrektor we własnej dwumetrowej osobie już nadciąga, więc z Mifkiem pędzimy na kwaterę rozwijać czerwone dywany i ćwiczyć bicie pokłonów powitalnych. Zjawia się też Mariano i Grzegorz a wieczorem dojeżdżają najwięksi twardziele imprezy, gotowi przemaszerować Dunajec wzdłuż i nawet wszerz Jarek i Cormoran. Szybki objazd i pokazanie miejsc i wracamy z Mifkiem robić grilla, zostawiając zlotowiczów samym sobie i wysokiej wodzie, że o marszowych rozważaniach filozoficznych Poppera nie wspomnę :D Wieczorem spotykamy się przy pieczonych oscypkach i mięsiwie, staram się infekować ile sił metodą muchową i idzie mi to nad wyraz skutecznie, pada ostatni bastion wroga i sam matka castingowców Mifek podejmuje męską decyzję – zostanie muszkarzem!


To był istny hit kulinarny zlotu. Grillowane oscypki. Luksus, nad luksusy! Polecam!


Życzmy mu szczęścia i zacięcia, sprzęt już ma, pozostaje mieć nadzieje, że z planów wyjdzie więcej niż z chęci zostania strażakiem w przedszkolu i już niedługo ujrzymy go w nowym wydaniu ruchomej szpuli. Popper w między czasie próbuje pierwszych kroków w rzutach dwuręcznym kijem łososiowym, idzie jak zwykle czyli bardzo dobrze i już pierwszym rzutem osiąga ok. 30metrów wprawiając wszystkich obecnych, samego siebie i okoliczne owce w ciężkie zdumienie (owce do końca zlotu już do siebie nie doszły, biedactwa).


Przy ogniu i oscypkach okazuje się ze nasz zlotowy kolega Grzegorz co cicho siedzi ma na rozkładzie głowatek skromne ponad 50 (tak, kwota słownie to pięćdziesiąt) w tym duża cześć na muchę. Jak już pozbieraliśmy szczęki z ziemi zasypujemy go pytaniami, na które udziela wyczerpujących odpowiedzi. To jest właśnie jeden z największych uroków zlotów – możliwość czerpania wiedzy od bardziej doświadczonych kolegów, w jakże innej atmosferze niż forumowe gadki. Nie ukrywam, że dla mnie był to duży skrót i myślę, że nasza wieczorna rozmowa i sobotnie wspólne łowy zaoszczędziły mi przynajmniej z rok dochodzenia do pewnych rzeczy samemu. W sobotę ruszamy wcześnie, bardzo wcześnie, większość całkiem słusznie uderza pod Strażnicę, my wracamy pod Czerwoną Skałę.


Tuż przed wyruszeniem na miejscówkę - pod Czerwoną Skałę.


Przegląd zawartości bagażnika samochodu. Od sprzętu pstrągowego, po głowacicowe - setki muszek, dziesiątki woblerów, gum i innych przydatnych "drobiazgów".


Widok na naszą miejscówkę z szosy.


Jeszcze tylko kilkadziesiąt, może kilkaset metrów i ....


przez barierkę w dół ...


Jesteśmy na miejscówce, jednak stan rzeki nie zachęca do wędkowania.


Standerus


Mifek


Po chwili zjawia się Milo


A po chwili już wszyscy razem ... na kolejnej pogadance.


Mifek miał też chwile słabości. Pokazywał głowatkom gdzie je ma ...

Oprócz Mifka kompani dotrzymuje mi również Remek. Łowienie i długie rozmowy zdają się trwać wiecznie, choć to tylko kilka mglistych, wilgotnych porannych godzin spędzonych w towarzystwie kolegów nad szemrzącą wodą. Gdy tak łowimy i rozmawiamy o planach, marzeniach dołącza do nas Milo i Bujo, których z OeSu przepędziła wysoka woda. Razem wracamy na śniadanie, po którym wyruszamy na wspólne wielkie łowy muchowe. Niestety ale na Dunajcu powyżej jeziora płyną psy z budami i z łowienia wdają się być nici, jednak nie poddajemy się i jedziemy w górę, gdzie jak mieliśmy nadzieję okazuje się że na Łączach (miejscu gdzie łączy się Biały i Czarny Dunajec) można łowić. Woda wysoka, ale Biały idzie czysty i można łowić. Dochodzi do historycznej chwili i zarówno Ojciec jak i Matka chwytają za muchówki i śmigają potworkami do wody!! Tak tak, drodzy forumowicze, dobrze czytacie, ideały castingowe zostały odwieszone na kołek i zarówno Remek jak i Mifek stawiali pierwsze, nad wyraz sprawne kroki w muchowaniu.


W oddali Mifek oraz Milo. W Nowym Targu.


Standerus, Grzesiek i Bujo


Jak zwykle - zlot to wspaniałe miejsce na wymianę doświadczeń.


W tym roku metoda muchowa, oprócz castingowej była bardzo, bardzo popularna.


Jeśli ktoś chciał poznać jej tajniki szybko mógł przekonać się, że nie jest to takie trudne.


Nazwany przez nas na zlocie Baronem Polskiego Fly Fishingu ... Bujo prezentuje swe kolejne muchy.


I w akcji.

Oczywiście od razu skok na dużą wodę i zestawy #9 i muchy około 10cm i… szło im nad wyraz dobrze. Znużeni muchowaniem wracamy na kwaterę i odgrzewamy resztkę oscypków, żegnamy się z Grzegorzem, Lady i Bujo, a Milo znudzony spoglądaniem jak ogień płonie i oscypki skwierczą rusza nad wodę.


Wbija się między chłopaków spinningowych (Popper, Lasso, Taimien i Mariano) i już w 3 rzucie ma rybę. Krótka piłka z jego strony opatrzona tekstem – „bo ryby to trzeba umieć łowić” powoduje, że Waldek postanawia złamać sobie nogę robiąc efektowny przewrót przez twarz, Lasso usiłuje mu wmówić, że to nie głowatka tylko pewnie pstrąg albo tołpyga a Mariano i Taimień chyba się w sobie zamknęli, bo już do końca wieczoru jakoś markotni byli :D Milo jednak postanawia nie robić chłopakom przykrości i w ramach umożliwienia małego schadenfreude wsadza sobie w rękę kotwicę od głowatkowego woblera. Stąd też pewnie na zdjęciach z rybą wychodzi jakoś niewyraźnie.


Milo z głowatką. Oj ... kotwica w palcu uwierała.


Szczęśliwy łowca, z przynętą, na którą złowiono pierwszą głowatkę zlotu jerkbait.pl. Wobler Yokozuny.

Niezrażony bólem tkwiącej w ręce kotwicy rybę wypuszcza i… zgadliście, z krzykiem biegnie do Matki. Matka jak go usłyszał i zobaczył wyciąga swoje saperskie szczypce do drutów z żelbetonu i usiłuje mu odciąć za karę palce (nie doszliśmy czy za to że złowił rybę, czy że nadział się na hak). Dzięki Bogu Ojciec też akurat był w domu i przyszedł z odsieczą i Milo obficie polewany Gorzką Żołądkową po chwili jest znów gotów do akcji i… rusza z powrotem nad wodę. Zuch chłopak chciałoby się powiedzieć! My z Remkiem udajemy się w dół, gdzie po drodze spotykamy Kormorana i Jarka, którzy wracają ze swej wyprawy (walnęli z buta pewnie z 5-6 kilometrów, w woderach… szacun Panowie) i ostrzegają, że na dole woda nie do łowienia i glut ciągnie z prądem na potęgę. Oczywiście szybko dochodzimy do wniosku że „co to dla nas” i wbijamy się pod Czerwoną Skałę gdzie jak koledzy ostrzegali jest źle.


Był też czas na testy różnego sprzętu - cardiff 51s DC, ryoga, aird, mnóstwo sprzętu muchowego.


Nie było łatwo ...


Niekiedy jednak przydażały się problemy ... raczej nieprzewidziane.

Chwila łowienia i szybka decyzja, ostatnie minuty połowimy wyżej, jedziemy powyżej Strażnicy i tam łowimy do wieczora, kończąc miłym akcentem – kontrolą dokumentów przez Panów z SSR! Tu muszę zaznaczyć, że byłem w szoku – 3 dni łowienia i niektórzy byli kontrolowani codziennie! Z racji totalnego wyrypu wieczorne rozmowy i oglądanie filmów kończą się dość wcześnie i padamy w wyrka, żeby rano dać radę.


Mimo zmęczenia wieczorne godziny to czas oglądania filmów wędkarskich, opowieści o rybach, o wędkarstwie.

Rankiem, co chyba nie jest dla nikogo szokiem prawie wszyscy jadą pod Strażnicę, jedynie ja z Remkiem postanawiamy być twardzi i z muchówkami wracamy na Łącza. Poranek piękny, mglisty i powolny, a nocna zmiana czasu daje nam godzinę ekstra muszenia przed śniadaniem. Remek zalicza dwa brania pstrągów, wspólnie zaliczamy kontrolę tym razem PSR i jedziemy w dół oglądnąć miejsca różniste. Dochodzą nas wieści, że fuksiarz Milo zapina drugą głowatkę, jednak ta okazuje mu litość (groziła Mifkowemu bliźniakowi banicja z auta i powrót do Paprykarzowa na piechotę) i spina się chwile po braniu.


Nasze wspólne zdjęcie ze zlotu. To już tradycja, którą konsekwentnie podtrzymujemy.

Po śniadaniu pakowanie i pożegnania, ruszamy do domów. Ja w drodze powrotnej nie wytrzymuję i zjeżdżam jeszcze na półtorej godziny na Łącza, jednak ryb ani śladu. Za to piękne światło i widoki towarzyszą mi całą drogę do domu. Mam nadzieję, że imprezka wpisze się na stałe do kalendarza j.pl i…


…Do zobaczenia za rok!

Standerus, 2009

Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum



Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł