Listopadowe sandacze
Zeszłoroczny sezon sandaczowy na Odrze nie był zbyt udany. Zatruta rzeka, masa śniętych ryb, później zakazy łowienia w rzece. Wszystko to nie napawało optymizmem w dalszej perspektywie wędkarskiej.
W prawdzie jakieś ryby jeszcze zostały i kilka średnich sandaczy udało mi się złowić to porównując swoje wyniki do lat wstecz był to tylko malutki procent tego, czego można było doświadczyć kiedyś.
Z racji tego, że sandacze to moje ulubione jesienno-zimowe ryby spinningowe, w tym sezonie postanowiłem skupić się na nich bardziej i poświęcić im znacznie więcej czasu.
Łowienie brzan zakończyłem z końcem sierpnia i od września zacząłem pływać za sandaczami.
Jak się później okazało z bardzo marnym skutkiem. W miejscach, gdzie powinny stać ryby było przeważnie pusto, ewentualnie trafiały się tylko szczupaki i to z reguły małe.
Minął cały wrzesień i połowa października, a ja nie złowiłem nic. Nawet krótkiego, ba napiszę więcej. Nie zaliczyłem nawet żadnego sandaczowego brania.
Tak właśnie przedstawiała się prawdziwa rzeczywistość na lubuskim odcinku Odry. Jedynie widoki zachodzącego słońca powodowały, że z chęcią wracałem nad rzekę.
18.jpg 48,76 KB
36 Ilość pobrań
20.jpg 51,04 KB
35 Ilość pobrań
19.jpg 54,81 KB
35 Ilość pobrań
Zwinąłem na stałe ponton i postanowiłem zmienić trochę podejście. Być nad wodą krócej, ale tylko po zmroku. Za dnia i tak nie było żadnych efektów.
Listopad zacząłem od odwiedzenia swojej ulubionej opaski i jak się później okazało był to strzał w dziesiątkę. Pomimo tego, że nadal było bardzo ciepło jak na ta porę roku, to po zmroku woda zaczynała żyć.
Znalazłem sobie bardzo płytką kamienisto-żwirową rafę, na której było ok 50-70 cm wody. Wieczorem gromadziło się tam bardzo dużo drobnicy, która wędrowała w blasku księżyca wzdłuż opaski.
Pewnego wieczoru doświadczyłem jak „wpadło” tam stado drapieżników i przez około pół godziny urządzały sobie prawdziwą ucztę. Na przemian atakowały biedne ukleje, które co rusz uciekały pod brzeg „wbijając się kamienie opaski.
Tej nocy nie miałem odpowiedniej przynęty, która mogłaby skusić jak się później okazało niejednego odrzańskiego sandacza. Wszystkie woblery, które miałem w pudełku schodziły zbyt głęboko i co chwilę zaczepiałem nimi o dno.
Takie łowienie nie miało najmniejszego sensu. Spłoszyłem wtedy żerujące bardzo intensywnie ryby i zniesmaczony całą sytuacją pojechałem do domu.
Bogatszy jednak o kolejne doświadczenie jeszcze tej samej nocy spakowałem do pudełka moją ponad 20 letnią Rapalę Oryginal , którą kupiłem kiedyś w jednym ze szwedzkich marketów w Bromolli.
Uzbrajając ją w dobrej jakości kotwice dałem jej kolejną szansę na „wykazanie się”.
2+.jpg 62,99 KB
35 Ilość pobrań
Kolejnego wieczoru byłem w tym samym miejscu o tej samej porze. Wszystko wyglądało tak jak sytuacja z dnia poprzedniego z tą jedną różnicą, że byłem już przygotowany na to, co może się w krótce wydarzyć.
Wyciągnąłem wędkę założyłem woblera i dosłownie w drugim rzucie miałem już na kiju rybę.
13.jpg 35,13 KB
34 Ilość pobrań
7.jpg 132,42 KB
34 Ilość pobrań
.
Siedzi- W końcu….- powiedziałem sam do siebie. Ależ miałem uśmiech na twarz.
Udało mi się złowić pierwszego jesiennego sandacza. Nie była to w prawdzie duża ryba, ale dała mi ogromną motywację na kolejne podejścia.
Odwiedzałem te miejsca, tak często jak tylko mogłem. Średnio było to 2 czasami 3 razy w tygodniu.
Nad wodą pojawiałem się o dość późnej porze. Często po godzinie 22.00. Po pierwsze dlatego, że był całkowity spokój i cisza co cenię sobie najbardziej w samotnych nocnych wypadach,
a po drugie ryby pojawiały się zawsze „ jak w zegarku ” o tej samej porze.
9.jpg 74,99 KB
34 Ilość pobrań
4.jpg 96,83 KB
34 Ilość pobrań
12.jpg 42,74 KB
35 Ilość pobrań
5.jpg 78,55 KB
34 Ilość pobrań
Za każdym razem kiedy zaczynałem łowienie wystarczyło wykonać kilka- kilkanaście rzutów, aby doświadczyć brania. Raz tylko wróciłem do domu na pusto bez żadnego kontaktu, a tak przeważnie udawało się złowić 1-2 sandacze.
Coraz częściej na mojej twarzy pojawił się uśmiech, a w moim woblerze było coraz więcej dziur po sandaczowych zębach. Czułem się trochę tak jak za dawnych czasów, kiedy tych ryb w Odrze było naprawdę DUŻO.
66.jpg 47,62 KB
34 Ilość pobrań
11.jpg 115,33 KB
34 Ilość pobrań
Ostatni listopadowy wyjazd zapamiętam na długo.
Tego dnia miała nastąpić duża zmiana pogody. Zapowiadana była zmiana frontu atmosferycznego. Temperatura na zewnątrz mocno spadła. Zrobiło się zimno, zaczęło wiać, a na dodatek pojawił się drobny śnieg. Idealna pogoda, żeby nie wychodzić z domu, ale nie dla mnie.
Właśnie tego dnia miałem jakieś przeczucie, że muszę pojechać, chociaż na chwilę wykonać kilka rzutów, po prostu spróbować (pewnie nie jeden z Was tak ma. Trudno to wytłumaczyć – ja mówię na to po prostu wędkarski instynkt).
Nad wodą byłem wyjątkowo wcześnie, bo już po 19.00. Na pierwszy rzut oka nie wyglądało to ciekawie. Woda skoczyła kilkadziesiąt cm w górę, a przez płytką dotychczas rafę przelewała się już szybka, zimna woda.
Wiedziałem już, że tego wieczoru ryb raczej tam nie będzie. Drobnica uciekła niżej na tzw. „wolniaczek”, za którym utworzył się delikatny wsteczny prąd. Nie było już tam tak płytko, ale miejsce wyglądało obiecująco. Co jakiś czas można było zaobserwować oczkującą drobnicę.
Wyciągnąłem wędkę i wykonałem łącznie może ze 20 rzutów.
Po kolejnym poczułem niezbyt mocne branie. Zaciąłem oczywiście tak jak zawsze czyli solidnie na dobrze zakręconym hamulcu. Wędka się wygięła, ale opór jaki stawiała ryba porównałbym co najwyżej do średniej wielkości walczącego sandacza.
Ryba spokojnie płynęła pod prąd wzdłuż brzegu dając się bez problemu holować, aż do momentu kiedy była na mojej wysokości tuż pod nogami. Wtedy pokazała swoją siłę.
Kilkukrotny odjazd w stronę środka rzeki i potężny opór w nurcie zwiastował coś dużego. Przez chwilę przeszło mi po głowie, że może to być sum, ale szybko zmieniłem zdanie, gdy na powierzchni pokazał się piękny sandacz. W ciemności widziałem tylko jego ogromny biały brzuch kiedy co rusz przewalał się na powierzchni wody.
Zapakować go w podbierak nie było szans. Nie byłem przygotowany na taki gabaryt. Przy pierwszej próbie wobler mało co nie zaczepił o siatkę podbieraka, dlatego szybkim i pewnych chwytem pod skrzela wyciągnąłem rybę na brzeg.
Zobaczyłem pięknego złotego, jesiennego odrzańskiego sandacza w pełnej okazałości.
Ale byk!!- powiedziałem na głos sam do siebie.
Z tyłu głowy myśl – będzie metr, coś pięknego- Zabrakło jednak kilku cm, a dokładnie 4.
1.jpg 59,38 KB
35 Ilość pobrań
1++.jpg 33,14 KB
35 Ilość pobrań
1+.jpg 41,5 KB
36 Ilość pobrań
Tak czy inaczej radość i euforia. Długo czekałem na tą rybę. Kilka pamiątkowych zdjęć i zwracam mu wolność. Z uśmiechem na twarzy i skostniałymi palcami u rąk wracam do domu. Myślę sobie będzie co wspominać.
Dzień później woda była już tak wysoka, że do dnia dzisiejszego łowienie na opaskach jest niemożliwe. Dodatkowo ujemne temperatury skutecznie utrudniają wędkowanie, dlatego z niecierpliwością czekam na „okno pogodowe”
i liczę na choćby jeszcze jedną grudniową rybę.
Pozdrawiam i „połamania”
Paweł
NOMINACJA DO KONKURSU "OPIS MIESIĄCA"
Użytkownik bartsiedlce edytował ten post 01 grudzień 2023 - 19:55