Na warszawskim odcinku Wisły wydr zrobiło się całkiem sporo. Z 15 lat temu widywałem dwie rodziny, jedną na Wiśle, drugą na kanale Żerańskim. Obecnie spotykam regularnie 5 rodzin, a na rybach jestem w ilościach homeopatycznych względem tego, co 15 lat temu. Bardzo sympatyczne stworzonka, wolałbym jednak żeby przyrost populacji nie osiągnął podobnego poziomu co u bobrów
Taki scenariusz jest raczej mało prawdopodobny, przede wszystkim ze względu na fakt: czym żywią się wydry a czym bobry.
Nie rozmnożyły się na dużą skalę w latach obfitości w pokarm, to i teraz tego nie zrobią.
Te superinteligentne zwierzątka mają w swojej naturze migrowanie (nawet bardzo dalekie) i tu upatrywałbym te wizualne (dla mnie pozorne) zwiększenie ich populacji (na moje - w innych miejscach zapewne ich ubyło).
Swego czasu zimową porą na moich rodzimych Mazurach niemal z oka domu (miałem do wody z 50 m w linii prostej; lód pokrywała wówczas niewielka warstwa śniegu; miejskie latarnie dawały świetną widoczność) obserwowałem jak z przerębla z którego w dzień łowiłem okonie wynurza się co chwilę właśnie ten drapieżny ssak, zjada rybkę i znów daje nura.
Jeszcze innego razu, kiedy długotrwałe siarczyste mrozy konkretnie skuły niemal wszystkie okoliczne jeziora, jedynie kawałek wody (przesmyk pomiędzy mostami) nie zamarzał do końca, gdyż - raz, że jeziora były przepływowe a dwa - zimowały tam łabędzie (niestety ludzie karmiący te ptaki chlebem w okresach kiedy o pokarm nie powinny się martwić, zmieniły ich naturalne nawyki i część z nich przestała odlatywać w kierunkach południowych). Kiedy podczas mega mroźnej nocy kilka łabędzi przymarzło do tafli, nadarzyła się wielka okazja dla dotąd głównie rybożernych ssaków. Z reguły obserwowałem samotne łowy wydr (poza ich okresem godowym i "wychowawczym"), ale na "statyczne" łabędzie czaiły się z ustaloną wcześniej strategią (zaobserwowałem wielką pracę zbiorową - jak lwice na sawannie, szybko i sprawnie obezwładniając białego ptaka). Pięknie się to oglądało z oświetlonego mostu, niemal jak na filmie przyrodniczym (jedyne czego brakowało, to komentarza K. Czubówny). Od dziecka miałem zamiłowanie do przyrody, wiedziałem jakie są prawa natury, więc odgłosy jeszcze żywego, rozszarpywanego łabędzia i coraz większe ślady krwi na pokrytej śniegiem lodowej tafli mnie nie odpychały, ale w pewnym senesie fascynowały (taka jest natura).
Kiedy zjadły te 2-3 łabędzie...było ich wówczas kilka, rozpoczęły niesamowitą zabawę. Bliżej brzegu znajdowały się zamarznięte kawałki kry lodowej, które wcześniej (kiedy jezioro nie było jeszcze ścięte) podczas silnego wiatru, naporu fali, utworzyły coś w rodzaju nieregularnych piramidek. Jak za jakiś czas przyprószył to śnieg, zrobiły się z tego naturalne ślizgawki... z których postanowiły skorzystać te najedzone łasicowate. I bawiły się w najlepsze jakiś czas. Piękny to był widok.
Nota bene Syn podczas tegorocznego zwiedzania ZOO najwięcej czasu spędził na obserwacji figlujących wydr - tj. naszego rodzimego gatunku
Nad Wisłą także je widziałem, szczególnie w momentach kiedy kończył się dzień i zapadał zmrok. Tak statystycznie rzecz ujmując to widziałem je raz na kilka- kilkanaście wypadów, a bobrów to nierzadko widzę nawet kilkanaście podczas jednego wypadu (szczególnie wieczornego).
Pozdrawiam
Adam W. (Wacha)