No.
Ja się muszę pochwalić swoim pierwszym doświadczeniem - spektakularną porażką
Parę dni spędziłem nad mazurskim jeziorem - takim typowym - trzcina, grążele, dużo zielska w wodzie, woda przejrzysta.
Efekty zupełnie zerowe...
Próbowałem Mariuszowe cudeńka i małe i duże, płycej i głębiej, wolno i szybko, wleczone i podskokami - i nic...
Na płytkiej wodzie przy pomoście obserwowałem reakcje małych wzdręg i okoni: od większych uciekają. Za mniejszymi płyną, ale bez chęci ataku.
Jedyne, co je sprowokowało, to imitacja ochotki.
Nie wiem, co źle robię, ale na pewno gdzieś tkwi błąd
Ryby te potrafią być bardzo okrutne, są takie sytuacje że widzisz jak są w łowisku i nie biorą a za jakiś czas w tym samym miejscu robi się masakra ,np.wczoraj początek woblerek wiódł prym ,lecz w trakcie dnia ustępował jigowi ,w pewnym momencie kolega miał 1 rybę a Ja 10 ,wtedy dałem mu jiga i zaczął też łowić ,odległość rzutu może być zródłem sukcesu ,natomiast zbyt krótkie rzuty {wystarczy 1 /2 m } mogą być gwozdziem do trumny .Są miejsca w których bardzo istotny jest kolor ,waga przynęty i w końcu sposób prowadzenia a nawet pora dnia ,no i najważniejsza chyba kwestia to znalezienie ryb ,nie wystarczy być na zbiorniku na którym jest masa ryb ,wiem to na własnym przykładzie ,chociażby z wczoraj wystarczy się przestawić np.10 m z jednego miejsca w drugie ,sytuacja zmienia się wtedy diametralnie .W jednym miejscu stoisz 2/3 godziny i praktycznie branie jest przy każdym rzucie ,przestawisz się zaledwie kilka metrów dalej i jesteś 0.